Nie ma dziś branży, która nie korzystałaby ze specjalistycznego oprogramowania. Według analityków IDC na koniec ubiegłego roku funkcjonowało około pół miliarda różnych aplikacji. Dla porównania, w 2010 r. było ich niemal dziesięć razy mniej. Natomiast Gartner przewiduje, że w bieżącym roku globalna wartość rynku oprogramowania przekroczy bilion dolarów. Ten nieustannie rosnący popyt na aplikacje sprawia, że programiści zaczynają nie nadążać z ich dostarczaniem. Developerzy miewają problemy z koncentracją w pracy, a część z nich pod koniec dnia odczuwa wycieńczenie. Na taki stan rzeczy wpływają nieaktualne wersje narzędzi pracy, powtarzające się usterki, czy opóźnienia wynikające z niewywiązania się ze swojej części projektu przez innych członków zespołu lub sprzeczne komunikaty od przełożonych. Niełatwe zadanie mają również szefowie działów IT, którzy stoją przed poważnym dylematem – jak przy ograniczonych środkach finansowych i ludzkich nadążać za technologicznymi nowinkami. Czy lepiej kupować software, korzystać z modelu SaaS, a może wytwarzać oprogramowanie własnymi siłami?

Jednym ze sposób na wyjście z sytuacji jest posiłkowanie się rozwiązaniami typu low-code czy no-code. Korzystanie z takich narzędzi przypomina budowanie z klocków lego, z tą różnicą, że użytkownik dokłada kolejne moduły. Platformy te wykorzystują funkcje wizualne, gotowe szablony i funkcje przeciągania i upuszczania. Różnica pomiędzy low-code oraz no-code polega na tym, że te drugie nie wymagają od użytkownika wiedzy na temat programowania. Natomiast low-code zazwyczaj znajduje zastosowanie w bardziej złożonych projektach, gdzie potrzebna jest przynajmniej podstawowa wiedza w zakresie kodowania.

Termin low-code po raz pierwszy pojawił się w roku 2014 w publikacji firmy analitycznej Forrester, aczkolwiek jako pierwszy o tworzeniu aplikacji bez tworzenia kodu pisał już w 1981 r. James Martin. W ostatnich kilku latach narzędzia low-code szybko zdobywają zwolenników. Niewykluczone, że już niebawem staną się w firmach tak nieodzownym rozwiązaniem jak własna strona internetowa czy oprogramowanie ERP. Jak wynika z raportu Webcon „The state of Low-Code” aż 85 proc. CIO postrzega low-code jako narzędzie spełniające ważną, jeśli nie krytyczną rolę w firmie.

Warto odnotować, że analitycy Grand View Research prognozują, iż rynek low-code w latach 2024–2030 osiągnie średni roczny wzrost na poziomie 22,5 proc. Przedsiębiorcy inwestują w te rozwiązania najczęściej z dwóch powodów: minimalizacji czasu i kosztów tworzenia oprogramowania, a także możliwości zaangażowania do tego procesu pracowników spoza działów IT. Nie bez znaczenia jest też elastyczność i skalowalność tych produktów.

Platformy low-code postrzega się jako narzędzia do budowania nowych aplikacji, ale równie często wykorzystuje się je do rozbudowy używanego oprogramowania o dodatkowe moduły, a najwięcej takich przypadków dotyczy systemów ERP. Innym, niezaprzeczalnym walorem low-code jest możliwość tworzenia szybkich prototypów lub produktów o minimalnej opłacalności – Minimum Viable Product (MVP). Dzięki temu dostawca zbiera cenne informacje do klientów przy stosunkowo niewielkim nakładach finansowych.

Nie tylko dla programisty

Programiści nie są jednomyślni co do skuteczności narzędzi służących do automatyzacji ich pracy. Choć jedni postrzegają je jako rozwiązanie uwalniające od żmudnych, powtarzalnych czynności, inni twierdzą, że zaśmiecają kod. Badania potwierdzają, że bazowanie na automatyzacji przyczynia się do błędów, szczególnie gdy dotyczy to mniej doświadczonych adeptów, którzy mogą przeoczyć mniej oczywiste pomyłki.

