LinkedIn Park
Co miesiąc sprawdzamy, o czym branża IT (i nie tylko) dyskutuje na LinkedIn – największym biznesowym portalu społecznościowym.
Marcin Daszkiewicz, Kierownik ds. Spraw Defraudacji w Kanałach Zdalnych w Providencie zwrócił uwagę na dość mało nagłośnioną, a bardzo ciekawą sprawę: „Niezła historia. Toyota przeprasza za upublicznienie nagrań z kamer (usługa korporacyjna) i lokalizacji pojazdów, do którego doszło w wyniku błędnej konfiguracji chmury. Dane obejmują okres nawet 10 lat i były publicznie dostępne przez około 2 lata. Można się wkurzyć, ale czy ktoś się wkurzy? Wycieków w ostatnim czasie jest tak dużo, że w zasadzie trochę traci sens zawracanie sobie tym głowy. Czy mam rację? Jakie jest Twoje podejście do tego tematu?”. No cóż, biorąc pod uwagę, że współcześnie jesteśmy śledzeni przez własne smartfony, miejski i wiejski monitoring, a także urzędników skarbówki przeglądających media społecznościowe, wzruszamy ramionami. Jedna „inwigilacja” więcej, jedna mniej nie robi już na nas wrażenia.
Jakub Skałbania, założyciel Netwise nie ukrywa satysfakcji, że „w Polsce nadchodzi zapaść dla firm IT budujących model biznesowy oparty tylko o PR i o szybko łapanych z rynku freelancerów ‘pod projekt’. Firm, które zamiast sprzedaży opartej o referencje, word of mouth i powtarzalny strumień przychodu od zadowolonych stałych Klientów budowały biznes na tych słynnych ‘klientach z USA’ z landing page’y złapanych tylko dlatego, że było taniej. Nadchodzi czas firm mających zdrowe podstawy i może i wolniej rosnących, ale jednak rosnących co rok i umiejących się oprzeć kryzysowi dzięki poduszce finansowej i stałym Klientom, którzy dostają stale wartość. I mogących teraz inwestować w uproduktowienie. Bardzo mnie to cieszy”. Nas również…
Arnold Adamczyk, twórca startupów technologicznych pracujący na stałe w Chinach, postanowił „zabłysnąć” krytyką niektórych zachowań Chińczyków. Jak przyznaje: „Listę już układałem dość długo i wyostrzyłem swoją wrażliwość na takie zachowania bardziej niż zwykle. Chodzi tu o mało eleganckie zachowania, typu wpychanie się w kolejkę przed innymi osobami, szturm na wolne miejsce w autobusie albo metrze, plucie na ulicy (tego nienawidzę). Tak nastawiony wszedłem do wagonu metra i tuż przede mną wskoczył na wolne miejsce mężczyzna około 40-tki. Typowe! (…) Po chwili mężczyzna wstaje i wpuszcza na swoje miejsce żonę z dzieckiem. Dziewczynka wyglądająca na 5 lat, w szkolnym mundurku. Uśmiechnięta i rozglądająca się wesoło. Przyglądam się dyskretnie tym ludziom. Rodzice wyglądali na żyjących dość skromnie. Byli smutni. Po chwili zauważyłem, że dziewczynka trzyma w ręku opaskę szpitalną. Spod jej rękawa wystawała zatyczka wenflonu. W tym momencie poczułem ścisk w gardle. Zrobiło mi się koszmarnie wstyd. Chciałem w jakiś sposób przeprosić za to, że jestem… taką świnią. Jakim prawem oceniam zachowanie innych? Mieszkańcy Shenzhen to jest bardzo specjalna grupa ludzi. Oni tu przyjechali z zapadłych dziur wyrywać pazurami szansę na lepsze życie… i to zazwyczaj nie dla siebie, ale dla swoich rodzin, które czekają na pomoc w dalekich regionach Chin. Oni całe życie musieli walczyć o najbardziej podstawowe prawa. Rozpychać się łokciami, aby… przeżyć do następnego dnia. I ja tu teraz wielki sędzia siadam sobie wygodnie w loży i wytykam im palcem, że przepychają się naruszając moją przestrzeń osobistą. Jest mi wstyd. Nie chcę już nastawać na wady ludzi, których nie mam prawa oceniać, bo nie wiem z czym zmagają się na co dzień. Nie czuję się z tym dobrze”. Szanujemy!
