Obserwując wszystkie kontredansy, jakie w czasie agresji Rosji na swego sąsiada wyczyniają politycy tzw. Zachodu na wszystkich konwentyklach Unii Europejskiej, NATO, ONZ oraz rozlicznych spotkaniach twarzą w twarz czy prowadzonych za pomocą narzędzi elektronicznych, można zadawać sobie pytanie „czy ja tego już gdzieś nie widziałem” albo „czy to dzieje się naprawdę, a może to dèjá vu”. Bo chyba, aby rozwiązać problem, same rozmowy to zbyt mało. A już zachowania niektórych głów państw to z jednej strony groteska, a z drugiej wstyd! Bo czy nie jest groteskowe wydzwanianie od tygodni, co dwa dni, przez prezydenta Francji do Putina? I co w czasie tych rozmów można załatwić? Powstrzymanie agresji? Zawieszenie broni? Jeden z tweeterowiczów napisał, nie bez złośliwości, że Emmanuel Macron dzwoni do Putina częściej niż ten do swojej matki.

A czy nie jest dziwna i wręcz niesmaczna nieobecność w sferze międzynarodowej kanclerza Niemiec, którego być może najdalej posuniętą deklaracją wsparcia walczącej Ukrainy była oferta 5 tysięcy hełmów? Oczywiście poprawna w stosunku do konstytucji Republiki Federalnej, która wprost zabrania wojskom niemieckim udziału w walce poza granicami Niemiec oraz zgodna z wytycznymi sojuszników z NATO, że do Ukrainy dostarczymy tylko broń o charakterze defensywnym. Niewątpliwie trudno znaleźć bardziej defensywny sprzęt wojskowy, niż hełm. Jakby wysłali legendarne „dwa nagie miecze”, to już mogliby zostać oskarżeni o przystąpienie do wojny… Takich to mamy pacyfistów za naszą zachodnią granicą.

A Zjednoczone Królestwo, co z nim? Ano w warstwie semantycznej ocena szkolna 6! Boris Johnson ze swą lwią grzywą, symbolem niepokonanego Albionu, wydaje z siebie deklaracje i pogróżki pod adresem agresora jak mało kto. Nawet pomaga też militarnie, tak na szkolne 2+. W końcu chyba do niektórych decydentów w okolicach Izby Gmin dotarło, że ewolucja ich stolicy w kierunku Londonburga to chyba nie jest korzystne rozwiązanie i że może niebawem agenci FSB w większym stopniu będę decydować o kandydatach do Parlamentu, jak decydowali, który z rosyjskich dysydentów jaką śmiercią ma zginąć i czy samotnie, czy w towarzystwie rodziny. Stąd też rozpoczęto na masową skalę wdrażać proces poszukiwania aktywów rosyjskich oligarchów i je zamrażać, a w skrajnych przypadkach dokonano konfiskaty. Reasumując – nad Tamizą od ponad 200 lat bez zmian, bo jak powiedział Henry Temple – minister spraw zagranicznych i premier Wielkiej Brytanii z epoki przedwiktoriańskiej – Wielka Brytania nie ma odwiecznych sojuszników ani odwiecznych wrogów, ma tylko odwieczne interesy. Choć już dziś nad Zjednoczonym Królestwem zachodzi słońce, czego nie było za czasów premiera Temple’a, to jego doktryna wciąż jest w użyciu.

Ludzie mogą być przyjaźni, czy wrogo nastawieni, empatyczni czy bezduszni, ale państwa? One realizują w mniej lub bardziej skuteczny sposób swoje interesy, czyli postępują zgodnie z doktryną Henriego Temple’a. Zatem to nie charakter państwa, ale jego doktryna i co najwyżej cechy poszczególnych przywódców decydują o tym, co dane państwo robi, a czego nie. Jeśli ktoś ma wdrukowaną chęć dominacji i podporządkowania sobie ekonomicznie, kulturalnie, czy militarnie jak największych obszarów i jak największej populacji, to postępuje jak Rosja z jej przywódcą Władimirem Władimirowiczem. Jeśli inne państwo w swojej doktrynie wyznaje, że chce być światowym żandarmem stojącym na straży demokracji i wartości liberalnych, to działa jak USA. Jeśli jakieś państwo w doktrynie ma zapisane, że nie militarna siła, ale siła ekonomii, siła zbudowanych relacji i stosunków decyduje o szczęściu jego obywateli, to zbliżamy się w stronę Niemiec, które znakomicie się poczuły po latach swojej smuty i zarabiają na sile przemysłu i jego innowacyjności, a przyciągają do siebie stabilnością systemów fiskalnych i socjalnych, które na dodatek nie są, jak w innych przypadkach, sprzeczne.

Można też w swoją doktrynę wpisać wielkość narodu wynikającą z jego odwiecznego cierpienia i dawno minionych zwycięstw. Wielkość opartą na tym, że się jest sporym państwem w trudnym, ale kluczowym dla interesu innych położeniu geograficznym, ze społeczeństwem chętnie popierającym hasło „nam się po prostu to należy”. Wiecie, jakiego państwa to doktryna, bo jesteście dość domyślni. Już widzę, że niektórzy marszczą brwi i pytają: a gdzieś ty widział taką doktrynę naszej ojczyzny. Otóż to jest najgorsze, że nie ma jej formalnie, a jest faktycznie. Na dodatek jest od zaledwie kilku lat i zastąpiła doktrynę „ciepłej wody w kranie”, czyli nie spełnia żadnych celów i zadań doktryny państwa, ale jest realizowana!

Dlatego właśnie, mimo haseł i sloganów, jesteśmy tak uzależnieni od przyjaciół, choć za nic nie potrafimy ułożyć sobie relacji z nimi, a czasami nawet chcemy ich traktować instrumentalnie. Czy to wzmacnia nasze miejsce w świecie? Wątpię. Raczej irytuje, a przede wszystkim osłabia zarówno militarnie, jak i ekonomicznie. Reformy, w tym dozbrojenie i reorganizacja Wojska Polskiego, zmiany podstaw ekonomiczno-fiskalnych prowadzenia biznesu, reforma sądownictwa, reorganizacja służby zdrowia, unowocześnienie systemu edukacji i jeszcze paru innych są skądinąd potrzebne i konieczne. I pytam: co z tej listy udało się osiągnąć?