Według ustawy, która weszła w życie 1 maja, firmy informatyczne, sprzedające swoje usługi zagranicznym klientom, powinny zapłacić fiskusowi w Polsce podatek od eksportu (w innych krajach UE VAT płaci nabywca). Prowadziłoby to do podwójnego opodatkowania transakcji i tym samym podniesienia cen usług dostawców z Polski. Sprawę nagłośniono w mediach, a Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji złożyła w Sejmie propozycję zmian. Ministerstwo Finansów uwzględniło je w najnowszym rozporządzeniu do ustawy o podatku VAT. Jednak zdaniem ekspertów i przedstawicieli firm to nie wystarczy. W naszym prawie brakuje jasnej definicji działalności przedsiębiorstw informatycznych. Dlatego problem z rozstrzygnięciem, od czego w branży IT trzeba płacić podatek, może wracać jak bumerang.

Byłby klops

Ustawa o podatku VAT od towarów i usług weszła w życie w chwili wstąpienia Polski do UE. Uregulowano w niej między innymi kwestie opodatkowania eksportu usług (co było konieczne ze względu na przeformułowanie pojęć eksportu i importu po tym, jak staliśmy się częścią unijnego rynku). W ustawie wymieniono usługi, od których VAT powinien odprowadzić zagraniczny odbiorca. Znalazły się tam więc np. usługi księgowe, prawnicze, związane z przetwarzaniem danych, doradztwem w zakresie prowadzenia działalności gospodarczej, zarządzania itd. Na liście jednak nie było ani słowa o eksporcie usług informatycznych, czyli np. sprzedaży oprogramowania, instalacji systemów informatycznych za granicą, obsłudze technicznej. Wynikał z tego oczywisty wniosek: od tego rodzaju usług podatek powinni zapłacić polscy dostawcy. Gdyby Ministerstwo Finansów nie posłuchało protestów i nie wprowadziło zmian, przedsiębiorcy mieliby nie lada kłopot. Problem dotyczyłby wprawdzie relatywnie niewielu firm (mówi się, że klientów za granicą ma u nas zaledwie około stu przedsiębiorstw informatycznych, głównie sprzedających oprogramowanie), ale po naszym wejściu do unii i powstaniu nowych możliwości eksportu liczba ta może wzrosnąć. Z czym eksporterzy mogliby mieć kłopot?

Jak wytłumaczyłbym np. austriackiemu kontrahentowi, że nasze prawo wymaga, bym płacił VAT od sprzedaży moich usług za granicą i w związku z tym muszę podnieść ich cenę? – wyjaśnia jeden z eksporterów (wolał pozostać anonimowy).

Transakcja z zagranicznym klientem byłaby obciążona tym samym podatkiem dwa razy: w Polsce i w innym kraju UE.

W tej sytuacji klient wybrałby raczej firmę z kraju, w którym obowiązuje 'normalne’ prawo, a nie zmuszające przedsiębiorców do podnoszenia cen – podsumowuje rozgoryczony przedsiębiorca.

Przedstawiciel innej firmy sprzedającej usługi poza Polską, Rafał Chwast, wiceprezes i dyrektor finansowy ComArchu, mówi wprost, że prawo w pierwotnym kształcie oznaczałoby dyskryminację polskich firm za granicą.

Doliczanie VAT-u do eksportowanych usług informatycznych zmniejszałoby naszą konkurencyjność na rynkach Unii Europejskiej – stwierdza.

Jakoś ominąć

Zapewne w skrajnych wypadkach polscy przedsiębiorcy mogliby tracić kontrakty wskutek nieprzemyślanych przepisów dotyczących VAT-u. Każdy paragraf można jednak jakoś ominąć. Umowy dotyczące wdrożeń mają zwykle charakter długoterminowy. Płatność za poszczególne etapy wdrożeń (np. testy, wdrożenie pilotażowe, 'właściwe’, udzielenie gwarancji) również rozkłada się w czasie. Wystawiając poszczególne faktury, można byłoby więc ukryć VAT narzucony przez polskiego ustawodawcę. Niewykluczone, że właśnie tak będą musieli zrobić eksporterzy, którzy zawarli kontrakty i wystawili faktury z VAT-em już po wejściu w życie ustawy, ale jeszcze przed wydaniem rozporządzenia, za pomocą którego minister finansów łata w niej dziury. Zdaniem specjalistów od podatków na zwrot nadpłaty nie mogą liczyć.

