Stuprocentową gwarancję zgodności z normami daje tylko przeprowadzenie badań w laboratorium – w tej kwestii nie zmieniło się nic od momentu wprowadzenia przepisów o znaku CE. Jednak po kilku miesiącach, które od tego czasu upłynęły, możemy przyjąć na podstawie rozmów z różnymi specjalistami, że o kompatybilności elektromagnetycznej komputera przesądza w zasadzie zasilacz i obudowa. Rzecz jasna nie potwierdzają tego, przynajmniej oficjalnie, ani przedstawiciele laboratoriów, ani producenci, nie leży to bowiem w ich interesie. Zdania, że zasilacz i obudowa to więcej niż połowa sukcesu w przypadku CE, są natomiast fachowcy niezwiązani z laboratoriami ani firmami produkującymi komputery. Udało nam się uzyskać od nich kilka wskazówek. Zastosowanie się do nich może wpłynąć na to, czy urządzenie zostanie uznane za kompatybilne elektromagnetycznie. Badania tej cechy komputerów dzieli się z grubsza na dwie grupy: testy odporności i emisji zakłóceń promieniowanych oraz przewodzonych. W przypadku zakłóceń promieniowanych o spełnieniu norm decyduje obudowa, przewodzonych zaś – zasilacz.

Ciężki zasilacz

Zakłócenia przewodzone mogą być powodowane przez komputer (badana jest tzw. emisja) lub wpływać na niego (mierzy się tzw. odporność) za pośrednictwem przewodów, np. łączących urządzenie z siecią zasilającą. Dlatego zasilacz, a przede wszystkim zamontowany w nim filtr (o tym dalej) odgrywa, obok obudowy, najważniejszą rolę w przypadku kompatybilności elektromagnetycznej, nie wspominając już o kwestiach związanych z bezpieczeństwem użytkowania urządzenia (dyrektywa LVD).

Z kolei w przypadku zakłóceń promieniowanych znaczenie mają komponenty (przede wszystkim płyta główna, na której znajduje się procesor z zegarem) umieszczone wewnątrz obudowy. Emitują one fale elektromagnetyczne, które mogą wydostawać się przez obudowę i wpływać na działanie innych urządzeń. I odwrotnie – inne urządzenia działające w pobliżu komputera również emitują fale elektromagnetyczne, na które pecet musi być odporny, tzn. nie mogą one (oczywiście jeżeli spełniają normy) powodować, że będzie działał nieprawidłowo. Z reguły promieniowanie zewnętrzne nie ma znaczenia w przypadku komponentów komputerowych. Gorzej z emisją, dlatego obudowa powinna być w miarę szczelna, by ją stłumić. Takie ujęcie tematu może oczywiście budzić zastrzeżenia fachowców (zwłaszcza tych z laboratoriów badawczych, którzy zwykle mają tendencje do dzielenia włosa na czworo, przynajmniej w kontekście znaku CE), ale chodzi o to, by przedstawić sprawę najprościej.

Zacznijmy od zasilacza. Podczas pierwszych kontroli Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty okazało się, że praktycznie żaden komputer nie spełnił normy dotyczącej zakłóceń powodowanych w sieci zasilającej, co w praktyce oznacza, że zastosowano w nich zasilacze bez filtrów. Na oko niestety nie można stwierdzić, czy w zasilaczu znajduje się filtr, co więcej, czy spełnia on swoje zadanie. Zdarza się, że producenci tanich zasilaczy oznaczają je CE, co dowodziłoby, że filtr umieszczono, podczas gdy de facto go nie ma. Wykonanie badań o niczym nie przesądza, bo zasilacz może przejść testy, ale zawierający go konkretny komputer – już nie. W każdym razie warto poprosić producenta o tzw. raport z badań zgodności z normami wynikającymi z dyrektywy LVD. Wiemy wtedy przynajmniej, czy producent w ogóle zrobił badania. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że kolejne warianty i wersje przebadanego zasilacza nie muszą spełniać norm.

Na oko wprawdzie nie można stwierdzić, co w środku zasilacza piszczy, można jednak spróbować sprawdzić to na wagę. Im cięższy zasilacz, tym lepszy – mówią fachowcy. Różnice w wadze między słabymi zasilaczami a dobrymi mogą dochodzić nawet do pół kilograma. Innym sposobem jest dokładne obejrzenie tabliczki znamionowej. Znajdują się tam różne oznaczenia i symbole. Jednym z nich jest UL, czyli informacja o tym, czy urządzenie przeszło m.in. amerykańskie testy palności materiałów. Jeżeli numer podany przy symbolu UL znajduje się w bazie danych na stronie www.ul.com (Underwrites Laboratories – źródło informacji na temat badań związanych z bezpieczeństwem produktów), mamy pewność, że urządzenie naprawdę przetestowano (nieuczciwi producenci umieszczają ten symbol, chociaż badań nie przeprowadzili). Te testy należą do droższych i są jednocześnie synonimem jakości i gwarancją, że producent nie oszukuje. Na tabliczce znamionowej mogą się też znaleźć inne oznaczenia dotyczące badań: TUV (symbol testów bezpieczeństwa urządzeń nadzorowanych przez niemieckie stowarzyszenie inżynierów Technischer Uberwachung Verein), FCC (generalnie również CE, tylko po amerykańsku) czy wreszcie samo CE. Jeżeli znajdziemy komplet symboli, jest to wskazówka, że producent zadbał o jakość, zainwestował w badania. Na tej podstawie możemy założyć, że zasilacz przefiltruje wszystkie zakłócenia i w ten sposób załatwi sprawę emisji i odporności na zakłócenia przewodzone. Tyle tylko, że za jakość się płaci. Dobry zasilacz kosztuje 200 – 300 złotych.

