W początkach pracy dla amerykańskiej korporacji, pewnego dnia usłyszałem: „Wacław, you have problems all the time!”. Aż mną wstrząsnęło – ja mam problemy? Nie – ja mam rozwiązania, a tylko informuję CEO, że mamy problem i proponuję go tak i tak rozwiązać. Żeby wyjaśnić to nieporozumienie rozpocząłem poszukiwania. Najpierw w słownikach, a następnie pytałem o możliwe przyczyny anglistów (anglistki też). Niektórzy nie rozumieli, dlaczego się mnie w firmie czepiają i machali na to ręką. Z kolei inni starali się jednak znaleźć jakieś wytłumaczenie. Przy czym wszyscy odwoływali się do znanego z lotu Apollo 13 zdania: „Houston, we have a problem” (w rzeczywistości astronauta Swigert przekazał: „.we’ve had a problem here”). Amerykańscy kosmonauci, kiedy padło to złowieszcze zdanie, jeszcze nie wiedzieli, jakie będą skutki zmniejszenia napięcia na głównej magistrali B i czy wrócą na Ziemię zgodnie z planem NASA.

Wreszcie doszedłem w czym ten „problem” jest problemem. Znaleziona przeze mnie w angielsko/amerykańskim leksykonie definicja słowa „problem” brzmi: „a thing that is difficult to deal with or to understand”, a w polskim „trudna sytuacja, z której należy znaleźć jakieś wyjście, lub poważna sprawa, która wymaga przemyślenia i rozstrzygnięcia”. Jak widać, w angielskim problem jest sprawą poważniejszą i należy go używać tylko w rzeczywiście poważnych przypadkach. Ja powinienem przekazywać łagodniejsze „issue”, czyli „an important topic that people are discussing or arguing about”, a po naszemu „kwestia” – „sprawa wymagająca rozstrzygnięcia lub załatwienia”.

Wiedząc to, nie miałem już więcej tylu problemów, a tylko „issues”. A prezentując amerykańskim biznesmenom polski rynek komputerowy, mówiłem: „Jak Polacy będą mówili Wam o problemach, to spokojnie, bo są to tylko issues, ale jak powiedzą, że jest katastrofa lub krzykną ‘curva’, to wtedy faktycznie macie problem” („When Poles tell you about problems, don’t worry, because these are only issues, but if they say that there is a catasrophe or shout curva, then you really have a problem”).

Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Przeglądając moje ostatnio publikowane w CRN-ie felietony, ze zgrozą stwierdziłem, że większość z nich opisuje moje problemy teleinformatyczne: a to z instalacją drukarki, a to z odtwarzaniem systemu, z bankomatem, z samochodem, z systemem obsługi autorów oraz z ePUAP-em… Faktem jest, że sobie jakoś radzę i te problemy (issues) rozwiązuję z sukcesem. Poza tym opisuję je w tych felietonach nie po to, aby się chwalić, jaki to ze mnie (jeszcze) informatyczny kozak.

Większość z Was, czytelników CRN-a, jest producentami, dystrybutorami, dealerami lub konsultantami i wdrożeniowcami oprogramowania oraz sprzętu cyfrowego. W Waszych rękach, przygotowujących te produkty do użytkowania przez klientów, są one posłuszne i poprawnie działające. Testując je, nie wczytujecie im „idiotycznych” danych czy też „szkodliwych” warunków środowiska. Jednak wielu klientów, użytkowników tych produktów, dopiero je poznaje i nie ogarnia jeszcze pełnej ich funkcjonalności i logiki działania. W efekcie spotyka się z nieoczekiwanymi reakcjami i błędnym działaniem. Niestety instrukcje (manuale) opisują tylko ich prawidłową obsługę i rzadko pomagają zrozumieć oraz opanować możliwe fanaberie produktu. Czasem podany sposób obsługi jakiejś funkcji jest irracjonalny. Podam dwa przykłady z brzegu.