Pierwszą okazją Pingwina do
wypłynięcia na szerokie wody było pojawienie się na rynku netbooków. Musiały
być wyposażone w tanie i zużywające niewiele prądu, a więc słabe
komponenty. W dodatku, żeby utrzymać niską cenę, trzeba było oszczędzać
naprawdę na wszystkim. Zarówno jedno, jak i drugie wykluczało
najpopularniejszy system operacyjny, czyli Windows. W efekcie producenci
zwrócili się w stronę znacznie mniej wymagającego wobec sprzętu, darmowego
Linuksa. Netbooki były przeznaczone dla początkujących użytkowników, więc
wyglądało na to, że nie trzeba będzie walczyć z przyzwyczajeniami
wyniesionymi z pracy z „Okienkami”. Sytuacja wydawała się idealna,
a nadejście epoki Linuksa – nieuniknione. Wszystko poszło jednak nie
tak. Błyskawicznie pojawiły się odchudzone i tańsze wersje Windows,
a klienci, mając do wyboru system Microsoftu lub Pingwina, decydowali się
na ten pierwszy. Nawet jeśli musieli trochę dopłacić. Nie czas tu
i miejsce na analizę, dlaczego tak się stało. Dość, że Linux pozostał
w niszy, wciąż ewoluował i czekał na właściwy moment. Wygląda na to,
że właściwy moment właśnie nadszedł.

Ubuntu
Touch to interfejs dystrybucji Linuksa tworzonej przez Canonical. Jest on
zoptymalizowany pod kątem obsługi dotykiem na urządzeniach takich jak smartfony
i tablety. Oczywiście to samo w sobie nie stanowi jeszcze wielkiej
rewolucji. Rewolucyjne jest to, że dzięki pełnej integracji środowiska
mobilnego i desktopowego cały czas mamy do czynienia z tym samym
systemem i zintegrowanymi aplikacjami. Wyobraźcie sobie, jak to wygląda:
na smartfonie lub tablecie z Ubuntu Touch możecie uruchomić dowolną
aplikację z desktopowego Ubuntu, a po podłączeniu tego urządzenia do
monitora, klawiatury i myszy zobaczycie normalny, desktopowy interfejs. To
możliwości, jakich brakuje w systemie Windows 8,
który łączy świat urządzeń mobilnych i stacjonarnych, narzucając
kompromisy po obu stronach barykady i w gruncie rzeczy utrzymując
ścisły podział na królestwo dotyku i królestwo myszy.

Jednak koncepcja to za mało. Ubuntu Touch potrzebuje
urządzenia, które pokaże światu jego możliwości, i tym urządzeniem ma być
Ubuntu Edge. To projekt smartfonu wyposażonego tak, żeby mógł pełnić rolę
jednostki centralnej do pracy stacjonarnej. Piszę „projekt”, bo smartfon
jeszcze nie istnieje. Jego produkcja rozpocznie się, jeśli Canonical zdoła
zebrać 32 mln dol. w ciągu 31 dni. Jesteście zdziwieni? Choć może to
brzmieć jak zawiązanie akcji sensacyjnego filmu, jest szczerą prawdą. Ubuntu
Edge to pierwszy smartfon, którego finansowanie mają zapewnić sympatycy
i przyszli użytkownicy za pośrednictwem crowdfundingowego serwisu
Indiegogo. Jeśli cel zostanie osiągnięty, Canonical nie tylko stworzy
urządzenie mogące zainspirować producentów, dla których każda innowacja może
być cenną bronią w walce na hiperkonkurencyjnym rynku, ale też pokaże siłę
linuksowego środowiska.

Na marginesie: oparty na Linuksie Android zdobył ponad
80 proc. światowego rynku urządzeń mobilnych. Nie wiedzieć jednak czemu,
większość zwolenników wolnego oprogramowania nie uznaje tego sukcesu za
zwycięstwo Pingwina… Czy doczekają się takiego, o jakie im chodzi?

Autor jest
redaktorem naczelnym miesięcznika CHIP.