Poradzić sobie z absurdalnym prawem można prawie zawsze (prawie, bo w przypadku przepisów o znaku CE jakoś nadal nie znaleziono rozwiązania satysfakcjonującego wszystkich), ale przecież nie tędy droga. Chodzi o to, by przedsiębiorcy nie musieli tracić energii na lawirowanie. Tuż po wejściu w życie feralnej ustawy o jej niedociągnięciach zaczęła pisać prasa. Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji zaproponowała posłom pracującym nad nowelizacją ustawy odpowiednie zmiany. Bez nich – twierdzili przedstawiciele PIIT – prawo będzie niezgodne z unijnymi dyrektywami. Ministerstwo Finansów, mimo że znało zarzuty, przez pewien czas nie chciało się z nimi zgodzić. 'Pulsowi Biznesu’ który opisał sprawę, zarzuciło nawet 'wprowadzanie podatników w błąd’. Urzędnicy poszli po rozum do głowy dopiero w czerwcu i wydali rozporządzenie, w którym do listy usług opodatkowanych w kraju nabywcy dodaje się 'usługi doradztwa w zakresie sprzętu komputerowego i usługi w zakresie oprogramowania’.

Wróci jak bumerang

To jednak tylko połowicznie rozwiązuje problem. Przede wszystkim dlatego, że rozporządzenie ma mniejszą moc niż ustawa. Wydawanie rozporządzeń leży w kompetencjach ministra, a jak wiadomo, zmiany na tym stanowisku są częste. Nikt więc nie zagwarantuje, że nowy minister nie wyda nowego rozporządzenia, bo zakwestionuje postanowienia poprzednika. Lepiej więc, by zapis chroniący interesy eksporterów z branży IT został wprowadzony do ustawy. To jednak wymaga uchwały Sejmu.

Bez względu jednak na to, w jakim akcie prawnym znalazłby się zapis dotyczący firm IT, i tak – w takiej postaci, w jakiej umieszczono go w najnowszym rozporządzeniu MF – nie wystarczy, by rozstrzygnąć, od czego przedsiębiorcy mają płacić podatek. Konia z rzędem temu, kto bez wahania odpowie na pytanie, co to jest 'doradztwo w zakresie sprzętu’. Analiza zasobów sprzętowych u klienta poprzedzająca wdrożenie? A może pomoc techniczna po instalacji systemu? Ten sam, jeśli nie większy, kłopot jest z pojęciem 'doradztwa w zakresie oprogramowania’…

Nasze ustawodawstwo nie nadąża za rzeczywistością – mówi Waldemar Kucharski, prezes Young Digital Poland, jednego ze znaczących polskich eksporterów oprogramowania. Jego zdaniem w informatyce widać to szczególnie wyraźnie. Autorzy ustaw zapewne nie chcą i nie mogą zrozumieć, na czym polega działalność w tej branży. Jeszcze do niedawna nie było przecież wiadomo, jak traktować sprzedaż oprogramowania.

W tym kontekście krokiem naprzód można nazwać ustalenie, że od licencji typu MOLP trzeba płacić VAT – mówi Waldemar Kucharski.

Słynny precedensowy wyrok w sprawie olsztyńskiego Etosu, który od sprzedaży MOLP-ów podatku nie odprowadził, nadal budzi wątpliwości, mimo że został wydany dopiero po kilku latach zamieszania z ovatowaniem licencji. Strach pomyśleć, ile czasu zajmie polskim ustawodawcom zrozumienie istoty sprzedaży np. oprogramowania shareware’owego (o ile polskie firmy zaczną się tym zajmować na większą skalę). Na początek jednak wystarczyłoby zdefiniowanie w przepisach pojęcia usług informatycznych. To z pewnością pozwoliłoby uniknąć wielu kłopotów i ograniczyło pole do popisu urzędników skarbowych. Dzisiaj niejasno sformułowane prawo daje wiele możliwości interpretacji na korzyść fiskusa. Przed kłopotami z tym związanymi praktycznie nie można się uchronić, nie pomoże nawet konsultacja z prawnikiem.

Kiedy proszę o wyjaśnienie jakiejś kwestii kilku mecenasów, dostaję kilka różnych odpowiedzi, a na dodatek żadna z nich nie jest jednoznaczna – mówi prezes Kucharski.

Nic więc dziwnego, że obecnie problemy z podatkami (ostatnio w modzie jest kwestionowanie transakcji dotyczących licencji na oprogramowanie) ma wiele przedsiębiorstw, zarówno małych, jak i dużych.

Jak w takich warunkach prowadzić firmę informatyczną? Jeden z resellerów dał odpowiedź na to pytanie: 'nikt poważny nie prowadzi interesów w takim chorym kraju’.

To dyskryminacja polskich firm IT na unijnych rynkach – twierdzą przedsiębiorcy. Potwierdzają to dotychczasowe doświadczenia, np. z VAT-em od oprogramowania.