Zasada, zgodnie z którą towar jest warty tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić, została niedawno doprowadzona do absurdu. Zapewne umknęło wam, że niejaki Sina Estavi, szef Bridge Oracle, wydał 2,9 miliona dolarów na pierwszego tłita w historii ćwierkającej platformy. Treść wpisu, którego autorem jest Jack Dorsey, założyciel Twittera, brzmi: „just setting up ma twttr”. Co oznacza, że pan Estavi za jedną literę zapłacił 145 tysięcy dolarów. Trochę drogo, ale za tym nieco ekstrawaganckim wydatkiem krył się pewien chytry plan. Po upływie kilkunastu miesięcy wpis Dorseya został wystawiony na sprzedaż, a jego cena wywoławcza wyniosła 48 milionów dolarów. Chętnych nawet nie brakowało, ale jakoś tak wszyscy z wężem w kieszeni. Najbardziej napalony na pierwsze ćwierknięcie wyłożył na stół całe 280 dolarów, ale na aukcji pojawił się też pewien wyjątkowy dusigrosz, który był gotów wydać nie więcej niż marne 6 dolarów. Krótko mówiąc, nie pykło.

Co o tym myśli teraz pan Estavi to już jego sprawa, ale mnie zastanawia, co sobie myślał, gdy przelewał kwotę rzędu kilkunastu milionów złotych za coś tak durnego, jak twitterowy wpis. Na jakiej podstawie sądził, że znajdzie jelenia, który da więcej? Ja wiem, że ktoś, kto obraca się w świecie kryptowalut, a właśnie z tego znany jest Estavi, wie, że można się niemiłosiernie wzbogacić na czymś, czego ani nie można dotknąć, ani nawet zobaczyć. Ale przynajmniej miliony ludzi traktują to coś jako środek rozliczeniowy. I nawet, jak na tym stracą, to mogą liczyć, że w przyszłości się odkują.

Zapytacie, czym w gruncie rzeczy Sina Estavi różni się od osób wydających grube pliki dolarów na dzieła sztuki współczesnej, które zbyt często – podchodząc do tematu zdroworozsądkowo – nie powinny być warte funta kłaków. No tak, ale jeśli mają dobrą prasę, albo są modne, to kto bogatemu zabroni? Zwłaszcza, że jak ktoś ma nosa do sztuki i biznesu, może to traktować jako w miarę bezpieczną lokatę kapitału. Pech naszego bohatera polega na tym, że Jack Dorsey nie ma dobrej prasy (zresztą nigdy nie miał), ani nie jest kimś na miarę Elona Muska. O tym drugim słyszała nawet moja Babcia, bo raz na jakiś czas twórca Tesli mignie w serwisach informacyjnych. Podobnie jak Mark Zuckerberg czy Bill Gates. Ale Dorsey?

Podsumowując, jeśli masz do wydania trochę grosza, to zainwestuj go w realny biznes, czy też wydaj na nieruchomość, w każdym razie zrób coś, na czym się znasz. Jeśli jednak już koniecznie chcesz błysnąć w towarzystwie, kup pierwsze ćwierknięcie Elona Muska, albo chociaż Krzysztofa Stanowskiego. To nadal będzie bardziej szoł niż biznes, ale przynajmniej budzący jakieś emocje wśród licznych, a nie zwykłe zdziwienie wśród niewielu.