Tuż po rozpoczęciu kontroli rynku informatycznego producenci komputerów nadal są w kropce. Nie wiedzą jak składać komputery, by mieć pewność, że spełnią normy związane ze znakiem CE. Urzędy nadzorujące rynek IT (Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty oraz Państwowa Inspekcja Handlowa) sugerują, by przetestować wzorcową konfigurację komputera. Badania jednak są zbyt drogie dla najmniejszych firm. Poza tym nie dają gwarancji, że urządzenia montowane według wzoru przejdą testy kontrolne. Z jakością komponentów bywa różnie, podobnie jak z wiarygodnością symbolu CE stosowanego przez azjatyckich producentów. Przepisy o CE z pewnością zmienią rynek komputerowy. Jak bardzo, zależy od podejścia w praktyce do tematu CE urzędników. W URTiP-ie zapewniają, że łagodnie potraktują składaczy, przynajmniej na początku.

Reakcja łańcuchowa

W najgorszym wypadku nowe prawo zmusi najmniejszych składaczy do zamknięcia interesu lub zmiany profilu działalności. Mogłoby się tak stać, gdyby posypały się kary za wprowadzanie do obrotu komputerów niezgodnych z normami. Na rynku pozostaną wtedy więksi producenci składaków. Więksi, czyli ci, których stać na sfinansowanie badań. Ile właściwie komputerów trzeba produkować, by testy się opłacały? Kilkadziesiąt, kilkaset? Z całą pewnością można stwierdzić, że badania są nieopłacalne, gdy składa się kilka czy kilkanaście maszyn miesięcznie. Zmiany spowodowane wejściem w życie przepisów o CE mogą dotyczyć nie tylko producentów sprzętu, ale także dystrybutorów. Jedynie z pozoru łatwo rozstrzygnąć, jaki wpływ wywrą na ich interesy. Ze stratami powinny się liczyć te firmy, których dochody pochodzą dzisiaj głównie ze sprzedaży komponentów składaczom. Zyskać mogą zaś te, które już teraz oferują własne składaki, oczywiście pod warunkiem, że poradzą sobie z problemami związanymi z certyfikowaniem. Powiedzmy otwarcie: mają je teraz wszyscy producenci pecetów, oprócz dużych międzynarodowych firm i… Optimusa zapewniającego od kilku miesięcy, że jest gotów na wejście nowego prawa. Najciekawsze jest to, że dystrybutorzy, którzy żyją ze składaczy, powinni – tak przynajmniej można byłoby sądzić – wesprzeć swoich klientów i ratować własny kanał sprzedaży. Na razie jednak nic na ten temat nie słychać. Być może dlatego, że nie bardzo wiadomo, jak właściwie mieliby to zrobić. Jeśli nawet sfinansowaliby badania jednej czy kilku wzorcowych konfiguracji i udostępnili je resellerom, i tak nie załatwiłoby to sprawy. Nie wiadomo przecież, czy komputer składający się z tych samych podzespołów, ale pochodzących np. z innej partii, spełniłby normy.

Poza tym decyzję o badaniach warto podjąć w sposób przemyślany, a nie pod wpływem emocji. Przede wszystkim należy zastanowić się, komu je zlecić. W praktyce producenci nie mają żadnych możliwości weryfikacji pracy laboratoriów w zakresie zgodności z normami, ponieważ dotychczas w Polsce ich po prostu nie robiono. Wybór firmy badawczej może się zatem opierać wyłącznie na zaufaniu. Jeśli ma miejsce wpadka, tzn. komputer przetestowany w wybranej jednostce badawczej nie przejdzie kontroli w laboratorium URTiP-u (nikt nie zagwarantuje, że tak się nie stanie), producent może żądać zadośćuczynienia od firmy badawczej tylko na drodze sądowej. Jeśli zatem decydujemy się na badania, warto dokładnie rozważyć, gdzie najlepiej je przeprowadzić.

Możliwe jednak, że brak reakcji dystrybutorów na zagrożenie przyszłości ich własnych klientów nie wynika z bezradności, ale z kalkulacji. Załóżmy, że dystrybutor sprzedaje komponenty składaczom, ale jednocześnie współpracuje ściśle z dużym producentem komputerów. Na dobitkę nie może samodzielnie podejmować decyzji, bo zależy od zagranicznej firmy-matki. Wprowadzenie przepisów o CE spowodowało, że dystrybutor tego rodzaju znalazł się między młotem a kowadłem. Jak ratować kanał resellerski, nie narażając się potężnemu partnerowi i centrali? Innymi słowy: co zrobić, żeby wilk był syty i owca cała?

