Bańka internetowa 2000/2001: przypadek Ahoj.pl
Jakoś mnie naszło na wspomnienie zapomnianej już tzw. bańki internetowej z przełomu wieków. Poniżej kilka flashbacków z tamtego okresu.
Zabrakło nam nieco czasu i trochę szczęścia.
Nadchodzi rok 1999: jestem właścicielem prężnie działającej strony internetowej (znaczy: mam własną domenę i siedzę po nocach dłubiąc w HTML-u, a za dnia piszę wiadomości o branży GSM). Nic na tym nie zarabiam, ale to nie problem – przecież dopiero kończę liceum i mieszkam z rodzicami.
Chwilę potem, gdzieś na początku studiów, dzwoni Pan z samej Warszawy i zaprasza na spotkanie. Będziem tu Rafał robić internety, na grubo. Nie kłamał – biuro w centrum miasta (100 metrów od „Palmy”), 140 dziennikarzy (więcej w tym czasie miała tylko Agora) i wielkie plany: rozbić duopol ówczesnych, jak i dzisiejszych, liderów – portali Onet.pl i WP.pl. Razem do tego wyścigu wystartowała już wcześniej Interia.pl, Gazeta.pl i o2.pl, ale czterej założyciele nowego bytu byli pełni wiary w sprawczość pieniędzy, którymi zasypali ich inwestorzy. Spakowałem więc mandżur i razem ze swoim serwisem GSMBOX.pl szybko stałem się częścią portalu Ahoj.pl.
W ciągu niecałego roku, dokładnie od 10 maja 2000 do końca marca 2001, przejedliśmy szacunkowo 20 mln dol. Podejrzewam, że mieliśmy największy kapitał z grupy wszystkich challengerów, którzy w tamtym okresie próbowali wyrwać kawałek rynku. Entuzjazm sięgał zenitu, nikt nie zważał na pieniądze – mieliśmy tylko rosnąć.
Obok nas powstawały też takie podmioty jak Arena, Poland.com, Yoyo i parę innych. Chwilę potem było już tylko pobojowisko – oczywiście nikt nie przetrwał wichury jaką było pęknięcie tzw. bańki internetowej. Pieniądze naszych inwestorów (zarządzających portalem AOL, z tego co pamiętam) nagle przestały spływać, a my nie umieliśmy pływać. Było dosłownie tak jak w powiedzeniu wujka Warrena: „Dopiero gdy nadejdzie odpływ, dowiemy się, kto pływał nago”.
Mieliśmy wszystko, co można sobie wymarzyć: otwartych na innowacje szefów (zrobiliśmy chyba pierwszego na świecie web-maila – obsługę poczty przez przeglądarkę), nieograniczone zasoby gotówki (macierz NetAppa za kilkadziesiąt tysięcy dol.? No problem – już do ciebie leci prosto ze Stanów) i ludzi od bizdevu, którzy mogli załatwić prawie wszystko.
Między innymi załatwili, że nasz portal miał własną wyszukiwarkę (co było dosyć nowatorskie jak na tamte czasy). Dostarczył ją nam „jakiś Google”, z którym to jedni nasi chłopcy zrobili szybki deal w Londynie, a drudzy polecieli chwilę potem do Mountain View spinać VPN-em naszą serwerownię (z radiowym łączem o zawrotnej prędkości 4 Mbit/s) z ich centrum danych. Google specjalnie dla nas indeksowało polski internet (normalnie tego nie robili – główną wyszukiwarką był ICM/Infoseek i Netsprint).
To był naprawdę gruby deal. Trochę tak, jakby dzisiaj to Onet.pl, a nie Microsoft, zaimplementował w pierwszej kolejności GPT-3 głęboko w swoich usługach. Wchodziłeś na Google’a, klikałeś „O nas” i wśród oficjalnych partnerów było nasze logo.
Zabrakło nam nieco czasu i trochę szczęścia, czyli żyliśmy za krótko i w nieodpowiednim momencie. Gdyby choć jeden nasz pomysł miał szansę wypalić (oprócz nowoczesnej poczty à la Gmail mieliśmy też serwis aukcyjny, portal z plotkami i wiele innych projektów, które – jak już dzisiaj wiemy – były złotymi strzałami). Niestety stało się inaczej – klimat na rynku siadł tak, że szybko zabrakło na pensje (sute, przyznaję – jako 20-latek, dwie dekady temu, zarabiałem z 5000 zł) i wszystko zaczęło się sypać. W akcie desperacji portal przejęli smutni panowie z firmy o wdzięcznej nazwie Chemiskór. Łapanie spadającego noża nie wyszło im najlepiej – pogrążyli spółkę w długach i niedługo potem sami wyzionęli ducha.
Tak oto kończą się marzenia o lataniu dzięki skrzydłom polepionym na wosk. Chcieliśmy jak najszybciej i jak najwyżej (bo internet na przełomie tysiącleci wydawał się być niesamowitą bonanzą), ale zapomnieliśmy o zwykłych prawach fizyki.
Morał z tego taki, jak z mitu o Dedalu i Ikarze: najlepiej latać równo między niebem a ziemią. Będziesz chciał latać za wysoko – promienie słońca roztopią wosk, będziesz lecieć zbyt blisko wody – skrzydła nasiąkną wodą i staną się ciężarem. Balans, wyczucie, doświadczenie. Jak zawsze.
Jeden z pierwszych polskich przedsiębiorców tworzących biznesy internetowe, założyciel wielu serwisów z branży społecznościowej, e-commerce i finansów. Inicjator fundacji Startup School, pomagającej młodym osobom stawiać pierwsze kroki w biznesie. Ukończył Szkołę Główną Handlową na kierunku zarządzanie i marketing.
Podobne wywiady i felietony
Gdyby Steve Jobs został premierem…
Czy całym Państwem można rządzić jak firmą? A dlaczego nie? Pomarzyć warto.
Nie myl startupu z bootstrapem
Mam wrażenie, że trudne czasy, jakie obecnie nastały, gdzie drastycznie zmalała skłonność do ryzyka, a tym samym do finansowania rynku VC, to dobry moment dla bootstrapów.
Bootstrap na cenzurowanym
Różne rzeczy widziałem, ale żeby z hejtu zrobić sobie model biznesowy to tylko ze dwa razy (Pudelek i GoWork, wiadomo).