Nie myl startupu z bootstrapem
Mam wrażenie, że trudne czasy, jakie obecnie nastały, gdzie drastycznie zmalała skłonność do ryzyka, a tym samym do finansowania rynku VC, to dobry moment dla bootstrapów.
Dzisiaj niesłusznie panuje przekonanie, że bootstrapowanie to jedynie epizod w życiu startupu.
Nie wiem czy byłem ostatnim naiwnym na tym świecie, ale całe swoje życie zawodowe uważałem, że bootstrapowanie to tylko sposób prowadzenia startupu – różniący się głównie tym, że finansujesz go ze swoich pieniędzy, a nie środków inwestorów. I co do zasady to prawda. Tyle, że to jedynie wierzchołek góry lodowej – te dwa typy projektów dzieli dosłownie wszystko. Niby podświadomie człowiek wiedział, ale dopiero jak sobie to poukładał i rozrysował, tak naprawdę to zrozumiał. Zanim jednak zrozumiał to ciągle miał poczucie, że to, co osobiście uważa, niestety jakoś niespecjalnie trafia na podatny grunt u zdecydowanej większości biznesowego otoczenia.
Dopiero niedawno coś mi „kliknęło” w głowie. Zainspirował mnie wywiad z Grzegorzem Putką, prowadzącym rodzinną piekarnię Putka (jedną z większych sieciowych piekarni w województwie mazowieckim) w ramach audycji „Zaprojektuj swoje życie”. Sam tytuł odcinka – „Firma rodzinna jako alternatywa dla startupu” – uważam za mało realistyczny (o czym za chwilę), ale to właśnie on naprowadził mnie na trop prostego podziału, jaki skleciłem na obrazku pod tytułem „Sposób finansowania”.
Przy takim podziale biznes w branży nowych technologii, prowadzony za środki własne (czyli najczęściej „od zera na koncie”), w końcu zyskuje podmiotowość. Nie jest po prostu startupem prowadzonym bez pieniędzy z funduszy VC, ale zupełnie oddzielną „linią biznesową”. Kiedy już sobie uświadomimy jak fundamentalny jest to podział to… rozsypuje się worek z różnicami, jakie można sobie wynotować.
Pięć oczywistości
Część z tych różnic jest oczywista, a pierwszą jest cel nadrzędny – otóż startup ma przede wszystkim rosnąć, nawet na wieloletniej stracie. Z kolei bootstrap ma przynosić zyski, im wcześniej tym lepiej. Różnica druga to cel: startup robi się żeby go sprzedać, a bootstrap po to, aby go mieć. Kolejna kwestia związana jest z apetytem na ryzyko: startup, żeby zadowolić inwestorów, musi ryzykować, bo tylko wtedy daje sobie szansę na miliardową wycenę. Bootstrap na wszelkie sposoby mityguje ryzyko porażki.
Istotną odrębność stanowią ponadto priorytety: jakkolwiek by nie czarować rzeczywistości, to jednak startup ma dostarczać w pierwszej kolejności wartość dla inwestorów, a bootstrap wartość dla klientów (choć miło, jeśli ten pierwszy wnosi też realną i długofalową wartość dla klientów – to w końcu sprzyja wycenie). W konsekwencji w startupie dobre decyzje to te, które służą wzrostowi wartości projektu, podczas gdy w bootstrapie dobre decyzje to takie, które przekładają się na lepszy produkt.
I wreszcie, last but not least, pozostaje sprawa wpływu na firmę – w startupie, jak masz szczęście, to nad sobą masz „jedynie” inwestorów i radę nadzorczą. Jak go nie masz, to z czasem stajesz się dżokejem, który biega dla głośno dopingujących z trybuny upasionych panów z cygarem. W bootstrapie masz 100 proc. wpływu na firmę, a nad Tobą jedynie lokalny naczelnik Urzędu Skarbowego…
Podobne wywiady i felietony
Gdyby Steve Jobs został premierem…
Czy całym Państwem można rządzić jak firmą? A dlaczego nie? Pomarzyć warto.
Najważniejsze słowo
Pora sobie przypomnieć o kilku sprawach: dlaczego warto częściej dziękować, jak kreować w firmie kulturę doceniania oraz dlaczego „dziękuję” powinno na stałe występować w słowniku lidera.