Gryzie mnie to. Zwykle lekko, ale czasem mocniej. W każdym razie coraz częściej. Oczywiście sobie z tym radzę, ale jakoś tak słabiej niż jeszcze kilka lat temu, kiedy mnie dziabnęło po raz pierwszy. Ja wiem, że działania Amnesty International budzą rosnące zdziwienie, ale jednak w kwestii, którą mam na myśli, wątpliwości budzić nie mogą. Kilka lat temu działacze tej organizacji nagłośnili tragedię dziesiątek tysięcy kongijskich dzieci, które cierpią, chorują i giną w kopalniach kobaltu. A mowa nie tylko o nastolatkach, ale także brzdącach w wieku przedszkolnym, co – chyba się ze mną zgodzicie – przekracza wyobraźnię cywilizowanego Europejczyka. Ale to się dzieje! Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. I co?

Ano właśnie nic. Świat martwi się o to, że giną pszczoły. Albo dziurą ozonową. Albo globalnym oziębieniem. Albo ociepleniem. Albo plastikiem w oceanach. Albo… Albo… Albo… No to zakładamy pasieki w miastach. No to rezygnujemy z dezodorantów. No to sadzimy drzewa i zamykamy kopalnie. No to segregujemy śmieci. No to kupujemy samochody elektryczne i zakładamy panele słoneczne… Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. I co?

Ano właśnie nic. Kiedy jako dziecko recytowałem wierszyk o „murzynku Bambo, co w Afryce mieszka”, jego życie wydawało mi się równie fajne, jak moje. Zabawa, przekomarzanie się z mamą, nauka… No skąd mogłem wiedzieć, że jak będę dorosły to zapłaczę nad małymi mieszkańcami Czarnego Lądu. Czarnego jak przyszłość dzieciaczków, które miały nieszczęście urodzić się w Kongu.

I tak siedzę przy laptopie, obok leży komórka, a pod oknami redakcji śmigają błyszczące w sierpniowym słońcu elektryczne SUV-y. A żeby tak było, to dzieci muszą kopać. Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. I co?

Ano właśnie nic. Bo jestem jak mieszkaniec Elizjum. Daleko od Konga, a w gruncie rzeczy chyba dalej niż filmowe Elizjum od filmowej Ziemi. I naprawdę nie wiem, co robić. Fundację założyć? Do Amnesty się zapisać? Stać na warszawskiej „patelni” z plakatem „Kobalt to zło”? Jechać do Brukseli i namawiać europarlamentarzystów, żeby wydali dyrektywę zakazującą sprowadzania na teren UE elektroniki z kobaltem z Konga? I co to da?

Ano zgadliście, nic nie da. Wiadomo, że nie zrezygnuję ze smartfona i laptopa. I was też do tego nie namawiam. Ale przynajmniej nie udawajmy, że nie ma tematu. I nie zmieniajmy telefonu na nowy tylko dlatego, że właśnie wyszedł kolejny model. I może jednak nikomu korona z głowy nie spadnie, jeśli pojeździ samochodem nie dwa, ale dziesięć lat (ja jeżdżę moim ponad dwanaście i jeszcze kilka pojeżdżę, bo dbam, żeby był w pełni sprawny).

A jeśli masz jakieś audytorium, w social mediach czy gdziekolwiek, mów o dzieciach z Konga. Jako cywilizowani Europejczycy jesteśmy im winni chociaż tyle. A jesteśmy cywilizowani, prawda?