Można pójść jeszcze innym tropem. Sprawdzić przede wszystkim, czy zasilacz ma tzw. aktywne PCF (Power Factor Correction), bądź nałożyć na kable ferryty (najczęściej wykorzystywane to tzw. baryłki i koraliki), które redukują emisję promieniowania elektromagnetycznego (wystający kabel działa po prostu jak antenka). Jeden rdzeń ferrytowy kosztuje ok. 5 złotych. Zakładając ferryty, trzeba zadbać, by jak najściślej przylegały do przewodów, wtedy ich działanie jest najskuteczniejsze. Tak radzą przedstawiciele poznańskiej firmy Astat, która sprzedaje akcesoria tego typu, a także urządzenia do testów.

Czarna skrzynka

Zajmijmy się teraz obudową. Powinna tłumić emisję promieniowania elektromagnetycznego, spowodowaną przez komponenty umieszczone w jej wnętrzu. Kwestia odporności na zakłócenia promieniowane, powodowane przez inne urządzenia znajdujące się w otoczeniu komputera, jest właściwie drugorzędna. Jeżeli obudowa stłumi emisję promieniowania komponentów, to i nie przepuści zakłóceń pochodzących z otoczenia. Podzespołem komputerowym, który może emitować najwięcej zakłóceń, jest płyta główna. Najprostszym testem sprawdzającym, czy komputer 'sieje’, jest po prostu ustawienie na nim starego odbiornika radiowego. Jeśli radio po włączeniu komputera zaczyna buczeć, szumieć i warczeć, wiadomo, o co chodzi…

Jakie obudowy są najlepsze ze względu na kompatybilność elektromagnetyczną? Idealnie stłumić promieniowanie mogłaby tylko zupełnie szczelna skrzynka, wykonana z grubego metalu, ale takich obudów nie ma. Zwykle znajdują się w nich miejsca na napędy, porty wejścia/wyjścia itp. Słowem, mnóstwo w nich dziur, przez które może się wydostawać promieniowanie (rzecz jasna znów stosujemy pewne uproszczenia; czy fala elektromagnetyczna wydostanie się na zewnątrz, zależy od wielu czynników, m.in. jej częstotliwości i długości szczeliny).

Do wytłumienia obudowy można użyć specjalnych uszczelek do zaklejania przerw, np. na krawędziach, można też zastosować siateczkę ekranującą promieniowanie, np. zasłonić nią wentylator. Fachowcy radzą, by wybierając obudowę, sprawdzić przede wszystkim, czy miejsca przeznaczone np. na napędy są przez producenta zasłonięte blachą. Przez otwory puste lub zaślepione tylko plastikiem może wydostawać się promieniowanie. Generalnie nie wolno usuwać ani odginać zaślepek nieużywanych slotów i zatok napędów. Im obudowa solidniejsza, więcej w niej blachy, tym lepiej. Nie jest to jednak reguła. Z doświadczeń pracowników laboratoriów wynika, że można znaleźć obudowy plastikowe, które doskonale tłumią promieniowanie.

Rozważając temat szczelności obudów, można wspomnieć o kilku kwestiach związanych z montażem komponentów w jej wnętrzu. Przedstawiciele wspomnianego już Astatu podpowiadają, by mocować płytę główną do 'metalowych, a nie plastikowych tulejek dystansowych, wkręconych w metalową część obudowy, a także usunąć wszystkie niewykorzystane kable (np. Fire Wire, jeśli płyta Fire Wire nie ma), starać się, by kabli było jak najmniej i żeby były jak najkrótsze, nie wystawały poza blachy obudowy na panelu przednim (długie funkcjonują jak anteny)’. Więcej wskazówek postaramy się przedstawić w kolejnych numerach CRN Polska.

Kombajn do pomiarów

Podsumujmy: zasilacz i obudowa są kluczowymi elementami komputera, jeśli chodzi o normy kompatybilności elektromagnetycznej. Wybór tych elementów w dużym stopniu przesądza o tym, czy jest kompatybilny. Warto więc wydać trochę więcej i kupić lepszy zasilacz i obudowę, niż ryzykować, montując komputer z tanich komponentów. Przyjrzyjmy się badaniom jeszcze z innego punktu widzenia. Niektórzy producenci, jeszcze zanim weszły w życie nowe przepisy, mówili, że zamierzają kupić sprzęt do pomiaru niektórych parametrów i samodzielnie robić część badań swoich maszyn pod kątem zgodności z normami. Profesjonalne urządzenia do badań są jednak bardzo drogie. Szacuje się, że kompletne wyposażenie laboratorium badawczego kosztuje nawet milion euro. Najdroższa jest oczywiście komora bezodbiciowa (ok. 260 tys. euro). Oto przykładowe ceny (netto) innych urządzeń pomiarowych: generator ESD (pomiar odporności na impulsy elektryczności statycznej, ESD – electrostatic discharge) – do 15 tys. euro, generator BURST (odporność na serię szybkich elektrycznych zakłóceń impulsowych) i generator SURGE (odporność na prąd udarowy, czyli słynna już symulacja uderzenia pioruna) mogą kosztować nawet po 30 tys. euro.

