Już kilka lat temu w gronie specjalistów odbyły się pierwsze dyskusje o systemie głosowania w wyborach prezydenckich, samorządowych oraz sejmowych i senackich przez internet. Poruszano szereg aspektów dotyczących takiego systemu, ale w podsumowaniu stwierdzono, że nie można zapewnić ani pełnej tajności i weryfikacji głosującego, ani pełnego bezpieczeństwa teleinformatycznego.

Z tym, że jakoś w Estonii taki system głosowania działa od wielu lat. Z kolei w Polsce, w nie tak dawnym przecież okresie pandemii, nastąpiła konieczność odbywania zgromadzeń zdalnie, łącznie z głosowaniami nad wyborem nowych rad, zarządów, komisji itp. Początkowo miały miejsce obawy odnośnie do umiejętności głosujących, którzy musieli poprawnie przejść procedurę głosowania zdalnego. Wybrzmiały ponadto zastrzeżenia co do poprawności obliczania wyników głosowań. Po zapoznaniu się z kilkoma oferowanymi systemami głosowania oraz sesjami próbnymi, w końcu głosowania odbywały się już bez problemów. I nawet, jak powrócono do zgromadzeń w salach, to głosowania przeprowadza się już z wykorzystaniem systemów teleinformatycznych. I jakoś nikt nie podważa ich wyników.

Dlaczego zatem warto już teraz pomyśleć o głosowaniu zdalnym w kolejnych wyborach, w tym samorządowych i do Parlamentu Europejskiego? A chociażby dlatego, że podczas ostatniego głosowania widzieliśmy długie kolejki do komisji obwodowych za granicą oraz w kraju (we Wrocławiu nawet do 3:00 nad ranem), a zwiększanie liczby komisji wymaga zatrudnienia coraz większej liczby osób. Odnotowaliśmy ponadto znaczące efekty „turystyki wyborczej”, która jest dopuszczalna, tak jak kandydowanie poza swoim miejscem zamieszkania.

Warto również zwrócić uwagę, że zasady dowozu osób z niepełnosprawnościami – chodzących i niechodzących – były bardzo skomplikowane i dla wielu niemożliwe do spełnienia. Dodatkowo, umożliwienie chorym oraz będącym na kwarantannie głosowania korespondencyjnego wymagało dostarczenia i odbioru pakietu, co było również skomplikowane i około 10 proc. tych głosów nie trafiło do urn. Co ważne, pomimo bardzo wysokiej frekwencji wiele z osób, które chciały zagłosować, musiało z różnych powodów zostać w domu (opieka nad dziećmi, chorymi, brak możliwości dotarcia do komisji itp.). Nałożyły się na to problemy z zatwierdzaniem protokołów przez Komisję Wyborczą, co zmuszało wiele komisji do długotrwałego oczekiwania na zakończenie swojej pracy. I jeszcze jedna uwaga, związana z sumarycznymi kosztami ubiegłorocznych wyborów, które wyniosły około 300 mln zł. To jednak spora kwota…

Czy jednak mamy potencjał i możliwości, żeby przejść na system e-wyborów? No to podsumujmy, czym dysponujemy. Przede wszystkim znacząca część społeczeństwa ma wystarczające umiejętności cyfrowe w dokonywaniu zamówień, zakupów, płatności oraz operacji finansowych i administracyjnych przez internet (choć, trzeba przyznać, wciąż jest wielu, którzy mają z tym kłopot). Mamy już aplikację mObywatel, podobno używaną przez około 10 mln osób. Niestety, podczas ostatnich wyborów czasami nie mogła się połączyć z serwerem i musiała być użyta offline, ale to akurat łatwo byłoby usprawnić. Dysponujemy już dobrze rozwiniętą siecią teleinformatyczną, często światłowodową oraz bezprzewodową – niebawem z wykorzystaniem 5G (oczywiście jest jeszcze nieco białych plam, ale to też się pozytywnie zmienia).

Poza tym nie brakuje nam specjalistów, którzy są dobrze przygotowani do opracowania założeń, zaprojektowania i wykonania teleinformatycznego systemu wyborczego zgodnie z wszystkimi wymaganiami w kontekście jego rzetelności oraz bezpiecznego działania. Wreszcie są w Polsce politycy, którzy są przekonani do nowych technologii i mogliby zainicjować i przeprowadzić procedury legislacyjne umożliwiające przeprowadzenie kolejnych wyborów również przez internet (rzecz jasna może być problem z przekonaniem innych polityków do zaufania takiemu rozwiązaniu).