Projekt ustawy o informatyzacji już wywołał burzę w komisji sejmowej, prawdziwego cyklonu można się jednak spodziewać w komisji nadzwyczajnej, która już zajmuje się ustawą. Spotkał się z przychylnym przyjęciem wlaściwie wyłącznie ze strony posłów SLD, opozycja była mu przeciwna (szerzej o debacie poselskiej piszemy w artykule 'Państwo w państwie?’). Poza członkami SLD, pozytywnie wypowiadają się o ustawie w zasadzie tylko jej twórcy. Przypomnijmy, że projekt określa zasady informatyzacji państwa, czyli m.in. minimalne wymagania wobec systemów teleinformatycznych i rejestrów publicznych, wykorzystywanych przez administrację publiczną oraz samorządową, a także sposoby wymiany informacji w formie elektronicznej. Dotyczy przede wszystkim: administracji rządowej, samorządowej, sądów, prokuratury i jednostek organizacyjnych, podległych administracji rządowej lub utworzonych przez samorząd terytorialny.

Zapowiedź grubych kopert

Jeden z głównych zarzutów wobec ustawy stawianych przez samorządowców dotyczy obowiązku zgłaszania ministrowi wszystkich projektów informatycznych, wykonywanych na potrzeby administracji samorządowej i państwowej. Minister Kleiber tłumaczy ten zapis następująco: systemy teleinformatyczne muszą ze sobą współpracować, należy więc ograniczyć ich dublowanie się i wyeliminować takie, które nie będą spełniać podstawowych norm bezpieczeństwa i funkcjonalności.

Większości samorządowców i integratorów pomysł opiniowania wszelkich projektów informatycznych przez Ministerstwo Nauki i Informatyzacji pachnie na kilometr korupcją i przypomina metody stosowane w scentralizowanej gospodarce nakazowo-rozdzielczej, a z nowszej historii kraju – koncepcję funkcjonowania Narodowego Funduszu Zdrowia. Taki zapis oddaje w ręce garstki urzędników praktycznie nieograniczoną władzę nad pieniędzmi w administracji publicznej i samorządowej. Należy pamiętać, że w 2004 roku administracja państwowa wyda na informatyzację prawie 400 mln zł. Do tego trzeba dodać – jak oceniają analitycy finansowi – kilkaset milionów złotych pochodzących m.in. z funduszy strukturalnych i przeznaczonych na modernizację istniejących systemów. Ile na informatykę przeznaczą samorządy nie wiadomo, ale biorąc pod uwagę rosnącą każdego roku liczbę inwestycji, np. związanych z unowocześnianiem obiegu dokumentów, będą to spore sumy. Rozstrzygnięcie, które z dziesiątków tysięcy projektów będą zgodne z opracowanymi standardami, a które je będą łamać, spocznie na barkach kontrolerów ministerstwa, które na razie w tym celu zatrudnia… kilkanaście osób.

O tym, jak niewielkie są możliwości techniczne i organizacyjne Ministerstwa Nauki i Informatyzacji, świadczy chociażby sposób prowadzenia ministerialnej strony Biuletynu Informacji Publicznej, która od swego zarania jest w przebudowie (przypomnijmy, że do lipca 2004 r. musi być gotowa i sprawnie działać). Ciekawe, że jeden z zapisów projektu ustawy o informatyzacji przenosi obowiązek prowadzenia głównej strony www.bip.gov.pl właśnie na Ministerstwo Nauki i Informatyzacji (na razie leży ono w gestii MSWiA).

A może właśnie chodzi o to, by pracę znalazło kilka tysięcy krewnych i pociotków prominentnych działaczy z SLD ­ zastanawiają się integratorzy. Jednego można być pewnym: w takich warunkach niewielkie są szanse, by kontrole przeprowadzać rzetelnie, praca urzędnika sprowadzać się więc będzie albo do przedłużania ich w nieskończoność, albo do taśmowego stemplowania dokumentów. Znacznie bardziej prawdopodobne jest niestety, że załatwienie sprawy będzie przyspieszane jedynie dzięki wręczeniu odpowiedniej osobie grubej koperty.

Kierunek Redmond

Integratorzy wskazują, że mimo powtarzanych w prasie (m.in. przez ministra Szewkę) frazesów o otwartych i bezpiecznych formatach, w których wymieniane mają być informacje publiczne, w załączniku do projektu ustawy, w charakterze 'standardu formatów danych’, wymieniono m.in. format .doc (’dokumenty tekstowo-graficzne do odczytu i edycji jako pliki typu .doc w wersji 97 Microsoft Word Viewer’). Jak może zostać uznany za oficjalnie stosowany do wymiany informacji w administracji i bezpieczny, format danych związany z produktami tylko jednego producenta?

