Powiedzenie, że w życiu pewna jest tylko śmierć i podatki, stało się nieaktualne. A ściślej rzecz ujmując niepełne, bowiem w naszej części świata od pewnego czasu obowiązuje zasada, że oprócz śmierci i podatków nie unikniemy także nowych regulacji unijnych. I można byłoby wzruszyć ramionami, gdyby nie to, że coraz częściej brukselsko-strasburskie wytyczne zmniejszają konkurencyjność europejskiego biznesu względem innych regionów świata. I nawet to można byłoby jakoś przełknąć, gdyby dzięki temu nasze życie było lepsze (jakkolwiek to słowo rozumieć), a przynajmniej łatwiejsze (cokolwiek to dla kogo znaczy).

Tymczasem z każdą kolejną dyrektywą nie jest ani lepiej, ani łatwiej, czego dobitnym przykładem było „niesławne” RODO. Cel był, rzecz jasna, światły: ochrona danych osobowych. A skutek? Miliony euro wydane przez miliony firm na miliony zmian w oprogramowaniu i procedurach. W efekcie jednak, jak dzwonili do mnie akuszerzy tego i owego, tak nadal dzwonią. A kiedy zapytałem w szpitalu, w której sali leży pani B., natychmiast i bez problemu mi ją wskazano. A jakieś dwa lata temu bywalcy restauracji musieli okazywać kelnerom (!) certyfikat, który zawierał ściśle tajną wiedzę na temat wyjątkowo wrażliwych kwestii zdrowotnych…

W końcu wściekł się nawet niemiecki Bitkom, a więc związek firm IT uważany za poważny i stateczny. Zwrócił uwagę, że (cytuję w wolnym tłumaczeniu): „nawet urzędy odpowiedzialne za ochronę danych nie potrafią zająć jednolitego stanowiska w niektórych sprawach. To skąd przedsiębiorcy mają wiedzieć, że postępują prawidłowo? Poza tym RODO obciąża zwłaszcza małe firmy, bo nie wprowadza różnicy pomiędzy drobnym przedsiębiorcą a międzynarodową korporacją. Wszyscy muszą wdrożyć jednakowe, złożone procesy. Małe firmy, które często nie mają własnych prawników, muszą kupować takie usługi, ponosząc nieproporcjonalnie wysokie koszty w stosunku do wielkości swojej działalności”.

A teraz chcę się z Wami podzielić nieśmiałą prognozą, że RODO może okazać się bardzo klarownym rozporządzeniem przy dyrektywie CSRD, związanej z raportowaniem na potrzeby zrównoważonego rozwoju. I coś w tym jest, bo moim zdaniem tylko zrównoważeni menadżerowie sobie z tym poradzą. Reszta, o ile będzie chciała do raportowania podejść uczciwie, zostanie dość szybko wyprowadzona z równowagi. No chyba, że w odruchu obronnym zacznie – przepraszam za kolokwializm – ściemniać, żeby zadowolić biurokratów i niektórych partnerów biznesowych. Ale co to będzie mieć wspólnego z realną ochroną środowiska?

Jeśli wydaje się Wam, że przesadzam, to zapoznajcie się z wynikami raportu autorstwa Damiana Olko, który streszczamy na str. 46. Jeśli nie ma tam błędów metodologicznych, to możecie być pewni, że nie będzie ani lepiej, ani łatwiej. Za to dużo drożej.