Minął nam rok z epidemią wirusa Sars-COV-2 i temat ten nie schodzi z czołówek gazet, mediów elektronicznych i portali internetowych. Oczywiście zmieniają się imponderabilia i szczegóły przekazu. Zmieniają się nieco konkretne tematy budzące największe zainteresowanie i dyskusję, ale tzw. main topic pozostaje stały: ile to jeszcze potrwa i jaką cenę zapłacą za epidemię ci, którzy przetrwają. Ostatnio trafnie przewidziałem (muszę sam się pochwalić, jeśli inni tego nie robią, a co tam), że temat dodatkowych opłat i danin skutkujący zagrożeniem przejmowania mediów ucichnie, ale sprawa pandemii na pewno nie. Więc i mnie nie pozostaje nic innego, jak ciągnąć wątek, a może uda mi się wykryć i ujawnić nowe aspekty tego, co nas otacza. Może też uda mi się zdezawuować różne niekonsekwencje i hipokryzje obserwowane wśród różnych kręgów interesariuszy obecnego status quo.

Fundamentalnym konfliktem obserwowanym od (prawie) początku epidemii jest sprzeczność pomiędzy, generalnie nazywając, służbą zdrowia a gospodarką i ekonomią. Służba zdrowia w walce z pandemią ma skłonność do ograniczania, zamykania, izolowania, „maseczkowania”, etc. wszystkich i wszystkiego. Wierzę, że to skuteczna metoda zwalczania zarazy. Niestety nikt nie może zupełnie swobodnie i w sposób nieograniczony jej zastosować, bo nieznany jest skutek i z oczywistych powodów nikt nie chce empirycznie szukać odpowiedzi na rodzące się natychmiast fundamentalne pytanie: co przy zastosowaniu tej metody nastąpiłoby wcześniej: zduszenie epidemii czy śmierć gospodarki, a wraz z nią ekonomiczna zapaść służby zdrowia, jako elementu skomplikowanego systemu naczyń połączonych zwanych państwem.

Z kolei intuicyjnie wszyscy czujemy, że populistyczne puszczenie epidemii na żywioł, mogłoby uśmiercić ekonomię, gdyż w którymś momencie stałego wzrostu zachorowań zabrakłoby pracowników zdolnych do pracy, wytwarzania PKB i generowania środków na przeżycie jak największej części populacji naszego społeczeństwa. Trzeba zatem iść ścieżką położoną gdzieś między tymi skrajnościami. O miejscu tego szlaku, o tym czy szlak meandruje, czy jest prosty jak Trasa Łazienkowska, o warunkach jego używania oraz sposobie rozwiązania dylematu „wolność kontra ograniczenia” decydują ci, co ponoszą odpowiedzialność za państwo i których sobie na tę funkcję sami wybraliśmy. A tu w grę wchodzi polityka oraz doświadczenie rządzących oraz ich znajomość rzeczywistości społecznej, ekonomicznej i zdrowotnej oraz chęć (lub niechęć) korzystania z wiedzy eksperckiej, jeśli się swoją w jakimś obszarze nie dysponuje.

I tu mamy w Polsce problem specyficzny. Poza faktem, że naukowcy zawsze i wszędzie do tego samego faktu miewają różny stosunek, różne wyjaśnienia jego przyczyn oraz jego przewidywane konsekwencje, to formacja dziś nami rządząca ma specyficzny stosunek do ludzi nauki, kultury, ekonomii, charakteryzujący się ograniczonym zaufaniem, aż do nieskrywanej niechęci wyrażającej się w ukutym przed laty haśle: „łżeelity”. Nie tylko brak wzajemnego zaufania pomiędzy rządzącymi a grupami elit środowisk opiniotwórczych czy eksperckich widoczny jest dziś jak na dłoni. Występuje też fenomen, przed którym wielokrotnie w ciągu ostatnich ponad 30 lat rządzący byli ostrzegani. Jest nim zjawisko niskiego (a może należało by powiedzieć: skrajnie niskiego) kapitału społecznego. W takiej rzeczywistości nikt nie wierzy nikomu. Każdy każdemu przypisuje jak najgorsze intencje i cele. Nikt nie jest autorytetem dla nikogo, a jeśli komuś chcielibyśmy zawierzyć bardziej, to okazuje się, że na to zaufanie nie zasługuje. Najlepszy przykład, który mi przychodzi do głowy, to sprawa ministra Szumowskiego z początku pandemii.

