Siedem lat temu, kiedy zaczynałem swoją pracę w CRN Polska, „popełniłem” felieton „Europa szuka nowej Nokii”. Ubolewałem wówczas nad stanem europejskiej technologii, mając jednocześnie nadzieję, że uda się Europejczykom dołączyć do uciekających nam Amerykanów i Chińczyków. Niestety, jak się okazało, siedem lat to za mało, aby nie tylko dogonić uciekających liderów, ale chociażby nieco zniwelować dzielący nas do nich dystans. Co gorsza, nie widzę żadnych przesłanek, które pozwalałyby z nadzieją patrzeć na kolejne siedem lat. Europa coraz bardziej przypomina muzeum z filcowymi kapciami.

Być może trudno w to uwierzyć, ale w 2008 r. gospodarki Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej były mniej więcej tej samej wielkości. Jednak sytuacja zaczęła się zmieniać na niekorzyść Europejczyków. Do 2022 r. wartość gospodarki USA wzrosła do 25 bln dol., podczas gdy UE i Wielka Brytania (łącznie) osiągnęły poziom 19,8 bln dol. Gospodarka amerykańska jest teraz o ponad 50 proc. większa niż obecnie unijna, a więc bez Wielkiej Brytanii. Te dane powinny być dla Europejczyków szokujące, stanowiąc obraz Starego Kontynentu, który pozostaje za światowymi liderami daleko w tyle, sektor po sektorze.

Niestety, nie inaczej jest w przypadku branży nowych technologii. Europejczycy korzystają z komputerów i smartfonów z logotypami producentów amerykańskich lub azjatyckich. To samo dotyczy centrów danych: w pierwszej siódemce największych firm technologicznych na świecie pod względem kapitalizacji rynkowej znajdują się wyłącznie koncerny amerykańskie. Do pierwszej dwudziestki załapali się tylko dwaj przedstawiciele Europy: AMSL oraz SAP.

Z czasem również Chińczycy czy Koreańczycy doczekali się własnych gigantów technologicznych, tymczasem europejskie, dobrze rokujące startupy są często połykane przez Amerykanów zanim przerodzą się w dojrzałe wizytówki Starego Kontynentu. Jak wszyscy pamiętamy, Skype’a kupił Microsoft, zaś DeepMind stał się własnością Google’a. Znamienny jest też sukces firmy Snowflake, obecnie z powodzeniem konkurującej z Oraclem. Jej założycielami są dwaj Francuzi oraz Polak, która to genialna trójka (piszę to bez cienia sarkazmu) postanowiła szukać swojego szczęścia nie w Paryżu czy Warszawie, lecz za oceanem, a konkretnie w San Mateo.

Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja na rynku półprzewodników. W 1990 r. udział Europy w ich światowej produkcji wynosił 44 proc. Obecnie jest to 9 proc., w porównaniu z 12 proc. należącymi do firm z USA. Jak powszechnie wiadomo Europa i Stany Zjednoczone chcą znacznie zwiększyć swoje zdolności w zakresie wytwarzania półprzewodników. W USA do 2025 r. ma być uruchomionych 14 nowych zakładów produkcyjnych, a w Europie i na Bliskim Wschodzie powstanie 10. Dla porównania w Chinach i na Tajwanie mają powstać… 43 fabryki.

Europa, a właściwie Niemcy, wciąż chlubi się swoimi autami. Audi, BMW, Mercedes, Porsche – to brzmi dumnie. Jednak to też niedługo może się zmienić. Niemcy najwyraźniej zakiwali się „grając w zielone”. Eksperci są zgodni, że ich auta elektryczne nie będą miały szans w konkurencji nie tylko z Teslą, ale również chińskimi autami. Jak na razie takie marki jak BYD niewiele mówią Europejczykom, ale to tylko kwestia czasu, kiedy chińskie elektryczne samochody na dobre wjadą do Londynu, Berlina czy Amsterdamu.

Europa jest za to niekwestionowanym liderem w zakresie regulacji. Eurokraci cieszą się, że firmy na całym świecie też będą musiały przyjąć europejskie regulacje. Jednak złośliwcy uważają, że może lepiej byłoby przewodzić światu w tworzeniu bogactwa, niż go regulować… Czyżby mieli rację?