Michał Jackowski, współzałożyciel Anylawyer, zadał intrygujące pytanie: „Czy wiecie, że w Stanach Zjednoczonych każda prywatna firma nie tylko może odmówić świadczenia usługi bez żadnego powodu (poza skrajnymi przypadkami, gdy czyni to dyskryminując mniejszości), ale również nie dopuścić osób lub pewnych ich grup na własny teren, nawet gdy jest miejscem pozornie publicznym (sklepem, kinem, teatrem, halą sportową). Właściciel Madison Square Garden postanowił skorzystać z tego prawa, aby nie wpuścić na teren hali prawników pracujących dla firm reprezentujących jego przeciwników procesowych. Grupa została określona bardzo szeroko i obejmuje nie tylko prawników, którzy rzeczywiście są zaangażowani w te spory, ale każdego (obecnego i byłego) pracownika takiej firmy. Taka osoba nie ma prawa wejść, a gdy przekroczy bramki – jest usuwana bez podania powodu. A nad wszystkim czuwa oparty o AI system rozpoznawania twarzy, który wyłapuje dyskryminowaną grupę. Nie wiadomo jednak, skąd czerpie wiedzę i jak zdobyto bazę danych prawników. Gdy opowiedzieli mi o tym przyjaciele z USA nie mogłem w to uwierzyć”. My jesteśmy już w tym wieku, że niewiele nas zdziwi, a na pewno nie opisana historia. Niestety…
Andy Brandt, założyciel Code Sprinters, przypomniał pewne smutne i mało znane zdarzenie, poprzedzone zdarzeniem radosnym i dość znanym: „22 lata temu kończył się ostatni dzień spotkania w Snowbird (Utah). Agile Manifesto już było napisane, a uczestnicy tego spotkania rozjeżdżali się do domów. Jednym udział w tym spotkaniu przyniósł sławę, o innych trochę zapomniano. Dziś chcę przypomnieć jedną z tych postaci. Mike Beedle, programista i menedżer, z wykształcenia fizyk, jako jeden z pierwszych już w 1995 zastosował pomysły Schwabera i Sutherlanda w dużym projekcie uzyskując rewelacyjne efekty. Większości z nas znany jest jako współautor (wraz z Kenem Schwaberem) pierwszej książki o Scrumie, ale jego rola była dużo szersza. Uczestniczył potem nie tylko w tworzeniu Manifestu, ale też Agile Alliance i wielu innych inicjatyw związanych ze Scrumem i Agile. (…) Mało kto jednak wie, że w jego życiu był też polski ślad. Pochodzący z Meksyku Mike Beedle miał polską partnerkę, z którą miał trójkę dzieci. Planowali ślub i przeprowadzkę do Polski. Niestety, 23 marca 2018 Mike został zabity nożem na ulicy w Chicago. Prowadził szkolenie i po pierwszym dniu nie chcąc siedzieć sam w hotelu wyszedł do knajpy. Drugiego dnia już nie poprowadził, zginął będąc przypadkową ofiarą chorego psychicznie recydywisty”. RIP.
Robert Boroch, prezes ETC-PZL, rozprawił się ze znanym powiedzeniem: nie przychodź z problemem, przyjdź z rozwiązaniem. „Wszyscy słyszeliśmy to wiele razy. Dla niektórych jest to motywujące. Dla innych to zdanie jest źródłem ogromnej frustracji. Myślę, że takie postawienie sprawy może być pułapką. Czasem jasno zakomunikowane oczekiwanie rozwiązania problemu skłoni kogoś do przemyślenia tematu i samodzielnego zajęcia się sprawą. W bardziej skomplikowanych sytuacjach takie podejście jest po prostu niebezpieczne. Pracownik, który dostrzega problem, nie zgłosi go z obawy ujawnienia, że nie czuje się na siłach samodzielnie znaleźć rozwiązania. Problem będzie nasilał się w ukryciu i może zamienić się w kryzys. Demotywacja będzie narastać. Ja doceniam różnorodność punktów widzenia w zespole i zespołowe rozwiązywanie skomplikowanych problemów. Dla mnie liczy się przede wszystkim otwartość. Nie zawsze tak jest szybciej, ale z reguły tak powstają najlepsze rozwiązania. Czasem przychodzimy z rozwiązaniem. Czasem przychodzimy z problemem. I to jest OK”. Pełna zgoda Panie Robercie. Lider, który nie ma dobrych informacji albo same dobre, w końcu podejmie złe decyzje.
Podobne artykuły
„DeRisk” po niemiecku i wiele dygresji
Podczas największych azjatyckich targów technologicznych China Hi-Tech Fair, zwróciłem uwagę na niemieckie stoisko wystawowe. A dokładnie to było stoisko landu Bawaria. Trochę mnie zaskoczył emblemat “DeRisk” pokazywany przez nich akurat w Chinach.
LinkedIn Park
Co miesiąc sprawdzamy, o czym branża IT (i nie tylko) dyskutuje na LinkedIn – największym biznesowym portalu społecznościowym.
Atmosfera biznesowa w Chinach
Schładzanie chińskiej gospodarki odnosi wyraźne skutki – pozytywne dla Chin.