Narzucanie produktów informatycznych prowadzi do standaryzacji rozwiązań i promowania określonych dostawców. Minister Szewko uzasadnia to koniecznością zachowania zgodności z normami unijnymi, integratorzy odpowiadają wprost:: bzdura! Wystarczy zajrzeć do dowolnego branżowego serwisu informacyjnego, by przekonać się, że struktura systemów informatycznych, stosowanych w unijnych instytucjach, wcale nie jest jednolita. Wręcz przeciwnie, coraz częściej dochodzi do ich dywersyfikacji, która ma na celu zwiększenie bezpieczeństwa informatycznego, a także zmniejszenie kosztów ich funkcjonowania, np. dzięki wykorzystaniu oprogramowania open source.

W projekcie ustawy tymczasem nie ma ani słowa o zastosowaniu oprogramowania open source. Zresztą dlaczego miałoby być uwzględnione, skoro już przed kilkoma miesiącami Wojciech Szewko zapowiedział, że polska administracja nie będzie korzystała z tego typu oprogramowania?

Projekt nie reguluje także kwestii wnoszenia opłat skarbowych, administracyjnych i specjalnych przez Internet. Chociaż, zdaniem integratorów, do tego nie zawsze trzeba ustawy. W Poznaniu można dokonać opłaty za wpis do rejestru działalności gospodarczej, korzystając z karty bankowej. Bez uregulowania metody płatności elektronicznych można zapomnieć o informatyzacji kraju i powszechnym korzystaniu z usług e-administracji. Podczas IX Forum Teleinformatyki, które odbyło się we wrześniu w Legionowie, jeden z samorządowców stwierdził z przekąsem, że mimo szumnych zapowiedzi i wielkich planów, informatyzację kraju wciąż hamuje kawałek podgumowanej celulozy, czyli znaczek skarbowy.

Ministerstwo Nauki i Informatyki nie określiło również w projekcie, czy i w jaki sposób można stosować elektroniczną formę zapisu danych zamiast papierowej. A przecież podczas tworzenia jakiejkolwiek sieci komputerowej w urzędzie w pierwszej kolejności powinno się myśleć o elektronicznym obiegu informacji zamiast o papierowym. Nie oznacza to jednak, że dokument elektroniczny miałby całkowicie zastąpić tradycyjny. Z papieru powinno się jednak rezygnować wszędzie tam, gdzie można.

Przykłady zapisów, które wcześniej były zgłaszane przez członków Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego i środowiska branżowe, a których ostatecznie zabrakło w projekcie, można wymieniać jeszcze długo. Równie długie byłoby wyliczanie wątpliwości wiążących się z projektem ustawy.

Wystarczy wysłuchać

Ministerstwo Nauki i Informatyzacji powinno pilnować, by państwowe systemy informatyczne się nie dublowały, były rozsądnie wykonane i wykorzystane. Skończyły się czasy informatycznych eksperymentów, wszystkie jednostki administracji muszą zacząć ze sobą współpracować. Takie wnioski płyną z rozmów z integratorami i samorządowcami.

Nie sposób zrozumieć, dlaczego podczas kilkunastu miesięcy prac nad projektem (pierwsza wersja powstała w sierpniu 2002 roku) ministerstwo nie przygotowało ustawy odpowiadającej oczekiwaniom samorządów, administracji publicznej i branży informatycznej. Powstał legislacyjny gniot, którego, jeśli wejdzie w życie w niezmienionej formie, z założenia nikt nie będzie przestrzegał. Można się nawet spotkać z opinią, że ustawa nie jest konieczna, bo wystarczy dostosować istniejące już przepisy do nowych realiów. Rząd musiałby zmienić procedury administracyjne, które wstrzymują informatyzację kraju. Niektórzy samorządowcy postulują stworzenie polskiej normy informatycznej, dotyczącej wyłącznie zagadnień technicznych. Standardy powinny być jednak dość ogólne. Obrazowo mówiąc, nie powinny dotyczyć materiału, z którego buduje się półki, ale układu półek. Ministerstwo znacznie bardziej przysłużyłoby się i samorządowcom, i branży informatycznej, tworząc polską normę określającą sposób działania konkretnych systemów. Wówczas każdy urząd mógłby sprawdzić przed wykonaniem projektu czy jest z nią zgodny. Norma powinna jednak powstać po konsultacjach z przedstawicielami administracji, organizacji pozarządowych, instytucji reprezentujących poszczególne branże. W tym miejscu za komentarz może posłużyć stanowisko Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji: ustawa jest jeszcze zbyt świeża, byśmy mogli się na jej temat wypowiedzieć. Uzupełnia je wypowiedź wysokiego przedstawiciela Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, który przyznał wprost, że projekt został przygotowany przez ludzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z administracją publiczną i samorządową.