Nie opadł jeszcze medialny kurz po informacji o tym, że Take-Two Interactive dokonało największego w historii przejęcia podmiotu z branży gier wideo, czyli Zyngi (za 12,7 mld dol.), gdy Microsoft poinformował, że zamierza kupić Activision Blizzard za rekordowe 68,7 mld dol. w gotówce (dla porównania: Disney zapłacił nieco ponad 70 mld dol. za studio filmowe Fox). Tym samym firma Satyi Nadelli stanie się trzecią największą na świecie spółką produkującą gry (za Tencentem i Sony). Ta transakcja jest największym zakupem Microsoftu w historii firmy, przyćmiewając przejęcie LinkedIn za 26,2 mld dol. W ten sposób koncern z Redmond stał się potentatem w branży gier wideo i można go porównać do Disneya. „Call of Duty”, „Candy Crush”, „Warcraft”, „Diablo”, „Overwatch”, „Hearthstone” – ciężko znaleźć gracza, który nie zna tych tytułów. Microsoft napompuje ofertę xboksowego Game Passa i przyciągnie miliony nowych subskrybentów do swojej usługi (na razie chwali się 25 mln użytkowników). To początek wyścigu o pozyskanie miliarda użytkowników – na konsolach, PC i komórkach.

Zakup Activision Blizzard pozwala wnieść do 400 mln aktywnych użytkowników, płacących za gry co miesiąc. Jest o co walczyć, bowiem rynek gier w 2021 r. wygenerował na świecie łączne przychody w wysokości 180,3 mld dol. Microsoft twierdzi, że na świecie jest trzy miliardy graczy, a do 2030 r. liczba ta ma wzrosnąć do 4,5 mld.

Konkurencja (wciąż) zwiera szyki

Tymczasem Sony dopiero przygotowuje się do premiery swojej usługi subskrypcyjnej (nazwa robocza Spartacus), a Nintendo jest opóźnione jeszcze bardziej. Co prawda jest usługa Nintendo Switch Online, ale pozwala grać tylko w niektóre ze starszych gier i tylko na systemie Nintendo Switch. W przeciwieństwie do Game Passa, nie można grać w te gry na komputerze lub telefonie.

Inne firmy oferujące subskrypcję gier również nie stanowią dużej konkurencji dla Microsoftu. Taki EA Play ma fajne gry, ale doszlusował do Xbox Game Pass Ultimate. Istnieje Ubisoft Plus, ale firma dołączy ze swoim katalogiem do Xboksa. Apple i Google wprawdzie oferują subskrypcje gier, a nawet Netflix zapewnia coraz większy dostęp do gier, ale wszystkie te firmy mają, póki co, ograniczony wybór i są skoncentrowane na grach przeznaczonych do zabawy w telefonach.

Na rozsądną propozycję wyglądał bardzo silnie promowany w mediach cloud gaming („nie kupuj drogiego sprzętu do grania, wykorzystaj swój telewizor”), podobnie jak pokazana światu przez Google’a usługa Stadia. Co z tego, skoro model subskrypcyjny jakoś nie może się przyjąć, a Google w końcu zamknął wewnętrzne studia tworzenia gier.

Owszem, pojawiła się Luna stworzona przez Amazona, ale podobnie jak to było w przypadku Stadii, jest uzależniona od innych wydawców i ich tytułów. Z kolei GeForce Now od Nvidia ma bardzo imponujące pod kątem technicznym możliwości, ale podobnie jak we wszystkich poprzednich przykładach, firma ta nie ma swoich tytułów. Wspomniane usługi „grania w chmurze” próbowały dostarczać takie podmioty, jak Walmart, Verizon, EA i Comcast, ale skończyło się na zepchnięciu na margines.

Netflix branży gier

Microsoft wstrząsnął światem gier kilka razy, ostatnio w marcu 2021 r., kiedy za skromne 7,5 mld dol. ogłosił przejęcie ZeniMax Media, firmy kontrolującej słynne studio Bethesda Softworks, dysponujące takimi tytułami jak: „Fallout”, „The Elder Scrolls”, „Doom”, „Quake”, „Wolfenstein”, „Prey” i „Dishonored”. Z takimi końmi w stajni nie trzeba marzyć, aby stać się Netfliksem branży gier – wystarczy nie schrzanić tego dealu, robić własne tytuły i generować nowy content.

Pamiętajmy z jakim szyderstwem odnotowano w 2014 r. zakup Minecrafta za 2,5 mld dol. (grę, w której można zbudować komputer 8-bitowy!). Media naśmiewały się, że Microsoft (firma od systemu operacyjnego i pakietu biurowego) nieudolnie próbuje wejść w branżę gier i dogonić rynek (a dokładnie Sony, które biło firmę z Redmond pod kątem sprzedaży konsol i tytułów gier na nie). Debiutujący wówczas w roli CEO Satya Nadella wziął sprawy w swoje ręce (przyznając później, że firma mogła kupić Minecrafta wcześniej) i zaczął powolną drogę w świat gamingu poprzez akwizycje i tworzenie katalogu gier na Xbox.

W odpowiedzi na ogłoszony deal dekady notowane na giełdzie w Tokio akcje Sony Group Corporation spadły następnego dnia o 12,8 proc. Nie jest to dziwne, bo dysponując zgromadzonym katalogiem gier, Microsoft z powodzeniem możne wywierać olbrzymi wpływ na rynek wypuszczając kolejne tytuły w postaci „ekskluzywów” na swoją platformę Xbox i PC.

Spadek akcji Sony jest największym od października 2008 i może wskazywać, że rynek i inwestorzy spodziewają się, że japońska korporacja będzie miała trudności w konkurowaniu z obszernym katalogiem gier Xbox. Zastanawiają się, co będzie, gdy na przykład w „Call of Duty” nie pogramy na Playstation. Nic dziwnego, że Sony zareagowało dość panicznie, publikując nieco rozpaczliwie brzmiące oświadczenie: „We expect that Microsoft will abide by contractual agreements and continue to ensure Activision games are multiplatform”…