Czasami kredyty reklamowane jako 'raty 0 proc.’ (bankowcy zresztą uważają, że określenie to wprowadza klientów w błąd, lepiej mówić np. 'kredyty bez odsetek’) są jedynie chwytem reklamowym, bo odsetek wprawdzie nie ma, ale klienci muszą ponieść różne dodatkowe koszty. Okazało się jednak, że istnieją 'raty 0 proc. bez kitu’. Zarówno kredytodawcom, jak i sprzedawcom opłaca się podzielić kosztami kredytu, żeby zwiększyć sprzedaż i pozyskać klientów.

Niedawno otwarty Saturn, który odwiedziliśmy w warszawskim centrum handlowym Arkadia, proponuje prostą formułę kredytu ratalnego: wartość zakupu rozkłada się na 10 równych rat (nie można zwiększyć ani zmniejszyć ich liczby). Nie uiszcza się żadnej prowizji, opłaty za rozpatrzenie wniosku, dodatkowej raty płatnej z góry itp. Jedynym 'ponadprogramowym’ kosztem jest ubezpieczenie na wypadek śmierci lub utraty pracy przez kredytobiorcę, które można, ale nie trzeba – tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele Saturna – wykupić.

Kredyt z ubezpieczeniem jest nieco droższy. Na przykład zaciągając kredyt wysokości 3 tys. złotych, trzeba doliczyć około 100 złotych na ubezpieczenie. Kwota ta jest rozłożona na 10 rat, podobnie jak sam kredyt. Biorąc za pośrednictwem Saturna (sklepy tej sieci współpracują z GE Capital Bank) kredyt ratalny z ubezpieczeniem na nabycie sprzętu za 3 tys. złotych, klient płaci 10 rat po 310 zł 50 gr. Sklepy Euro AGD oferują zakupy na raty na identycznych warunkach jak Saturn – wartość zakupu rozkłada się po prostu na 10 rat. Sieć ta zresztą także współpracuje z GE Capital Bank. Umowę z tym bankiem (poza tym z Lukasem) ma i Vobis, który także umożliwia rozłożenie płatności na 10 rat bez odsetek (to formuła najbardziej czytelna dla klienta, tłumaczą jej popularność przedstawiciele firmy).

Jak im się to opłaca?

Reklamy zatem nie kłamią, sprzęt rzeczywiście można kupić na raty, nie ponosząc dodatkowych kosztów. W jaki sposób bankom lub innym instytucjom (kredytodawcą nie zawsze jest bank, np. Żagiel zajmuje się pośrednictwem finansowym) opłaca się udzielać kredytów, nie pobierając za to odsetek? W firmach kredytujących niechętnie mówią lub w ogóle nie chcą rozmawiać na ten temat. W Żaglu odmówiono nam odpowiedzi na pytania związane z rzeczywistymi kosztami kredytów bez odsetek. Od Lukasa z kolei (według 'Rzeczpospolitej’ w 2003 roku do tej firmy należało ponad 30 proc. rynku pośrednictwa kredytowego) otrzymaliśmy dość ogólnikowe wyjaśnienie.

Kredyty bez odsetek nie stanowią stałego elementu naszej oferty, lecz są organizowane wspólnie z wybranymi partnerami tylko przez określony czas – tłumaczy Marcin Pawelec, młodszy specjalista ds. public relations w Lukas Banku i Lukasie-spółce (to dwa odrębne przedsiębiorstwa). – Warunki, na jakich organizowane są takie promocje, za każdym razem negocjujemy z partnerami. Koszty promocji dzielą między siebie firma kredytująca i sprzedawca (sieć handlowa). W efekcie klient może kupić komputer za 1990 złotych, płacąc 10 rat po 199 złotych.

Nikt nie chce ujawnić, na czym konkretnie polega podział kosztów. Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć jedynie oczywistości – raty 0 proc. są efektem kompromisu między sklepem a bankiem lub pośrednikiem finansowym. Kredytodawca obniża oprocentowanie kredytu, którego koszty pokrywa sprzedawca. W przypadku zwykłego (nie promocyjnego) kredytu udzielanego na rok oprocentowanie wynosi 16 – 18 proc. O ile niższe jest ono w przypadku kredytów ratalnych '0 proc.’?

Jak wiadomo, oprocentowanie kredytu ustala się na podstawie tzw. stopy bazowej. Przy jej określaniu banki biorą pod uwagę różne czynniki: najczęściej w przypadku kredytów złotówkowych jest to wskaźnik WIBOR (Warsaw Interbank Offer Rate, czyli oprocentowanie kredytów, których mogą sobie nawzajem udzielać banki w Polsce), stopy referencyjne Narodowego Banku Polskiego czy wreszcie stopy procentowe, ustalane przez Radę Polityki Pieniężnej na podstawie m.in. oceny sytuacji ekonomicznej kraju, inflacji itp. W grudniu podstawowa stopa procentowa RPP wynosiła 6,5 proc., WIBOR zaś około 6,8 proc. (wysokość wskaźnika różni się nieznacznie w zależności od okresów, na jakie banki mogą sobie pożyczać pieniądze), a stopa referencyjna NBP 6,5 proc. Można więc orientacyjnie przyjąć, że oprocentowanie bazowe nie może być niższe niż 7 proc. plus koszty działania kredytodawcy (wynagrodzenie pracowników, utrzymanie biur itp.). Ile konkretnie, przedstawiciele banków nie chcą ujawnić.

