Dla informatyków, szczególnie tych prowadzących działalność gospodarczą, istnieje możliwość stosowania opodatkowania ryczałtowego stawką 5 proc., 8,5 proc. lub 12 proc. Podatek 5-procentowy przysługuje dla rozwiązań innowacyjnych zawartych w opracowywanym oprogramowaniu. Jednak kłopotliwe jest udowodnienie fiskusowi tych innowacji, które z ich natury mogą być trudne do zrozumienia poza ich autorami. Z kolei podatek 8,5-procentowy obejmuje wszystkie prace i usługi informatyczne, przy czym okazuje się, że wystarczy tylko, aby te usługi w jakiś sposób „dotykały” oprogramowania, to już fiskus żąda podatku w wysokości 12 proc. – oczywiście dopiero w ustaleniach pokontrolnych z odpowiednimi odsetkami i karami grzywny. Bo też określenia zasad korzystania z niższej stawki są rozmyte. W tym przypadku Koalicja Obywatelska proponuje dla wszystkich stawkę 8,5 proc., gdyż o informatyków należy „dbać”, aby nas nie opuszczali, wyjeżdżając z kraju.

W zasadzie każda kontrola tych ulg i ryczałtów powoduje podważenie zasadności ich zastosowania i wymaga od firm zatrudnienia prawnika oraz pójścia do sądu w celu obrony swoich racji. Funkcjonuje nawet firma prawnicza, która wyspecjalizowała się w tych „informatycznych” daninach, która pomaga uzyskać interpretację (trwa to 2–3 miesiące) oraz czasem odzyskać nadpłacone podatki lub wybronić firmę przed fiskusem.

Nie ma czego obecnie zazdrościć prowadzącym firmy informatyczne. Dla fiskusa jest to dobre źródło dodatkowych dochodów dla skarbu państwa, przy czym niektóre z firm po takiej „akcji” fiskusa mogą zbankrutować. Warto przy tym podkreślać z mocą, że polski system podatkowy jest obok francuskiego i włoskiego jednym z najbardziej skomplikowanych w UE. Najprostszy jest system Estonii i Łotwy.

Pisząc o tych niejasnościach w interpretacji przepisów podatkowych nasuwa mi się pewien pomysł – wam pewnie również. Logicznie rzecz biorąc treść ustaw podatkowych jest, a nawet powinna być, zapisem procedur wyznaczania wysokości obowiązkowej daniny na podstawie występowania iluś tam czynników. Co więcej, powinno to być jednoznaczne – ale jak wiemy nie jest (nawet dla biegłych w tym prawników oraz urzędników skarbowych). Wprowadzono więc możliwość uzyskania interpretacji po przedstawieniu opisu podatnika, akceptowanej (lub nie) przez dyrektora Izby Skarbowej. Kłopot w tym, że ci dyrektorzy i ich pracownicy nie brali udziału w pisaniu tych ustaw i mogą nie wiedzieć, co ustawodawca miał na myśli – interpretacje z kilku Izb mogą się różnić.

A pomysł jest stosunkowo prosty. Należy ustawy podatkowe zapisać wyłącznie w systemie ekspertowym (no dobra, niech będzie on wsparty systemem SI), który po zaaprobowaniu przez Sejm będzie dostępny dla każdego podatnika. Odpytując taki system, udzielając mu odpowiedzi na jego pytania, powinno się uzyskać prawidłową prawnie odpowiedź wyznaczającą wysokość daniny, a ta odpowiedź powinna być wiążąca dla kontroli skarbowej. Takie, ale mocno uproszczone systemy wspomagające, istniejące obok tradycyjnych zapisów ustawowych, są oferowane przez amerykańskie oraz australijskie urzędy podatkowe, ale działające tylko do kwoty około 60 tys. dol. przychodu. Dla wyższych dochodów trzeba zatrudnić uznane (drogie) kancelarie prawne, które postarają się obniżyć podatki i uzyskać akceptację zeznania podatkowego przez urząd.

No cóż, ciekaw jestem czy system SI zawita kiedyś do systemu podatkowego. Z pewnością natomiast daniny, które istnieją praktycznie od początku ludzkości, będą dalej twórczo rozwijane w ustawach podatkowych.

Wacław Iszkowski  

Autor w latach 1993–2016 był prezesem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Pracował też w firmach: Oracle, DEC Polska, 2SI, EDS Poland, TP Internet. Obecnie jest senior konsultantem przemysłu teleinformatycznego.