W rękach kontrolerów

Miejmy nadzieję, że CE nie spowoduje rewolucji na rynku i nie wymiecie z niego najmniejszych składaczy. Mogliby nadal zajmować się składaniem komputerów, jeśli kontrolerzy podeszliby do problemu zgodności składaków z wymaganiami zasadniczymi ze zrozumieniem, nawet gdyby okazało się, że część urządzeń nie spełnia norm. W tej chwili jest tak, jak bywa po wprowadzeniu nowych przepisów, które teoretycznie mają wszystkim ułatwiać życie. W praktyce znak CE będzie miał znaczenie dla niewielkiej części konsumentów (reszta nawet nie zwróci uwagi, czy jest na produkcie), dla przedsiębiorców zaś już jest gigantycznym utrudnieniem. Czują się jak zwierzyna łowna, na którą czyhają myśliwi w postaci kontrolerów z URTiP-u i PIH-u.

Nie będziemy na nikogo polować – mówi Alina Błaszczyk-Mularczyk, dyrektor Centralnego Laboratorium Badań Technicznych URTiP-u. – Celem kontroli jest wyeliminowanie z rynku produktów, które nie spełniają wymogów zasadniczych, a nie karanie przedsiębiorców.

Na razie nikt nie jest w stanie oszacować, ile komputerów w Polsce może okazać się niezgodnych z normami. W Niemczech to około 20 proc. (dane URTiP-u). Czy u nas będzie ich więcej, czy mniej dowiemy się dopiero za 2 – 3 miesiące – twierdzi szefowa URTiP-owskiego laboratorium. Wtedy będziemy mieli za sobą pierwsze kontrole. W przepisach dotyczących znaku CE nie przewidziano żadnego okresu przejściowego. Mimo to w URTiP-ie utrzymują, że składacze mogą liczyć na taryfę ulgową.

Nie mieli tyle czasu na dostosowanie się do nowego prawa, co producenci zagraniczni – wyjaśnia Alina Błaszczyk-Mularczyk.

Podkreśla jednak, że nie można popadać w skrajności i dopuścić, by polscy producenci byli traktowani lepiej niż zagraniczni. Poza tym od 1 maja 2004 roku polskie instytucje, w tym URTiP, mają nad sobą unijną czapę i muszą zdawać sprawozdania ze swojej działalności odpowiednim organom UE. W przypadku URTiP-u chodzi właśnie o wykazanie dbałości o 'czystość środowiska elektromagnetycznego’. Mogą się do tego przydać statystyki np. udziału komputerów niespełniających norm w ogólnej liczbie maszyn sprzedanych w Polsce…

Wyjścia nie ma

Resellerzy szukają sposobów, by uniknąć certyfikowania zmontowanych przez siebie komputerów (patrz: Barometr CRN Polska str. 18). Na razie najpopularniejszym jest fakturowanie sprzedaży komponentów, a nie gotowego komputera. Montaż można wykonać 'gratis’ (cena wliczona w koszty zakupu podzespołów). Można też wystawić fakturę za 'pomoc’, względnie 'konsultację’ dotyczącą montażu. Pomysł właściwie bez zarzutu, gdyby nie kilka kwestii. Po pierwsze nabywca 'zestawu podzespołów do montażu’ w razie kłopotów z komputerem (zakłócania programów w TV czy pracy innych urządzeń lub systemów radiowych) może donieść o tym instytucjom nadzorującym rynek (rzecz oczywista to skrajny przypadek, ale prawdopodobny). Po drugie na zakup samych podzespołów z pewnością nie będą reflektowały jednostki budżetowe. Oznacza to, że składacze, uciekający się do tego sposobu, zamykają sobie możliwość udziału w przetargach. Po trzecie zaś nikt w tej chwili nie wie, jak urzędnicy potraktują 'usługę montażu’. W przewodniku do dyrektyw Nowego Podejścia można wyczytać, że nawet 'monter lub instalator’ sprzętu odpowiada za to, czy wyrób spełnia wymagania zasadnicze…

