Artykuł 58 ustawy o podpisie elektronicznym mówi: 'w ciągu czterech lat od dnia wejścia w życie ustawy organy władzy publicznej umożliwią odbiorcom usług certyfikacyjnych wnoszenie podań i wniosków oraz innych czynności w postaci elektronicznej’. Dzięki temu każdy posiadacz certyfikatu będzie mógł, nie wychodząc z domu, wysłać np. deklarację podatkową. Zdaniem handlowców zatrudnionych przez centra certyfikacyjne, którzy właśnie teraz zaczęli odwiedzać urzędy publiczne, termin ten byłby realny tylko wówczas, gdyby administracja publiczna miała kupić jedynie czytniki, karty i certyfikaty.

Od biedy poświadczyć dokument można nawet na komputerze z najstarszym procesorem Pentium – mówi handlowiec pracujący w jednej z firm wydających certyfikaty. – Jednak należy się zastanowić, co dalej. Taki dokument musi być zapisany, przetworzony, a co najważniejsze – chroniony. Potrzebne jest więc odpowiednie oprogramowanie i sprawna sieć w urzędzie. A z tym jest najgorzej.

Nie wiadomo, ile dokumentów trafia rocznie do polskich urzędów. Według danych dotyczących pierwszej połowy 2000 r. same urzędy skarbowe przetworzyły 41 mln deklaracji podatkowych płatników i podatników oraz około 10 mln deklaracji informacyjnych PIT 11A i PIT 40A, dotyczących rozliczenia rocznego podatku dochodowego emerytów i rencistów. Do tego należy dodać dużą liczbę dokumentów wpływających do urzędów gminnych, powiatowych, wojewódzkich itp. Już w 2005 r. muszą być przetworzone i zapisane w formie elektronicznej. W tym celu w każdym, nawet najmniejszym urzędzie musi zostać wdrożone oprogramowanie wspomagające obieg dokumentów. Urzędy nie unikną kupna sprzętu komputerowego, od skanerów, serwerów, pamięci masowych poczynając, a na zabezpieczeniach sieci kończąc. Do wzięcia jest więc duża i bardzo obiecująca część rynku, na którym – według integratorów i resellerów, z którymi rozmawialiśmy – właściwie niewiele dotąd zrobiono.

Z Warszawy niewiele widać…

Zdaniem integratorów w miarę przyzwoicie zinformatyzowane są urzędy tylko w większych miastach, natomiast w mniejszych, a nawet średniej wielkości, sytuację można określić jako tragiczną. A przecież i one będą musiały wkrótce przystosować się do wymagań ustawy.

Polska administracja publiczna, a szczególnie jednostki działające w mniejszych miejscowościach, jest zupełnie nieprzygotowana do przyjęcia podpisu elektronicznego – mówi Jacek Michalski, właściciel Galaxy. – Wystarczy wejść do pierwszego z brzegu urzędu i sprawdzić, z jakich komputerów korzystają urzędnicy. Nagminny jest brak sieci, często zdarza się, że urzędniczki muszą przejść do innego pokoju, by coś wydrukować. Podpis elektroniczny? Dla urzędników najważniejsze jest, by do końca miesiąca był papier do drukarek. O czym zresztą tu mówić, skoro nawet urzędy skarbowe w poszukiwaniu oszczędności wyłączają windy.

Również Romuald Chłodnicki, właściciel jednej z firm integratorskich, przyznaje, że choć sprzęt jest nieustannie modernizowany, bez dodatkowych i to dużych pieniędzy administracja publiczna sobie nie poradzi.

Jeśli tempo modernizacji zostanie utrzymane, administracji publicznej uda się zmieścić w terminie – mówi. – Oczywiście, pod warunkiem, że znajdą się pieniądze. Wiadomo, budżety publiczne nie są duże.

Darczyńca poszukiwany

Wszyscy nasi rozmówcy są pewni, że pieniądze na informatyzację administracji publicznej muszą się znaleźć. – Choćby rząd miał opodatkować właścicieli butów ze sznurówkami, to te pieniądze muszą być – mówi jeden z integratorów. – Mówiąc poważnie, liczę, że pomoże nam Unia Europejska i z jej pieniędzy będzie finansowana informatyzacja urzędów. Pojawi się w tym przypadku kolejny problem. Unia nie finansuje bowiem całości przedsięwzięcia, tylko na ogół 60 – 70 proc. jego wartości. Reszta musi zostać opłacona ze środków własnych. W tym celu np. gminy będą musiały zaciągnąć kredyty. Tylko kto ich im udzieli, skoro już są zadłużone.

Podobnego zdania jest Bożena Skibicka, prezes MIS, dostawcy oprogramowania do kierowania obiegiem dokumentów. – Nie zastanawiamy się, skąd pieniądze mają się wziąć. One muszą się pojawić i to prędko. Kupno sprzętu i oprogramowania nie jest przecież jedynym wydatkiem, który muszą ponieść nasze urzędy. W wielu przypadkach należy bowiem wyszkolić urzędników.

Brak pieniędzy nie jest jedynym problemem, który trapi polskie urzędy. Aby administracja publiczna mogła zacząć planować kupno sprzętu i oprogramowania związanego z podpisem elektronicznym, muszą zostać przygotowane regulujące to przepisy. Departament Informatyki w Ministerstwie Finansów milczy jak zaklęty, dopiero utworzone Ministerstwo Informatyzacji również nabrało wody w usta. Nieoficjalnie wiadomo, że prace nad przygotowaniem norm są prowadzone, ale kiedy ujrzą światło dzienne? Niektórzy przedstawiciele branży spodziewają się, że być może nastąpi to na początku 2003 r. A bez przepisów administracja państwowa, nawet jeśli ma niewielkie budżety, nie może nic kupować.

Wszyscy czekają na wytyczne, nikt nie ryzykuje więc ani wydawania pieniędzy, ani straty czasu – mówi Wojciech Stachura, dyrektor Pionu Sprzedaży i Marketingu w Rodan System. – Nie wiadomo jednak, kiedy one powstaną. Ustawa o podpisie elektronicznym została opracowana dość szybko, ale jeszcze szybciej zrozumieliśmy, że to znacznie bardziej złożone zagadnienie, niż się spodziewaliśmy. Na dodatek związane również ze znacznie większymi niż liczyliśmy kosztami.

Resellerzy raczej nie oczekują szybkiego dopływu gotówki ze strony administracji publicznej. Na razie urzędnicy bowiem często nawet nie wiedzą, czym jest e-podpis. Zanim posypią się z ich strony zamówienia (w co wierzyć przecież należy), ministerstwa muszą przygotować normy, a pracownicy zostać przeszkoleni. Później muszą znaleźć się pieniądze, które na dodatek powinny być mądrze rozdzielone. Dopiero wtedy resellerzy i integratorzy będą mogli przystąpić do pracy. I to tylko wówczas, gdy o pieniądzach będą decydowały gminy i starostwa. Według naszych rozmówców jeśli bowiem zostaną one rozdzielone centralnie, całą śmietankę i tak spiją duże firmy integratorskie. Część przedstawicieli branży twierdzi, że administrację publiczną może uratować przed kompromitacją tylko przedłużenie terminu, w którym musi się dostosować do wymogów ustawy. I kto wie, może do tego dojdzie, krajowi producenci certyfikatów coraz głośniej domagają się bowiem nowelizacji.