Istnieją tzw. kombajny, które służą do pomiaru kilku parametrów. Jednym z nich jest urządzenie firmy Schaffner (Modula 6000), które praktycznie załatwia sprawę wszystkich testów odporności na zakłócenia przewodzone (ESD, BURST, SURGE, spadki, zaniki i wahania napięcia). Przedstawiciele laboratoriów podkreślają, że kombajny mogą być wykorzystywane przez producentów właściwie tylko do celów roboczych, nie są kontrolowane, kalibrowane i sprawdzane tak, jak sprzęt w laboratoriach, i w związku z tym wyniki badań wykonanych za ich pomocą mogą się różnić od dokonanych przez profesjonalistów. Są to jednak różnice niewielkie. Cóż, na zakup kombajnu większość producentów komputerów i tak z pewnością nie może sobie pozwolić, kosztuje bowiem około 21 tys. euro. Jeżeli jednak już w niego zainwestują, przyda im się do testowania pojedynczych komponentów, a tym samym wyeliminowania dostawców, których podzespoły nie trzymają podstawowych standardów.

Informacyjna blokada

Możliwe, że profesjonalne i bardzo drogie urządzenia do sprawdzania, czy komputer jest kompatybilny elektromagnetycznie, wcale nie są potrzebne. Niewykluczone, że istnieją na to znacznie tańsze, 'domowe’ sposoby, chociażby takie, jak postawienie na pececie starego radioodbiornika. Nam jednak na razie nie udało się ich odkryć. Wiedza na temat kompatybilności elektromagnetycznej jest zazdrośnie strzeżona zarówno przez laboratoria badawcze, jak i przez producentów komputerów. Dzieląc się nią, podcinaliby gałąź, na której siedzą. Producentom nie jest potrzebna konkurencja, a laboratoria najchętniej wykonywałyby komplet badań każdej konfiguracji. Autorów przepisów o znaku CE również nie bardzo interesuje, jak przedsiębiorcy się do nich przystosują. Między bajki można więc włożyć deklaracje urzędników, którzy utrzymują, że celem wprowadzenia obowiązku oznaczania produktów symbolem CE jest uporządkowanie środowiska elektromagnetycznego w Polsce. Gdyby rzeczywiście chodziło o to, żeby sprzedawano u nas wyłącznie urządzenia spełniające określone normy, praktyczne wskazówki na ten temat można byłoby uzyskać bez trudu. Tymczasem URTiP, ogłaszając wyniki pierwszych kontroli, ograniczył się do stwierdzenia, że komputery mają słabe zasilacze. Informacji, jakie stosować, by maszyny przechodziły badania, nie ujawniono. A przecież wystarczyłoby opublikować listę porad lub zaleceń, by składacze wiedzieli, czym powinni kierować się, kupując zasilacze. To najskuteczniejsza metoda, by zlikwidować problem 'siania’ do sieci. Najwyraźniej jednak nie o to chodzi. Chodzi raczej o to, by laboratoria, a także urzędnicy mieli co robić.

300 stron schematów

Dowodem, że w sprawie CE dbałość o czystość środowiska elektromagnetycznego ma niewielkie znaczenie, może być sposób udostępnienia treści norm. Otóż, żeby je poznać, trzeba albo udać się do czytelni Polskiego Komitetu Normalizacji, albo je kupić. Kupiliśmy dwie, za jedną (’Urządzenia techniki informatycznej. Bezpieczeństwo’, PN-EN 60?950-1, generalnie jest to norma związana z dyrektywą LVD) zapłaciliśmy około 170 złotych (z tzw. zmianami, czyli uaktualnieniami), za drugą zaś (’Metody badań i pomiarów – badanie odporności na wyładowania elektrostatyczne’, PN-EN 61?000-4-2:1999/A2) – blisko 90 złotych. Gdybyśmy chcieli kupić wszystkie normy dotyczące komputerów, wydalibyśmy zapewne około tysiąca złotych! Koszty to jedno, drugie to kwestia zrozumienia treści norm. Opis normy PN-EN 60?950-1 zajmuje około 300 stron i składa się prawie wyłącznie ze wzorów i schematów. Z pewnością zdecydowana większość składaczy, nawet jeśli orientuje się co nieco w problematyce kompatybilności elektromagnetycznej, nie ma szans przebrnąć przez to dzieło. Wniosek jest jednoznaczny – klientami PKN są laboratoria (ewentualnie producenci, którzy mają własne jednostki badawcze), które jednocześnie są beneficjentami przepisów o CE.