W badaniu Webcon szefowie działów IT pytani o to, kto ich w organizacjach buduje aplikacje za pomocą platform low-code, na pierwszym miejscu wymienili programistów (67 proc.), a na kolejnych integratorów oraz zewnętrznych konsultantów (49 proc.). na trzecim miejscu znaleźli się pracownicy działów biznesowych.

– Low-code ma między innymi zaangażować w proces tworzenia aplikacji ludzi nie mających wysokich kompetencji w zakresie programowania, natomiast wiedzą jaką aplikację trzeba zbudować. Mogą to być graficy czy marketingowcy zaznajomieni z narzędziami do prowadzenia kampanii. Szczególnie w większych firmach będą osoby chętne do realizacji takich zadań – mówi Jacek Błahut, wiceprezes zarządu OPTeam.

O ile w korporacjach nie powinno być trudności ze znalezieniem programistów obywatelskich, o tyle w średnich i małych firmach może być inaczej. Niespełna dekadę temu furorę robiło hasło „naucz się kodować” i zaczęły powstawać specjalne obozy, gdzie szybko można się było nauczyć programować.  Jednak ostatnio moda na naukę programowania wśród amatorów przemija.

– Koduję, ale to nudne. Jedną z miar postępu społecznego jest automatyzacja. Przykładowo, staliśmy się kompetentnymi fotografami nie poprzez doskonalenie umiejętności ręcznego wywoływania filmów, ale dzięki używaniu iPhone’ów z filtrami – podkreśla Emmanuel Straschnov, współzałożyciel Bubble, dostawcy platformy no-code.

Niejako potwierdzeniem tej tezy są wyniki badań przeprowadzonych przez Webcon wśród firm w USA. Okazuje się, że prawie połowa inicjatyw związanych z rozwojem tzw. programowania obywatelskiego kończy się fiaskiem. Tworzone w ten sposób aplikacje są często niskiej jakości, a więc szybko wypadają z obiegu.

Jak widać z powyższych statystyk stosunkowo liczną grupę użytkowników low-code stanowią również integratorzy. Rosnące zainteresowania tymi produktami po części jest rezultatem presji ze strony klientów, oczekujących nie tylko dostawy i instalacji sprzętu, ale również specjalistycznych aplikacji bądź rozbudowy posiadanego oprogramowania. Część integratorów zajmuje się też odsprzedażą systemów low-code, pomagając klientom wybrać konfigurację, wdrożyć system, nauczyć jego obsługi, i pokazują jak efektywnie z niego korzystać.

– Rynek low-code i no-code stale ewoluuje, a role resellerów, integratorów, niezależnych dostawców oprogramowania, developerów i społeczności programistycznych są ze sobą coraz bardziej powiązane, tworząc ekosystem, który napędza innowacje, wzrost i sukces klientów – mówi Daniel Rusen, Business Applications Lead Microsoftu na Europę Środkową.

Zdaniem integratora 

Maciej Wójcicki, IT Solutions Architect, ITBoom  

Rozwiązania typu low-code sąi będą odpowiedzią na rosnące zapotrzebowanie na specjalistów IT. Możliwość zbudowania zespołu wdrażającego aplikacje, składającego się jedynie z analityków biznesowych i konsultantów IT stanowi remedium na deficyt programistów. Narzędzie to pozwala nam – przy niewielkim nakładzie pracy – w krótkim czasie budować zespoły ambitnych ludzi, w tym poprzez programy stażowe, kursy i bootcampy. Zyskujemy wykwalifikowaną kadrę wytwarzającą oprogramowanie bez użycia kodu. To nie wyeliminuje jednak budowania zespołów programistów do złożonych systemów.

  
Dimitry Zabłotny, Engineering Lead Low Code Platforms, SoftServe  

Dzięki platformom niskokodowym największe korzyści odnoszą korporacje, zgodnie z zasadą, że im większa skala procesu, tym większa skala efektywności. Przy czym platformy te obsługują również firmy MŚP. To samo dotyczy rynków wertykalnych – niektóre platformy mają silniejszą obecność w konkretnych branżach lub liniach biznesowych, ale wszystkie rozwijają się w kierunku ogólnych narzędzi, stosowanych przez wszystkie grupy klientów.