Od początku XVII wieku skazani jesteśmy doktryną Rosji na rolę jej wroga. To Rosja usiłuje nieustannie, mając w stosunku do nas kompleksy, przyłożyć nam za Wielką Smutę i okupowanie Kremla aż do roku 1612, następnie za Napoleona i spalenie przez niego Moskwy, potem za gryzienie carskiej Rosji po nogawkach, kiedy utrudniliśmy swoimi powstaniami realizację innych jej celów na Bałkanach i w wojnie krymskiej. Zwycięstwo w Wojnie Bolszewickiej roku 1920 zniweczyło zapędy Nowej Rosji na rozprzestrzenienie rewolucji proletariackiej na Europę. Wszystko koronuje doprowadzenie do upadku ZSRR i wprowadzenia „światowego mocarstwa” w kolejny okres smuty, utraty terytoriów i ludności. Dość powiedzieć, że na skutek rozpadu Związku Sowieckiego ludność Federacji Rosyjskiej wynosi dziś mniej niż 60 procent tego, czym Kreml władał do roku 1991.

Zatem odwieczni przyjaciele? Przy absolutnie amatorskiej i skrajnie uproszczonej liście kontrprzykładów na możliwość występowania takich pozytywnych relacji, dziwi mnie, że wciąż znajdują się politycy polscy, którzy wierzą w przełom, w odwrócenie trendu. Jest to możliwe tylko w jednym przypadku. Dotkliwej przegranej w znaczącym starciu z resztą cywilizowanego świata i następującego potem wieloletniego procesu powracania do normalności. Czyli odrabianie lekcji, której nauczyliśmy się na przykładzie normalizacji Niemiec po czasach III Rzeszy. I jeszcze jedna uwaga. Jeśli ktoś myśli, że dzisiejsze działania rosyjskie to kwestia jakiegoś chorego człowieka, czy to na raka, czy na jakieś zaburzenia psychiczne, to mogę zazdrościć takiemu diagnoście naiwności. Po pierwsze dlatego, że psychiatrzy dzielą wszystkich na dwie grupy: psychicznie chorych i… nieprzebadanych.

Żart może kiepski, ale w swej wymowie prawdziwy, bo na 100 procent ktoś, kto pcha się do władzy, choćby to był tylko Nadkierownik Basenu, musi być niespełna rozumu. A co mówić o prezydentach? Po drugie, ciśnie się pytanie: jak to jest, że prawie każdy przywódca Rosji, począwszy od Iwana Groźnego, z kilkoma ostatnimi włącznie, a więc żyjącymi w czasach medycyny naukowej, był w mniejszym lub większym stopniu podejrzany o zaburzenia psychiczne: Stalin, Breżniew, Jelcyn, no i teraz Putin. Może zatem to nie przypadek, a system? Może to nie przywódca, ale cała koteria, cały kompleks przemysłowo-militarny decyduje w Rosji o wszystkim? A ponieważ jego cel (to znaczy tego kompleksu) pozostaje stały, to i metody jego osiągania są niezmienne i ludzie na czele są mentalnie spod tej samej sztancy i stąd zmiany nie ma.

Jak ma się niedźwiedzia i nie waha się go używać, to niezależnie od tego, co ten misiaczek i komu szepce do ucha, a na kogo ryczy, nie będzie to lubiane i nie powinno być akceptowane. Swój sprzeciw powinni wyrażać nawet ci, którzy w tym cyrku usiedli na oddalonych od areny miejscach i wydaje im się, że są bezpieczni. Lepiej misia zamknąć w klatce albo wypuścić w odludnym miejscu w środku tajgi. Tam prawa natury zdecydują o jego losie. Działajmy więc jak możemy i potrafimy, wszak nie znamy zapisów Księgi na górze, a nuż tam zapisano nasz sukces i tylko trzeba wypełnić kupon?