„Byle polska wieś zaciszna…”
W mojej wsi spośród czterech oferentów mobilnego Internetu tylko jeden ma ofertę 3G, i to kiepskiej jakości.
Tegoroczne lato spędziłem prawie w całości na swoim
Podlasiu. Tam też dotarła do mnie wstrząsająca wiadomość opublikowana przez
internetowe wydanie „Rzeczpospolitej”, że 36 proc. Polaków w ogóle
nie używa komputera. Impuls dostarczony mojemu intelektowi przez wspomniane
dane wywołał zastanowienie, czy po pierwsze są realne, a po drugie, jaka
jest przyczyna tego stanu. I tu z pomocą przyszła mi obserwacja mojej
wsi.
Otóż są w niej dwa gospodarstwa agroturystyczne ze
swoimi stronami internetowymi. Są dwa sklepy spożywcze, które przez sieć
ustalają dostawców, wymieniają oferty, faktury itp. Jest jeden Francuz
prowadzący internetową hurtownię wina i szampana. Mieszka jeden urzędnik
gminy, ordynator oddziału w szpitalu w pobliskim mieście powiatowym
oraz emerytowany wiceburmistrz tegoż miasta – ich też podejrzewam
o umiejętność posługiwania się komputerem. Poza tym dwóch drobnych
przedsiębiorców, a na koniec ja i trzech do mnie podobnych
„warszawskich ekspatów”. Razem na około 300 zarejestrowanych dusz to prawie wszystko.
Szacując z grubsza, jakieś 50 osób wie, co z kompem da się zrobić,
zaś reszta to ci z grupy, nazwijmy ją roboczo, „36”.
Uważny czytelnik zapyta:
a gdzie młodzi, nauczeni w szkole informatyki? Odpowiadam: ich nie
ma! Obserwując skład socjalny mojej wsi, bez kozery mogę powiedzieć, że ludzi
w wieku 18–35 po prostu nie ma. Niż demograficzny widoczny jak na dłoni.
W tym roku z mojej wsi, w 100 proc. katolickiej, do
Pierwszej Komunii przystąpiła trójka (sic!) dzieci na dziewiątkę z całej
parafii obejmującej cztery wsie. Po ukończeniu podstawówki młodzi zaczynają
emigrować. Najpierw do pobliskich, choć odległych o 35–40 km miast
powiatowych, a potem dalej na studia do miast wojewódzkich. A potem
jeszcze dalej do Anglii, Włoch, Niemiec. Wieś pustoszeje, bo dzisiejsze
kilkanaście procent polskiego społeczeństwa, które utrzymuje się
z rolnictwa, to zdecydowanie za dużo. Sądząc po tempie przemian, za 20–30
lat dojdziemy do 5 proc., jak to jest w innych wysokorozwiniętych
krajach G7.
I tu rodzi się pytanie: jak zatem koncerny
telekomunikacyjne mają rozwijać swoją sieć? Dziś są absolutnie oportunistyczne:
nie ma odbiorców – nie ma oferty. W mojej wsi spośród czterech
oferentów mobilnego Internetu tylko jeden ma ofertę 3G, i to kiepskiej jakości.
A co z zapewnianymi masowo w miastach wyższymi standardami? Czy
ciągle w mojej wsi jedyną realną i w miarę technicznie
niezawodną opcją będzie traktowana przez dostawcę po macoszemu Neostrada?
A jeśli na danym terenie nie będzie wystarczającej liczby odbiorców
mobilnej oferty, to dostawcy nie będą inwestować?
Wreszcie kiedy nasi czołowi dostawcy sygnału w ulotkach
i informacjach reklamowych będą jako miarę swojej sprawności
i jakości podawać pokrycie pod kątem powierzchni kraju, a nie
populacji? Wszak wiadomo, że przy obecnej urbanizacji pokrycie 20–30 proc.
powierzchni Polski daje wskaźnik populacji na poziomie 70–80 proc.,
i to jest zazwyczaj podawane jako miernik „potęgi” operatora.
I ostanie pytanie: czy międzynarodowi operatorzy stosują taką samą
politykę w swoich macierzystych krajach? Podróżując po Niemczech czy
Francji, np. będąc w rolniczych rejonach Wandei, o gęstości
zaludnienia nie większej niż na moim Podlasiu, nie odczuwałem takich problemów
z sygnałem jak w swoim mateczniku. Może warto, aby zainteresowała się
tym pani prezes UKE. Bo dla mojej wsi to dopiero będzie Jump!
Podobne wywiady i felietony
Wracając do Pjongczang
OAR, czyli Olympic Athletes from Russia, to dla mnie kwintesencja i najtrafniejsza parabola dzisiejszego świata.
Eppur si muove!
Tytułowe, legendarne słowa Galileusza wypowiedziane przed sądem inkwizycji są proste, a jakże głębokie i mogą budzić skojarzenia z sytuacją człowieka dziś, po prawie 400 latach od smutnych wydarzeń, kiedy to wybitny naukowiec musiał wyrzec się prawdy za cenę zachowania życia.
Po co komu Kartagina?
Zgodnie ze starożytną anegdotą Katon Starszy, zasłużony w służbie Republiki Rzymskiej jako żołnierz w wojnie punickiej przeciw Hannibalowi i później jako senator odznaczający się wieloma przymiotami charakteru i umysłu, kończył każde swe wystąpienie publiczne zdaniem: „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam”, co się tłumaczy: „A poza tym uważam, że Kartagina musi zostać zburzona”.