Roman Kluska, były prezes Optimusa, został oskarżony o wyłudzenie nienależnego zwrotu podatku VAT ze skarbu państwa. Wcześniej zarzuty takie usłyszał Paweł Ciesielski, prezes JTT Computer. 'Czyste konto’ zachował tylko Tadeusz Kurek, prezes NTT System, ale – jak sam przyznaje – wezwanie do prokuratury może być tylko kwestią czasu. Wszyscy trzej panowie mieli swego czasu nieszczęście w szczęściu. Szczęściem był godziwy zarobek na sprzedaży komputerów dla szkół na zamówienie Ministerstwa Edukacji Narodowej. Nieszczęściem był fakt, że działali według polskiego prawa. Prawa, które sprzyjało polskim firmom startującym w państwowych przetargach, ale jednocześnie uniemożliwiało im skuteczną walkę cenową z zachodnimi korporacjami. W praktyce wyglądało to następująco: Ministerstwo Edukacji ogłaszało przetarg na dostawę pecetów dla szkół. Do przetargu stawali polscy i zagraniczni producenci. Teoretycznie pierwsi już na starcie mieli większe szanse, gdyż ustawa o zamówieniach publicznych zobowiązuje budżetówkę do preferowania polskich firm i produktów. Niestety, w praktyce preferencje krajowe rozbijały się o nieprzemyślany zapis w ustawie o VAT (art. 7 ust. 1), według którego zwalnia się od podatku towary zwolnione od cła. Zgodnie zaś z kodeksem celnym graniczne myto nie dotyczy między innymi pecetów przeznaczonych dla szkół. Ergo: zagraniczne pecety sprowadzone do Polski z przeznaczeniem dla szkół były 'z automatu’ tańsze o 22 proc. od polskich (przepisy te zmieniono dopiero w lipcu 2001 r., ustanawiając 3-procentowy VAT na wszystkie komputery dla edukacji). A jednak resort edukacji wybrał polskie firmy i do tego zapłacił taniej, niż gdyby wybrał zachodnich dostawców. Jak to możliwe?

Kto skorzystał, kto stracił

Najprawdopodobniej polscy przedsiębiorcy przedstawili urzędnikom pomysł obejścia nieprzemyślanych przepisów, a oni wyrazili aprobatę (choć takiej wersji wydarzeń nie potwierdza żadna strona). Pomysł na obejście przepisów był w każdym z trzech przypadków taki sam: wysłanie pecetów za granicę i ściągnięcie ich z powrotem jako nieopodatkowanego sprzętu dla szkół. Każdy producent przeprowadził operację na swój sposób. JTT Computer wysyłało pecety za granicę, tam do zestawów dołączano monitory, a następnie sprowadzano je z powrotem do kraju. Importerem nie było już jednak JTT, ale polscy integratorzy, którzy dostarczali komputery do miejsc przeznaczenia. Sposób Optimusa był jeszcze prostszy w realizacji: nowosądeckie komputery przekraczały czeską granicę i czym prędzej wracały do Polski. Operacja odbywała się bez polskich pośredników i bez… rozpakowywania pudeł z pecetami. Z kolei NTT System najpierw sprzedawało komputery jednej z polskich firm i dopiero ona wysyłała sprzęt za granicę, aby rzecz jasna zaraz sprowadzić go z powrotem.

O tym, czy wymienione firmy złamały prawo, zadecyduje sąd (w przypadku JTT Computer orzekł, że prawo nie zostało złamane). My powinniśmy zadać sobie pytanie: kto na tym stracił, a kto skorzystał? Od razu trzeba podkreślić, że nie stracił na tym skarb państwa. Należy powtórzyć za Polską Izbą Informatyki i Telekomunikacji, że firma dokonująca takiej sprzedaży nie zyskiwała żadnych dodatkowych pieniędzy z tytułu VAT, gdyż przy eksporcie uzyskiwała zwrot VAT wcześniej wpłaconego do urzędu skarbowego, po czym komputery sprzedawała bez VAT. Co więcej: firma dodatkowo ponosiła koszty tej, tylko pozornie 'aferalnej’, operacji eksportu i importu. Nie bez znaczenia jest fakt, że Ministerstwo Edukacji (uwaga: korzysta ono z pieniędzy budżetowych) mogło dzięki reeksportowi kupić więcej komputerów, gdyż były one tańsze o 22 proc. (VAT). Co więcej, polskie komputery w ogóle były tańsze od sprzętowych propozycji wszystkich zachodnich producentów. Podkreśla się także, iż wybór polskiej firmy przyniósł budżetowi państwa dochody z tytułu podatku od wynagrodzeń pracowników montujących te komputery (i zmniejszenie bezrobocia) oraz dochody z tytułu opodatkowania uzyskanych zysków firmy. W sumie skarb państwa na całej operacji zarobił. Za jedyną stratną stronę należałoby uznać zachodnich producentów pecetów.