Niektórzy resellerzy będą mimo wszystko sprzedawać gotowe komputery, poprzestając na przyklejeniu znaczka CE, wystawieniu deklaracji zgodności, dołączeniu instrukcji obsługi i opisu technicznego (potrzebny, jeśli samemu dokonuje się oceny zgodności sprzętu z normami, dlatego kontroler URTiP-u może go zażądać). Nie trzeba tłumaczyć, czym to grozi. Kontrolne badanie w laboratorium URTiP-u może wykazać, że sprzęt jest niezgodny z normami. To prawdopodobne, nawet jeśli maszyna złożona zostanie na wzór peceta markowego producenta, który deklaruje, że bada swój sprzęt. Po prostu, jak już wspominaliśmy, komponenty mogą się różnić parametrami, nawet jeśli mają znaczek CE. Poza tym podzespoły są produkowane w krótkich seriach, ciągle coś się ulepsza, poprawia. I jeszcze jedno: żaden z dystrybutorów nie może sobie pozwolić na trzymanie w magazynie dużej liczby podzespołów, aby każdy reseller mógł liczyć, że przez dłuższy czas będzie kupował towar z tej samej partii. Tym bardziej żaden z resellerów, w przeciwieństwie np. do Optimusa, nie jest w stanie kupić kilkudziesięciu (nie mówiąc o kilkuset) takich samych podzespołów, by mieć pewność, że kolejne montowane części nie będą się od siebie różnić.

Nikt dotąd nie wymyślił dobrego sposobu na CE. A sprawa wydawałaby się taka prosta: skoro komputery można złożyć z podzespołów, które mają już ten znak, zdrowy rozsądek podpowiada, że ich producent przewidział, do czego i jak będą stosowane. To powinno wystarczyć, by uznać, że komputer złożony z certyfikowanych komponentów również będzie spełniał normy. Staraliśmy się znaleźć uzasadnienie takiego toku rozumowania w wyjaśnieniach do dyrektywy EMC, ale niestety na próżno. Wprawdzie można w ten sposób uzasadnić oznaczenie znakiem CE zestawów komputerowych (np. komputer, monitor, drukarka, klawiatura), ale nie ma o nim mowy w przypadku komputera (zasilacz, płyta główna, dysk twardy itp.). Urzędnicy URTiP-u przyznają, że wskazówki interpretacji dyrektywy EMC są mętne, ale skonsultowali się z niemieckimi ekspertami i sprawa jest jednoznaczna – złożenie komputera z certyfikowanych podzespołów nie gwarantuje, że przejdzie on badania pomyślnie.

Co robią inni

Według ankiety, którą przeprowadziliśmy wśród naszych czytelników na początku czerwca (czytaj: Barometr CRN Polska, str. 18), większość resellerów zamierza, w związku z przepisami o CE, zrezygnować ze sprzedaży składaków. Zdecydowali się już na to na przykład zrzeszeni w sieci Polskie Sklepy Komputerowe. Szefujący jej Aleksy Surma mówi, że to lepsze niż podejmowanie ryzyka sprzedaży składaków bez szczegółowych badań. Przyznaje, że PSK rozważało nawet stworzenie własnego laboratorium, ale koszt okazał się zbyt wysoki. Resellerzy z PSK będą teraz sprzedawać markowy sprzęt. – Kupowany hurtowo (np. 100 sztuk) wychodzi o 100 – 200 zł drożej niż składaki – twierdzi Aleksy Surma.

Jak podeszli do kwestii związanych z CE duzi polscy producenci? Większość zdecydowała się na zlecanie badań, a przynajmniej tak twierdzi (w laboratoriach pod koniec maja wciąż nie było kolejek). Najpewniej w związku z oznaczeniem pecetów symbolem CE czują się szefowie Optimusa. Producent mówi, że zaczął badać swoje konfiguracje jeszcze na długo przed wejściem w życie nowych przepisów. W PC Factory także nie zasypiano gruszek w popiele. Ten producent ujawnił, że część badań przeprowadza sam, część zaś zleca. Inni (NTT System, Action) pod koniec maja mówili, że oddali już pierwsze konfiguracje do testów. Jeszcze inni (ABC Data, Incom, który ma uruchomić produkcję pecetów), nie chcieli zdradzić, jak poradzą sobie z CE.

Nasza specyfika

Polski rynek komputerowy jest specyficzny, w unii nie ma innego kraju, w którym byłby on w tak dużym stopniu zdominowany przez małych producentów. Jak gdzie indziej producenci podołali obowiązkowi oznaczania sprzętu symbolem CE? Z Niemiec na przykład dochodzą różne sygnały. Z jednej strony mówi się, że niemieccy składacze nie mieli kłopotu z przystosowaniem się do nowych wymogów, bo tradycja certyfikowania i badań jest na tym rynku długa. Z drugiej strony zaś docierają do nas informacje, że przepisy o CE przyczyniły się do wyeliminowania z rynku części firm. Szczególnie w połowie lat 90., podczas zaostrzonych kontroli (wtedy podobno jedna z dużych firm musiała wycofać ze sprzedaży 50 tys. pecetów). W tej chwili kontrole nie są już do tego stopnia intensywne, tak przynajmniej wynika z naszych informacji.