W tych to okolicznościach Polska w trzeciej już fali pandemii radzi sobie raczej słabo! Nikt nie rozumie, dlaczego zamyka się siłownie, a gabinety kosmetyczne nie. Dlaczego zamyka się szkoły, mimo przeprowadzenia dość skutecznej akcji szczepienia nauczycieli, a obiekty kultu religijnego nie, mimo faktu, że o ile wiem, księża nie podlegali przyspieszonej akcji szczepień. Dodatkowo nikt niczego nie mierzy i nie analizuje, a przynajmniej nie przeciwdziała temu odczuciu braku stałości i stabilności działań, nawet jeśli nie byłoby ono prawdziwe. A mierzenie i analiza to podstawa racjonalnego działania. Brak wsparcia decyzji poprzez przedstawianie konkretnych liczb, budzi nieufność i przekonanie, że o wszystkim decyduje „polityka”, a nie zdrowy rozsądek. Że fundamentalne decyzje skutkujące jakością życia Polaków i stanem ich zdrowia podejmowane są na podstawie przesłanek bazujących na tym komu się władza nie chce narazić, albo komu chce przypochlebić. Zapominają dzisiejsi decydenci przy okazji o tym, że nikt nie bada ile z tych „ugłaskanych” na dziś będzie ciepło myśleć o władzy za jakiś czas, stojąc przed urną wyborczą. Wszak obecne sondaże wyborcze nie mówią właściwie nic, bo choćby nie wskazują, czy ilość graczy, układ czy relacje koalicyjne między nimi na dziś będą ważne jutro.

Tu kłania się cybernetyka, niegdyś domena wielbicieli literatury Stanisława Lema, dziś nieco passé, której regułą jest zasada, że możesz w przewidywalny i zgodny z intencjami sposób sterować tylko tym, co potrafisz zmierzyć i na co możesz oddziaływać. Jeśli nie mierzysz a sterujesz, to przypominasz jako żywo fredrowską małpę w kąpieli, kręcącą kurkami „żwawo w lewo, w prawo”. Jeśli mierzysz, a nie oddziaływujesz, to zachowujesz się jak spec od pogody próbujący podnieść mroźną temperaturę stawianymi koksownikami. Związek pomiędzy mierzeniem a oddziaływaniem w przypadku skutecznego sterowania jest zasadą określaną w matematyce jako „warunek konieczny i dostateczny” lub sytuacja z kategorii „wtedy i tylko wtedy”.

To samo obowiązuje w biznesie. Często spotykamy się z sytuacją, że prowadzimy na przykład projekt poprawy marży, a nie potrafimy skutecznie jej mierzyć. Nie potrafimy, bo dajmy na to nie do końca kompleksowo uwzględniamy w rachunku czynniki wpływające na jej wielkość. I tu mamy klops, bo jeden dystrybutor prezentuje w raporcie rocznym i sprawozdaniu giełdowym marżę 8 proc., a drugi 4 proc. A analitycy finansowi pytają: jak to możliwe? A to prosta różnica jaka występuje pomiędzy gruszką i jabłkiem. Nie da się porównać wielkości różnie mierzonych. I tu, jak w walce z pandemią, różnica tkwi w polityce: czy stosujemy takie same zasady „ostrożnej wyceny”? Czy prowadząc rachunek wyników nawet w ramach przyjętych przez MSR-y preferujemy interes akcjonariusza długookresowego, który jest zainteresowany zyskiem osiąganym niezbyt szybko, ale równomiernie i permanentnie, czy akcjonariusza spekulacyjnego, którego interesuje jak największy zysk tu i teraz, a jutro to pewnie już tych akcji mieć nie będzie?

I znów okazuje się, że najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: po co to wszystko i komu/czemu podejmowane decyzje mają służyć. W przypadku prowadzenia biznesu jest jakby łatwiej, bo wiadomo komu zadawać pytania i jak otrzymane odpowiedzi implementować, aby uzyskać satysfakcję właściciela. W tłumieniu epidemii, czy rządzeniu państwem jest trudniej, bo nie do końca wiadomo, kim konkretnie jest ten mityczny „suweren”, w imieniu którego władzę się sprawuje. To, że chce on być „zdrowy, szczęśliwy i bogaty”, to jasne, ale to kategorie raczej niemierzalne, więc słabo się nimi steruje. Zatem, aby usatysfakcjonować owego suwerena albo się bada jak te określenia dobrostanu przekładają się u niego na konkret i tymi konkretami steruje, albo, co jest o niebo prostsze, metodami propagandowymi wmawia mu, że właśnie już, wkrótce, niebawem, za moment, jutro… taki stan osiągnie, po to by kupić sobie czas. Czas do wyborów, do zaszczepienia populacji niezbędnej do osiągnięcia odporności stadnej, spadku zachorowań i likwidacji ograniczeń epidemicznych, a jak nie to choćby do wiosny, do lata… Przecież to nie może trwać wiecznie!

A co jeśli potrwa? Widać, nie tylko Scarlett O’Hara wyznawała zasadę „pomyślę o tym jutro”. Wszak ludzi rozsądnych, pragmatycznych, skutecznych i po prostu mądrych od zawsze i na zawsze obowiązuje zasada „pomyślałem o tym wczoraj”. Zasada antycypowania zdarzeń i przygotowywania scenariuszy alternatywnych. Metoda tłumaczenia dlaczego coś się robi albo czegoś nie robi. Szukania w ten sposób jak najwięcej przekonanych do prezentowanych racji i stosowanych działań, bo wtedy i tylko wtedy można oczekiwać w miarę powszechnej zgody społeczeństwa na ograniczenia, wyrzeczenia i restrykcje oraz powszechne wsparcie i współpracę. Aby szczęścia nie upatrywać wyłącznie jak małpa z wrzątku, w ucieczce, wystarczy stosować te banalne, wręcz naiwne i oczywiste zasady. Dlaczego o to tak trudno?