Rząd planuje zwiększenie opłaty reprograficznej i rozszerzenie listy urządzeń, które będą tą daniną objęte. Nie ma wątpliwości, że spowoduje to wzrost cen smartfonów, telewizorów Smart TV, tabletów czy komputerów. Jakiej wysokości będzie to podatek i kiedy wejdzie w życie? Tego jeszcze nie wiadomo. O ile bowiem o sprawie jest głośno, to jej końca jeszcze nie widać. Do tej pory w efekcie prac rządowych powstają jedynie kolejne publikacje prasowe na temat samej opłaty i jej skutków dla rynku. Choć w mediach temat jest dość gorący, nie dotyka wszystkich aspektów i konsekwencji, z jakimi należy się liczyć po nowelizacji tej opłaty.

Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na pewien aspekt tego podatku. A mianowicie, że konieczność opłacenia go oznacza, że każdy użytkownik a priori traktowany jest jak złodziej. A konkretnie ktoś, kto nie płaci za filmy, muzykę, czy e-booki. A przecież tak nie jest. Dziś mało kto używa smartfona, Smart TV czy komputera do odtwarzania nielegalnie przywłaszczonych treści artystycznych. W odległej przeszłości taki podatek można by uznać za uzasadniony. Nie dalej przecież jak 20–30 lat temu funkcjonowały wypożyczalnie płyt audio i kaset wideo, które można było sobie skopiować i używać nie płacąc za oryginał.

Mało tego, czytelnicy których pesel zaczyna się cyfrą „7” lub wcześniejszą, pamiętają z pewnością czasy, gdy w audycjach radiowych prezentowano kompletne płyty z intencją taką, by słuchacze mogli je sobie nagrać na magnetofon. W przypadku płyt kompaktowych prezenterzy radiowi robili nawet małą pauzę po pół godzinie, by słuchacze mieli czas przełożyć kasetę na drugą stronę. Wówczas artyści mogli się zżymać i protestować, że ich fani, zamiast kupować płytę, kopiują ją, na dodatek z publicznej rozgłośni radiowej. Wówczas obciążenie nośnika CD czy kasety magnetofonowej opłatą reprograficzną było uzasadnione, choć z pewnością w niejednym przypadku niesprawiedliwe.

Te czasy minęły. Dziś nikt już chyba nie kopiuje płyt, a zjawisko pirackich „empetrójek” też wydaje się być reliktem minionej epoki. Dziś najczęściej źródłem muzyki w smartfonie czy komputerze jest platforma z muzyką – płatna lub nie, ale nawet wówczas legalna. Użytkownik wykupując abonament automatycznie płaci artyście. W takich przypadkach pobieranie dodatkowej opłaty nie jest uzasadnione. Jeszcze bardziej nie jest uzasadnione, gdy użytkownik w ogóle nie słucha muzyki i nie ogląda filmów na swoim telefonie czy komputerze. Ale gdy projekt rządowy wejdzie w życie, każdy będzie musiał zapłacić tę daninę niezależnie od tego, czy używa sprzętu do konsumowania treści artystycznych czy nie. Również niezależnie od tego, czy konsumuje te treści legalnie, czy, mówiąc wprost, kradnie.

Co ciekawe, prace nad wprowadzeniem tej daniny trwają i prawdopodobnie będzie ona obowiązywała mimo negatywnej oceny tej inicjatywy przez samego Prezydenta RP. „Obciążenie wszystkich smartfonów opłatą na rzecz ZAiKS, byłoby moim zdaniem niesprawiedliwe i konstytucyjnie wadliwe; to, że masz smartfon jeszcze nie oznacza, że korzystasz z utworów” – napisał Andrzej Duda na Twitterze. Szkoda, że w tym przypadku „ćwierknięcie” nie ma żadnej mocy prawnej…