Te i im podobne pytania, które przewijają się w zachodnich mediach, kazały mi przywołać w tytule ów znany cytat z „Wesela”. Otóż wygląda na to, że wbrew powszechnym przekonaniom i określonym działaniom (Stany Zjednoczone) i nawoływaniom do działania (Unia Europejska), Chiny trzymają się mocno. Owszem, notują mniejszy wzrost gospodarczy, doskwiera im polityka zero-COVID i problemy na rynku mieszkaniowym. Do tego dochodzi ogłoszony ostatnio przez prezydenta Bidena zakaz eksportu mikroprocesorów, maszyn i technologii do ich produkcji nie tylko przez firmy amerykańskie, ale dowolne firmy na świecie, używające jakiejkolwiek amerykańskiej technologii. To jeden z głównych elementów walki „demokracji z autokracjami”, jak to raczył ująć obecny POTUS.

Wszystko wskazuje jednak na to, że coraz bardziej wygląda to na inny podział: Zachód kontra Global South, kraje rozwinięte kontra kraje rozwijające się, miliard (z grubsza) kontra pozostałe siedem miliardów. Czy ku takiemu podziałowi się skłaniamy (a przynajmniej nasi politycy) i do takiego nowego porządku zmierzamy? Ośrodek „zachodni”, z wiodącą rolą USA, a z drugiej strony ośrodek „global south”, z wiodącą rolą Chin?

Pekin za globalizacją

Chiny wcale nie zamykają się na globalizację, wręcz przeciwnie, podpisują kolejne umowy o wolnym handlu i intensywnie promują ten model, bo im się on po prostu opłaca. Tak jak przestał się opłacać Stanom Zjednoczonym, które wcale nie porzuciły „trumpowego” sloganu America First, tylko bardziej się z nim kryją. Dlatego mamy RCEP (Regionalne Kompleksowe Partnerstwo Gospodarcze) – największą na świecie strefę wolnego handlu obejmującą 30 proc. ludności świata i odpowiadającą za 30 proc. światowego PKB (w skrócie: Azja + Australia + Nowa Zelandia), jak też mamy IPEF (Ramy Gospodarcze Indo-Pacyfiku na rzecz Dobrobytu), czyli 12 państw, ale bez dostępu do rynku amerykańskiego (nie ma mowy o obniżaniu cła i harmonizacji przepisów prawnych, które mają na celu zwiększony dostęp do rynku państw członkowskich). Dla porównania, RCEP docelowo ma znieść 90 proc. istniejących ceł i taryf.

Do tego mamy BRICS, do którego oficjalny akces zgłosiły Iran i Argentyna, a chęć przystąpienia zadeklarowały też Egipt, Turcja i Arabia Saudyjska (chyba jednak trzeba będzie zmienić akronim). W tle mamy też zaawansowane negocjacje pomiędzy Chinami a Radą Współpracy Zatoki Perskiej (Bahrajn, Kuwejt, Oman, Katar, Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie) o strefie wolnego handlu. Zresztą wspomniana już dwukrotnie Arabia Saudyjska ma ożywione kontakty technologiczne, finansowe i ekonomiczne z Chinami i jeśli doniesienia medialne się potwierdzą, to w marcu 2023 r. może dojść do podpisania umowy o zakupach ropy naftowej za juany, a nie za dolary. O tym, czy będzie to jakaś ustalona z góry kwota (limit – na przykład 50 proc. importu rocznego do Chin) czy też bez limitu, zadecyduje zapewne stan stosunków dyplomatycznych między Stanami Zjednoczonymi a Arabią Saudyjską (obecnie na równi pochyłej).

Zatem „odklejania” (decouplingu) się Chin od rynku globalnego nie ma i nie będzie. Może natomiast nastąpić na Zachodzie próba przeniesienia jak największej liczby łańcuchów dostaw z Chin do własnego kraju lub do krajów „myślących podobnie” (cokolwiek to znaczy). Takie plany są motywowane kwestiami bezpieczeństwa narodowego, a że to szerokie pojęcie, można pod nie podciągnąć niemal wszystko. Problem w tym, że po pierwsze to kosztuje i zajmuje czas, a po drugie odcina firmy (kraje) od rynku chińskiego, a pośrednio i od wspominanego już RCEP-u.