Zanim o kulcie, to może najpierw kilka słów o samym przedmiocie kultu. Historia zera nie jest wbrew pozorem historią długą. Do naszej kultury śródziemnomorskiej zero trafiło dopiero w XIII wieku za sprawą włoskiego matematyka Fibonacciego, któremu w jego dywagacjach zabrakło znaku na oznaczenie „nic”. Włoska szkoła matematyczna w czasach późnego średniowiecza stymulowana była głównie potrzebami banków i bankierów, który to biznes był dla miast leżących na Półwyspie Apenińskim solą ziemi, czyli podstawą ich egzystencji. Pożyczanie forsy możnym ówczesnego świata na prowadzone przez nich wojny i wyprawy było zaiste lukratywnym zajęciem.

A z zerem mogło być tak: jak bankier pożyczył komuś 100 denarów, talarów, luidorów czy czort wie czego, to w swojej księdze zapisywał na koncie klienta po stronie „ma” 100, a na swoim koncie po stronie „winien” 100. Nawiasem mówiąc, podstawy współczesnej księgowości, opartej na kontach księgowych i ich dwustronnym zapisie w podziale „winien/ma”, co w międzynarodowej notacji opisywane jest jako „credit/debit”, wymyślił  inny Włoch, niejaki Pacioli. Gdy dług z odsetkami pożyczający zwrócił i w księgach dokonano zapisu odwrotnego, a na konto swoich zysków bankier „przeksięgował” uzyskane odsetki, konto klienta stawało się puste i nie byłoby na nim nic. Nic, czyli zero, tylko jak to zapisać? I być może z takiej potrzeby w naszej rzeczywistości pojawiło się to jajowate kółeczko tak cenione przez wielu.

A dlaczego jest cenione, to około 40 lat temu uzasadniał w swojej kabaretowej piosence Andrzej Zaorski, śpiewając:

Mówią o mnie, że jestem zero,
A więc widać, jestem ceniony:
Wszak jednostka to nic, dopiero
Zera zmienią ją wam w miliony.

Tak, tak, jednostkom do ich znaczenia i wartości potrzebne są zera! Nawet śmiem twierdzić, że owe znane nam z historii i praktyki dnia codziennego kulty jednostek, to w rzeczywistości były czy są swego rodzaju specyficznymi kultami zer. Czy się mylę?

Pisałem już na tych stronach o propagandzie i jej wpływie na naszą rzeczywistość i postrzeganie świata. Propaganda odkryła „zero”, którym może być każdy z nas, taki nie przymierzając Kowalski czy Dąbrowski, i do tych miliardów zer skierowała swój przekaz. W owym przekazie zaczęła afirmować innego Kowalskiego czy Dąbrowskiego, jako przykład albo wręcz wzorzec. W reklamie główna konstrukcja przesłania jest taka: patrz, Pieńkowska zażyła to panaceum i jej pomogło, a Ty? Adamczyk wziął kredyt i jest szczęśliwy, a Ty? Lewandowski umył głowę i się ogolił, i jak wygląda, a Ty? Oczywiście, aby przekaz był wiarygodny, ten Kowalski czy Dąbrowski nie mogą być anonimowi, czasami muszą stać się „jednostkami”, jak Pieńkowska, Adamczyk albo Lewandowski.

 

Ale idźmy dalej i oprzyjmy się na tezach przedstawionych w moim felietonie sprzed trzech miesięcy, w którym próbowałem odpowiedzieć na pytanie „do czego jest prezes”. Wynika z niego m.in. to, że zerem poza światem reklamy zainteresowali się politycy i inni decydenci. Odkryli oni, że na swoich idoli nie muszą kreować jednostek. Że zera, jak w reklamach typu „dziewczyna z sąsiedztwa” czy „chłopak z następnej ulicy”, mogą być znakomitymi, a – powiem więcej – może nawet lepszymi kandydatami. Z jednostką zawsze są kłopoty. Jest kapryśna, nieprzewidywalna, niewdzięczna, wymagająca itp. Czyż więc nie lepiej wyciągnąć z niebytu zero, z którego zrobi się dyrektora, prezesa, przewodniczącego lub prezydenta? Takie ZERO (tu już piszę wielkimi literami, bo chodzi o zero konkretne) można zawsze „zniknąć”, odwołać, nawet oskarżyć i wsadzić do więzienia. Wówczas ta właściwa jednostka bądź zbiór jednostek (kiedyś określony jako „grupa trzymająca władzę”) pozostanie czysty, nietknięty, wręcz dziewiczy, taka św. Teresa. „I o to chodzi, i o to chodzi” (czy ktoś pamięta, z jakiego to filmu?).