Działka dla banku

Tak czy inaczej wszystko wskazuje, że firmy udzielające kredytów, ustalając ich oprocentowanie, mają dość duże pole manewru, a mówiąc wprost – mają z czego zrezygnować w celu zwiększenia liczby kredytobiorców (np. sklepy Media Markt to dla banków istne zagłębie potencjalnych klientów). Nie zmienia to jednak faktu, że kredytodawcy muszą zarobić. Ich wynagrodzenie finansują sklepy. Najwyraźniej jest to dla nich całkiem niezły interes. Wszystko zależy od tego, czy sprzedawcom uda się wynegocjować dobre ceny u dostawcy i tak skalkulować cenę, by starczyło zarówno na pokrycie własnych kosztów i marży, jak i wynagrodzenie dla firmy udzielającej kredytu. – Sprzedający po prostu najpierw wylicza sobie, ile i co musi rozprowadzić, by opłacało mu się zaproponować klientom nieoprocentowane raty – mówi przedstawiciel jednej z sieci sklepów komputerowych, który prosił o zachowanie anonimowości. Wszystko wskazuje, że mechanizm rat 0 proc. funkcjonuje podobnie jak promocje. Istnieją nawet specjalne tabele, które ułatwiają handlowcom szybkie wyliczenie, o ile mogą obniżyć cenę danego produktu, żeby sprzedaż była opłacalna…

Fałszywe 0 proc.

Wiadomo, że oprócz kredytów, które z punktu widzenia klienta nie są oprocentowane, istnieją też takie, które tylko z nazwy przypominają te promocyjne. W warunkach udzielenia takich kredytów kryje się po prostu wiele kruczków, co sprawia, że klient musi ponieść dodatkowe koszty. – Na przykład może to być prowizja, tzw. opłata przygotowawcza lub ubezpieczenie – wyjaśnia Monika Ściągaj, zajmująca się kredytami ratalnymi w Invest Banku.

Vobis, w którego sklepach można kupić sprzęt na nieoprocentowane raty tylko w pewnych okresach (zwykle promocje kredytowe zaczynają się w połowie miesiąca), standardowo pobiera 10 proc. prowizji. Ta oferta jest i tak atrakcyjna dla klienta w porównaniu ze standardowymi kredytami – wyjaśniają w Vobisie. Jeśli chciałby wziąć kredyt bezpośrednio w banku, zapłaciłby więcej, bo odsetki w skali roku wynoszą tam zwykle kilkanaście procent. Kupując komputer za 3 tys. złotych i rozkładając płatność na 12 miesięcy, nabywca zapłaciłby za niego w rzeczywistości ok. 3,5 tys. złotych. W przypadku 10 proc. prowizji wyda 3,3 tys. złotych.

Resellerzy też mają 0 proc.

Zakupy na nieoprocentowane raty proponowane są klientom nie tylko w dużych sieciach handlowych, ale także w małych sklepach komputerowych. Zapytaliśmy w kilku z nich o doświadczenia na tym polu. W krakowskiej firmie BIT Computer nie mają wątpliwości, że raty 0 proc. są po prostu chwytem marketingowym, promocją. – Jeżeli klient skorzysta z promocyjnego kredytu, być może zrobi u nas kolejne zakupy albo poleci nasz sklep znajomym, innym słowem taki kredyt przyczynia się do zwiększania obrotów – tłumaczy reseller. Inni również uważają, że warto sprzedawać na raty bez odsetek, bo jest to po prostu jedno z narzędzi napędzających sprzedaż. Sklepy komputerowe pośredniczą także w udzielaniu kredytów zwykłych, oprocentowanych i obciążonych dodatkowymi kosztami. Również warto to robić, mówią resellerzy, bo praktycznie nie ponoszą w związku z tym żadnych kosztów. Instytucje udzielające kredytów płacą sprzedawcom od każdej transakcji 2 – 8 proc. prowizji (oczywiście nie dotyczy to kredytów typu 0 proc.). – Nie można tej prowizji traktować jako zysku, bo wystarcza ona zwykle na pokrycie wydatków związanych z obsługą kredytu przez sklep (wypełnienie dokumentów i przekazanie ich bankowi) – twierdzi przedstawiciel częstochowskiego Kompleksora. Mimo wszystko kredyty są dobrym sposobem na poszerzenie kręgu kupujących o tych, którzy nie mają gotówki na zakupy.

Warunki pośrednictwa w udzielaniu kredytów negocjuje się indywidualnie, rodzaje kredytów, oprocentowanie, prowizja zależą od obrotów sklepu. Sprzedawca praktycznie nie ponosi ryzyka, otrzymuje zapłatę za towar od banku w ciągu 2 – 3 dni po dokonaniu transakcji i przekazaniu kredytodawcy umowy zawartej z klientem.