Wojna w Ukrainie spycha wszystkie inne sprawy w cień, bo jest czymś więcej niż starciem zbrojnym dwóch sił walczących o dominację z jednej, a tożsamość i niezależność z drugiej strony. To był trafny opis dotychczasowych konfliktów, nawet ostatnich, na przykład tego na Półwyspie Bałkańskim, który dziś można określić mianem uwertury do dzisiejszej sytuacji nad Dniestrem, Donem i Dońcem. Nic dziwnego, bo gracze byli z tej samej szkoły, co ci dzisiejsi, z NATO i ONZ w tle. A teraz, na bazie między innymi tych doświadczeń, strony się umocniły, zarówno ideologicznie, jak i militarnie, nie mówiąc o nowym aspekcie, to jest rozszerzeniu pola walki na sferę mediów, internetu i zagrożeń w warstwie świata cyfrowego.

Bez przesady można powiedzieć, że ta dzisiejsza wojna jest wojną dwóch cywilizacji, które nie dość, że wzajemnie się nie znają i nie rozumieją, to i nie bardzo radzą sobie z określeniem celu i warunków koniecznego zakończenia konfliktu, bo nawet wojna stuletnia w końcu się zakończyła. A to starcie jest nie tylko 3D, ale 4D, a to D jest od angielskiego „dimension”. Tym czwartym wymiarem jest czas. Ja widzę ten konflikt tak: Rosja chciałaby, aby świat wrócił w swym kształcie do czasów co najmniej lat 70 ubiegłego wieku. Z kolei reszta sił jakoś tam w konflikt zaangażowanych po przeciwnej stronie chciałaby, aby Rosja ze stanu właściwego dla niej 50 lat temu, zaakceptowała swoją transformację do poziomu demokratycznego państwa prawa, czyli w jej rozumieniu zaakceptowała dominację USA i swoją podrzędną rolę w stosunku do Chin. Czyli nic się nie może zgodzić: ani kierunki, ani wartości wektorów wyznaczające ruchy decydentów po obu stronach.

Ale dość o konflikcie zbrojnym. Zajmijmy się nami i spróbujmy na tej mapie rozlicznych wektorów odnaleźć nasz wektor. Zatem jaki los szykują nam nasi dedydenci? Dla naszego kraju, dla Polski. Jaką mamy opcję i dlaczego taką? I tu mi wpadło do głowy takie porównanie i punkt wyjścia do oceny możliwości stojących przed nami. Wiecie, jakie jest ulubione zwierzę Polaków? Takie badania są prowadzone naprawdę i mogę na ich podstawie powiedzieć, że włączając i miasto, i wieś 48 procent obywateli naszej ojczyzny ma jakieś zwierzę domowe. W 83 procentach przypadków są to psy. A zatem nieco poniżej 40 procent naszej dorosłej populacji, która z definicji jest ilościowo zgodna z uprawnionymi do czynnego życia politycznego, czyli wyborcami, to miłośnicy psów. Koty są niżej, a kolejne miejsce w (tym razem mojej własnej) klasyfikacji ulubionych zwierząt Polaków zajmuje koza! Jak to możliwe? A to już moje autorskie uzasadnienie, które tylko w małej części opiera się na badaniach, a szczególnie badaniach preferencji wyborczych. Wedle nich, a prowadzone są skrupulatnie i publikowane przez różne ośrodki z comiesięczna regularnością, zwolenników kozy jest 30–37 procent.

Jaką grupę mam na myśli już wszyscy wiedzą. Odpowiedź tkwi w przedwojennym szmoncesowym dowcipie o obywatelu żydowskiego pochodzenia, odczuwającym ciasnotę w swoim mieszkaniu, które zamieszkiwał wraz z liczną rodziną. Uzyskał on od rabina radę, jak sobie z tym poradzić: kup kozę. Pointę sobie daruję, bo każdy ją zna lub łatwo poznać może. A skąd skojarzenie wyborców i zwolenników koalicji rządzącej z miłośnikami kóz? Ano stąd, że ich przedmiot wsparcia i poparcia bez ustanku i w każdej sprawie stosuje manewr z kupowaniem kozy. Potem jej losy toczą się dwojako: koza jest wyprowadzana w świetle jupiterów i przy dźwiękach muzyki oraz głosów zachwytu mediów zwanych – nie wiedzieć dlaczego, choć pod pewnym aspektem trafnie – publicznymi. To powoduje ogólne zadowolenie i poczucie ulgi, które tak lubią miłośnicy kozy.

Alternatywny los kozy jest mniej spektakularny. Jest po prostu porzucana, nikt już jej bytem się nie interesuje, bo wszyscy swą uwagę koncentrują na nowej aferze z inną kozą. I tak to trwa. Co więcej, poniekąd do miłośników kóz zalicza się opozycja i jej medialni akolici. Gdyby tak nie było, to kto z tak olbrzymim zaangażowaniem śledziłby i komentował każdy kozi przypadek, każdy kozi epizod, a nawet snuł poważne analizy i przewidywania co do koziego losu? Tak, bez opozycji koza traci sens bycia. I tak tkwimy w chocholim tańcu z kozą w tle, o tyle niebezpiecznym, że w każdej chwili koza może chochoła skonsumować. A wtedy koniec tańca!

Nie wiem, na ile ta paralela z kozami tłumaczy stan polityki w naszym kraju. Wiem na 100 procent, że miłośnicy kozy to twarda i wierna swej preferencji grupa. Wbrew pozorom dość socjologicznie zróżnicowana. Nie chcąc naruszać dobrostanu intelektualnego czytelników tego tekstu, nie będę podawał i omawiał przypadków kóz i osób, którym w poszczególnych przypadkach powierzono różne role do odegrania. Przejdę do konsekwencji trwania określonej liczby współobywateli w zachwycie dla tych, przemiłych skądinąd, zwierząt.