Wszystkim nasuwają się zapewne natychmiast skojarzenia z bieżącą sytuacją polityczną – i słusznie, bo i te zera mam na myśli. Tego prezesa czołowej instytucji finansowej, wyciągniętego z jakiejś uczeni (notabene, posądzanego o popełnienie plagiatu w swej pracy habilitacyjnej) i tych przewodniczących rad wszelakich maści, powyciąganych z ostatnich rzędów na zasadzie osiołka ze Shreka („wybierz mnie, wybierz mnie”), ryzykujących twarzą, ale kto będzie pamiętać ich twarze za lat 5 czy 10… Także owych marszałków procedujących regulacje najważniejszych spraw w Polsce po nocy, chybcikiem, upychając kolanem na siłę wątpliwości „swoich” i zdecydowanie uciszając głos oponentów. I innych, stojących w hierarchii jeszcze wyżej.

Ale mam też na myśli aktorów sceny biznesowej, np. takiego prezesa jednego z największych dystrybutorów IT, który swoimi nieodpowiedzialnymi i nieprofesjonalnymi decyzjami z lat 2012–2014 zachwiał podstawami egzystencji swojej byłej firmy. Mam na myśli kilku prezesów polskich oddziałów koncernów zagranicznych dostawców technologii IT, którzy w ciągu ostatnich kilku lat doprowadzili paru polskich dystrybutorów do bankructwa bądź na jego skraj z powodu zbyt „dalekiej zażyłości” i naiwności decydentów tych dystrybutorów odnośnie do rzekomej potęgi tych ZER.

A zero, przypominam, to ekwiwalent „nic”. Może gdyby Polifem na pytanie, kto go oślepił, zamiast „Nikt” odpowiedział ZERO, to Odysea skończyłaby się inaczej. Tak, tylko że Grecy nie znali pojęcia zera. A my znamy i co? I dalej potulnie akceptujemy te zera wokół nas. Niedawno 25 tys. obywateli na Górnym Śląsku zagłosowało na niejakiego Kałużę, który po wyborze do sejmiku swego województwa zmienił za drobne trzy „bańki” i awans żony w spółce Skarbu Państwa koszulkę klubową, jakby to było przejście piłkarza Górnika Zabrze do Zagłębia Sosnowiec. Kto, do czorta, wpisał go na partyjną wszak listę wyborczą? Kto się nie zabezpieczył przed takim ruchem? Czy już wszyscy zaczadzieli w oparach kadzideł palonych przed posągami ZER?

Ludzie, obudźcie się, zanim będzie za późno! A piszę te słowa kilka dni po setnej rocznicy odzyskania przez nasz kraj niepodległości. Kiedy to wszyscy skoncentrowali się na jakimś fatalnym marszu, a nie na tym, co w tej rocznicy najważniejsze. Na tych setkach tysięcy nazwanych z imienia i nazwiska oraz bezimiennych, czyli takich szarych obywateli (można by rzec: zer obdarzonych wielką mocą milionów), którzy przez 123 lata walczyli o istnienie tego kraju. Wniosek, który z tego płynie dla nas: aby zera pod postacią zwykłych obywateli nie musiały jeszcze raz odrabiać wszystkich lekcji z kursu patriotyzmu, eliminujmy z naszego bliższego i dalszego otoczenia w każdy dostępny i prawnie dopuszczalny sposób te chore na kult zer ZERA. Nie ma innej drogi.

A jako że Święta i Nowy Rok za pasem, to aby każdy z nas w nadchodzącym Nowym Roku na swej drodze spotkał jak najmniej ZER, a te, które spotka, potrafił rozpoznać i skutecznie przed ich działaniem się obronić, życzy autor.