Wkońcu nadtytuł tego felietonowego cyklu zobowiązuje.
Zwłaszcza gdy gdy gramy z mistrzem świata, i to na jego terenie.
Odnosimy porażkę 1:3, a kibicom na usta cisną się słowa upiornej śpiewki:
„Polacy, nic się nie stało”. Pamiętacie jeszcze ten przegrany mecz?

Tak, przegrana to nie zwycięstwo. Jest porażką i boli,
bo wydarzyła się po dziesięciu kolejnych spotkaniach reprezentacji bez
straconego meczu, z czego sześć z nich było o punkty
w ramach eliminacji Euro 2016. To rozbudziło nadzieje i spotęgowało
oczekiwania. Zwłaszcza że ostatnio polscy piłkarze w znacznej liczbie
grają w solidnych klubach odnoszących niemałe sukcesy w europejskich
rozgrywkach i są chwaleni oraz doceniani. Nie mówiąc o tym, że
generalnie polski sport się rozwija, czego jednym z dowodów może być klasyfikacja
medalowa lekkoatletycznych mistrzostw świata w Pekinie.

Ale hola, hola! Czy nie za dużo słodyczy w tym obrazku?
Czy w typowy dla nas sposób nie tracimy poczucia rzeczywistości
i z jednej skrajności nie popadamy w drugą? Przecież jako naród
(i jednostki) jak szalejemy, to na całego. Jesteśmy wtedy „miszczami”,
„debeściakami”, królami. Świat leży u naszych stóp, a wszyscy powinni
bić nam brawo i nosić na rękach. Zwłaszcza że NASZ sukces jest
„nadzwyczajny”, „historyczny”, „osiągnięty nieludzką pracą”, i to
„w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach”.

Z kolei kiedy
doznajemy porażki, to wpadamy w depresję, rozpaczamy. Prawdziwych
i urojonych winnych niepowodzeń byśmy linczowali, a wcześniej
odzierali ich z czci i godności, wyzywając od najgorszych. Przyczyną
przegranej są często „nasze wady narodowe”, „zmowa wielkich potęg”, „knowania
przy zielonym stoliku”, „stronniczy sędziowie” czy w ostateczności „mokra
murawa” lub „klepisko nie boisko”. A rozum gdzie? Zostawiamy go często na
„użytek domowy” lub „lepsze czasy”.

A nie lepiej do tego podchodzić tak: przegraliśmy
z mistrzem świata, z drużyną wedle wszystkich poprawnych
i wydumanych klasyfikacji wyprzedzającą nas o kilkadziesiąt (!)
pozycji. Doznaliśmy porażki po okresami zaciętym meczu, stojącym na wysokim
poziomie, co podkreśliło wielu niezależnych komentatorów. Po meczu, jakiego
reprezentacja Polski nie zagrała od lat, jeśli chodzi o taktykę
i konstruowanie gry, cechy wolicjonalne piłkarzy, ich zgranie
i prezentowane umiejętności indywidualne. Tak, wiele jest jeszcze do
zrobienia. Kilka pozycji jest wciąż niewłaściwie obsadzonych (np. lewa obrona
czy kreatywny pomocnik) i muszą być prowadzone dalsze poszukiwania.
Drużyna ma kilku graczy „trudnozastępowalnych” i tu trzeba szukać
alternatyw, aby nie powtarzać błędu obsadowego z Łukaszem Piszczkiem
z ostatniego meczu z Niemcami.

Niemniej odwaloną przez trenera, sztab i samych
piłkarzy robotę widać gołym okiem. Buduje się reprezentacja na finały Euro 2016
i należy ściskać kciuki, aby nic w tej pracy nie przeszkadzało
i nic złego się nie wydarzyło. Zgadzam się z trenerem Adamem
Nawałką, że fundamenty zostały położone i są dość solidne.
A z oczekiwaniami na dream team musimy
jeszcze poczekać, bo do tego musi być lepsza baza szkoleniowa, więcej szkółek
piłkarskich i generalnie lepsze nastawienie Polaków do sportu przez czynne
w nim uczestnictwo, a nie tylko piwne posiady przed telewizorem. To
nadejdzie wraz z nowymi pokoleniami, co zresztą widać już w przypadku
masowych imprez biegowych.

Może wówczas porażki i zwycięstwa w sporcie stracą
charakter wiktorii i klęsk narodowych. A my staniemy się mądrzejsi.
Oby! I to nie tylko w sprawach dotyczących sportu.