Lista błędów, jakie popełniają fundusze venture capital, którą niedawno zamieściłeś w mediach społecznościowych, liczy ponad 120 punktów. Naprawdę jest aż tak źle?

Szymon Janiak Z każdym z wymienionych przeze mnie błędów zetknąłem się osobiście. Listę opracowałem i opublikowałem nie dla samej krytyki, ale żeby ci, którzy chcą się uczyć na błędach, łatwiej je dostrzegli. Uważam, że polski rynek VC rozwija się w dobrą stronę, ale trzeba uświadamiać zarówno inwestorów, jak i founderów, co jest dla nich dobre, a co złe. Z korzyścią dla wszystkich.

A nie lepiej skoncentrować się na prowadzeniu funduszu, korzystając z błędów innych, zamiast wytykać je palcami i samemu narażać się na krytykę?

Za wsadzanie kija w mrowisko już nie raz dostałem po głowie. I to zarówno od zarządzających funduszami, jak i founderów. Spójrzmy jednak na to z innej perspektywy: analizuję około 1300 spółek rocznie, inwestując w jedynie dziesięć z nich. To oznacza, że zostaje 1290, którym odmówiłem finansowania. Czy ich founderzy są szczęśliwi z tego powodu? Oczywiście nie, ale czy to znaczy, że mam zmienić zasady działania, żeby się wszystkim podobać? W tym biznesie z definicji trzeba mieć grubą skórę. A wracając do pytania, to kiedy ja zaczynałem działać na rynku VC, brakowało mi informacji o jego jasnych i ciemnych stronach. Musiałem się uczyć na własnych błędach, a nie cudzych. Dlatego teraz, korzystając ze zdobytego doświadczenia, chcę edukować inwestorów i founderów. A przy okazji, dzięki temu, że promuję dobre standardy, ludzie wiedzą, czego mogą ode mnie oczekiwać, co ułatwia mi pozyskiwanie ciekawych projektów, zbieżnych z moimi wartościami.

Na co szczególnie warto zwrócić uwagę, jeśli chodzi o te ciemne strony?

Chociażby na to, że nie wszystkie fundusze powstały po to, aby zarabiać pieniądze dla inwestorów. Dotyczy to zwłaszcza funduszy publiczno-prywatnych. Wielokrotnie spotykałem się z sytuacją, że ich zarządzający myślą głównie o swoim interesie, a pozostałe dwie strony tego układu, czyli finansujący fundusze inwestorzy oraz będący ich odbiorcami founderzy startupów nie mają dla nich znaczenia.

A jak to powinno wyglądać w idealnym świecie?

W idealnym świecie obowiązuje zasada win-win-win. W sytuacji, gdy spółka się rozwinie i zacznie zarabiać pieniądze, to powinni z nich korzystać przede wszystkim founderzy, następnie inwestorzy, a na koniec osoby zarządzające funduszami. Tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Jednak w realnym życiu bardzo dużo, bo kilkadziesiąt procent funduszy nigdy nie zwraca inwestorom powierzonego im kapitału.

Ryzyko jest duże, ale zarobki, jeśli się pojawią, mogą być zaskakująco wysokie. Na tym to polega.

W rzeczywistości to ciężki kawałek chleba, bo jeżeli przykładowo fundusz ma 40 milionów złotych kapitalizacji, to najpierw trzeba odzyskać te pieniądze – głównie na kolejnych tzw. exitach. Najczęściej będzie to sprzedaż startupu jakiejś większej spółce lub debiut giełdowy. Dopiero po latach, z nadwyżki powyżej tych 40 przykładowych milionów, fundusz dostaje swoje 20 do 30 procent, które trzeba jeszcze podzielić pomiędzy dwóch, trzech partnerów funduszu.

Ile lat trwa taki proces inwestycyjny w przypadku jednego funduszu?

Przeciętny czas życia funduszu to jest osiem do dziesięciu lat. Przez pierwszą połowę tego okresu trwa budowanie portfela spółek, a później następuje wychodzenie z kolejnych inwestycji. Tak naprawdę więc najczęściej dopiero po dziesięciu latach zarządzający funduszami mogą na tym zarobić lub nie. To okres na tyle długi, że część z nich zaczyna wątpić w to, czy ma to sens, czy dowiozą wynik, czy aby nie okaże się, że po dekadzie ciężkiej pracy nic z tego nie będzie. A to z kolei może rodzić określone oczekiwania, niekoniecznie zgodne z wolą inwestorów.