Nic więc dziwnego, że w obronie interesów oskarżanych firm stanęły między innymi PIIT oraz Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych. Po ukazaniu się w mediach informacji o aresztowaniu Romana Kluski Izba zaprotestowała przeciwko 'upowszechnianiu przez urzędy skarbowe i prokuraturę informacji, które w postępowaniu podatkowym powinny być objęte tajemnicą skarbową, a w postępowaniu przygotowawczym – tajemnicą śledztwa’. PIIT podkreśliła, że w sprawie eksportu i importu komputerów dla celów edukacyjnych i w wielu sprawach związanych z opodatkowaniem obrotu oprogramowaniem, zarzuty urzędów skarbowych oraz prokuratury opierają się na wysoce niedoskonałych i niejednoznacznych przepisach. Wreszcie Izba wezwała ustawodawców do podjęcia 'efektywnych działań na rzecz jednoznacznego prawa’. Wyraz swojemu zaniepokojeniu dała także PKPP, według której nagłe działanie podjęto w sprawie skomplikowanej, niejednoznacznej i od dawna znanej organom skarbowym i prokuraturze. 'Tak spektakularnym aresztowaniem (R. Kluski – przyp. red.) – czytamy w stanowisku zarządu PKPP – tylko w celu przedstawienia zarzutów i złożenia wyjaśnień, przekreśla się dobre imię powszechnie szanowanego przedsiębiorcy i człowieka, który stworzył od podstaw polską firmę, o utrwalonej dziś marce. Tym pociągnięciem zadziałano też na szkodę spółki giełdowej, której pozycję budowano latami. Pytanie, czy jest to przejaw głupoty, czy celowe działanie, pozostaje otwarte’…

Kluska w mediach, Kluska prywatnie

Tak duże oburzenie przedsiębiorców na prokuraturę i organa skarbowe wywołane 'aferą Kluski’ tłumaczyć należy nie tylko niedoskonałym prawem, ale w równym stopniu bardzo dobrą opinią, jaką cieszy się były prezes Optimusa. Nie tylko jako biznesmen, ale po prostu jako porządny człowiek. Roman Kluska nieraz dał temu wyraz ­ pod własnym nazwiskiem lub anonimowo. Na przykład cztery lata temu podczas Krakowskiej Konferencji Metodologicznej (nomen omen wygłosił tam referat pt. 'Czy warto być uczciwym w biznesie?’) ogłosił, że przeznaczył dwa miliony dolarów na fundację wysyłającą każdego roku na studia na Uniwersytecie Harvarda ośmiu młodych Polaków. Obecny przy tym Mirosław Handke, ówczesny minister edukacji, stwierdził, że te osiem stypendiów do Harvardu to 'pierwszy taki gest polskiego biznesu, przybliżający nas do standardów światowych w tym względzie’. Roman Kluska znany jest też z tego, że finansuje firmę promującą dobre książki, domy spokojnej starości, budowę sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Za zasługi dla Diecezji Tarnowskiej otrzymał Krzyż Pro Ecclesia et Pontifice, przyznawany przez papieża 'w dowód uznania dla postawy moralnej i zaangażowania w pracę na rzecz dobra wspólnego’. Jeszcze na dwa miesiące przed aresztowaniem Roman Kluska wraz z rodziną odwiedził parafię w Niepokalanowie, gdzie zachęcał do lektury i rozprowadzania darmowej książki o św. Faustynie. Sam powtarza, że dawanie niesie ze sobą większe szczęście niż zadowolenie z sukcesów w biznesie. Nie dlatego jednak odszedł z biznesu. Powód był inny, a mianowicie zastraszająca dowolność przepisów podatkowych. Kluska od dawna krytykował polski system prawny, który 'pozwala jedną arbitralną urzędniczą decyzją zniszczyć firmę prowadzoną rzetelnie i uczciwie, a właściciela doprowadzić do zrujnowania zdrowia i życia’ (cytat pochodzi z wywiadu dla 'Rzeczpospolitej’). Wypada mieć nadzieję, że nie były to słowa prorocze.