Pierwszą konsekwencją jest brak jakiejkolwiek strategii rozwojowej dla Polski. Poziom nakładów inwestycyjnych spadł o 6 punktów procentowych i na koniec roku osiągnął poziom 16 procent w stosunku do PKB. Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, że taki poziom może mieć kraj, którego obywatele mają wszystko i są w pełni szczęśliwi, żyją w spokojnym kraju otoczonym przyjaciółmi, czyli w raju. W raju inwestycje są zbędne, bo po co ulepszać i udoskonalać raj.

Drugim skutkiem zafascynowania się kozą jest poziom prawdziwego, a nie kombinowanego zadłużenia. Wedle niedawno odkrytych i ujawnionych danych dla Polski, poziom jej zadłużenia wynosi około 4,9 biliona złotych, czyli 4900 miliardów. Po kursie oficjalnym NBP będzie to grubo ponad 1 bilion dolarów amerykańskich. Wspomnijmy, jaki krach spowodowało zadłużanie Polski w latach 70 pod koniec epoki towarzysza Gierka. Zepchnęło ono nas na ścieżkę zapaści i kryzysu na lat co najmniej 15, czyli efekt równy skutkom wojennym.

Notabene, tego długu nigdy nie spłaciliśmy nawet w połowie. A czy ktoś wie z lekcji historii lub lektur nieobowiązkowych, a może ma zapisane w zakamarkach pamięci, ile wynosił? Pomogę – 24 miliardy dolarów. Wtedy 24, a dziś 1000. Nieźle, choć już słyszę głosy specjalistów-ekonomistów, jak można porównywać wartość dolara na przestrzeni 40 lat?

Zróbmy zatem inny zabieg. Weźmy ówczesny czarnorynkowy kurs dolara i zobaczmy, ile to byłoby w prawdziwych złotych (czyli realnej wartości ówczesnej złotówki). Kurs ten dobrze pamiętam, bo zarabiałem tzw. średnią krajową, która wynosiła w walucie USA jakieś 25 dolarów. Zatem owe 24 mld zadłużenia w realnej sile nabywczej złotówki, to jakieś 3,6 biliona. Ergo 3600 miliardów złotych nas prawie zniszczyło i cofnęło o kilkanaście lat wstecz, a 4900 ma nam przynieść dobrobyt. No nie wiem, który miłośnik kozy z okolicy grupy trzymającej władzę potrafi to wyjaśnić. Ja, jako miłośnik psów, wymiękam. Nawet, jeśli odliczymy od tego długu już nam naliczone wsparcie z UE w wysokości 770 mld złotych, to i tak Gierek przegrywa.

Trzecim skutkiem jest stan naszej gotowości obronnej. Wiele nie będę w tym temacie pisał, ale warto nadmienić, że kóz tu pojawiało się bez liku, a przysłaniały one: kabaret w MON pod wodzą niejakiego Misiewicza; wcześniejsze zniszczenie służb wywiadu i kontrwywiadu; pozbawienie „na już” wyposażenia armii w około 50 sztuk śmigłowców bojowych; pozbawienie Marynarki Wojennej prawie wszystkich jednostek pływających etc. Ale proszę nie wpadać w panikę, plany mamy wspaniałe, a im później kupimy sprzęt, tym będzie on lepszy i nowocześniejszy. Po co nam uzbrojona armia dnia wczorajszego? My będziemy mieć najnowocześniejszą armię w całym NATO, choć z dwoma istotnymi wadami: będzie to armia jutra i jutro, a dziś na papierze i do tego za kolejne pożyczone miliardy.

A co na to odpowiada „totalna opozycja”? Ktoś wie? Moja percepcja jest taka, że zgodnie ze scenariuszem miłośników kóz, na każdą z nich reagują poprawnie, merytorycznie słusznie, z wrodzonym poczuciem realizmu i absolutną słusznością krytyki. Tylko co z tego? Od tego zwolenników kozy nie ubywa. A może by tak opozycja przestała te kozy zauważać? Może by tak na nie nie reagować? Koalicja wprowadza gdzieś kozę i jakiś dziennikarz pyta posła opozycji: „co pan na to”, a tenże odpowiada: „mówi pan redaktor, że jest nowa koza, ciekawe, nie zauważyłem, nie będę zatem komentować; że mówi pan, że to skandal, że koza nagadała głupot i że nakłamała? Ależ to oczywiste, czego się pan spodziewa po kozie, już przedszkolaki wiedzą, że kozucha-kłamczucha”. Ci: koza, a ci: nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.

Jeśli zaczną ignorować, może ktoś dojdzie do wniosku, że nie warto tych kóz męczyć i zostawi je w spokoju. Może skutkiem zmniejszenia populacji tych „kóz rabinackich” będzie spadek liczby ich miłośników? Może warto ten pomysł wykorzystać, wszak najbliższe liczenie się przyjaciół kozy przy urnach wyborczych dopiero za ponad rok.