Adrian Markowski: Podobno do niedawna mieszkaliście w dwupokojowym mieszkaniu w Śródmieściu. Dwa pokoje to nie jest szczyt marzeń małżeństwa z dwojgiem dzieci. Szczególnie, jeśli to małżeństwo zalicza się do najbogatszych Polaków…

Anka Bielińska: Mamy jeszcze to mieszkanie. Dwa kroki od Dworca Centralnego. Często żartowałam, że mieszkamy na Dworcu Centralnym. Dopiero jakieś trzy lata temu kupiliśmy segment na Ursynowie. Żadna willa, ale dzieci mają wreszcie swoje pokoje. Zastanawialiśmy się, czy nie wynieść się gdzieś za miasto, ale doszłam do wniosku, że za bardzo skomplikowałoby to logistykę. Przy okazji dostałabym od Piotra 'etat’ kierowcy dzieci.

Adrian Markowski: Masz jakiś szczególny sentyment do dwupokojowych mieszkań w Śródmieściu? Przecież i wcześniej mieliście wystarczająco dużo pieniędzy, żeby kupić taki dom, na jaki przyszłaby wam ochota.

Anka Bielińska: Mieliśmy także świadomość, że pieniądze są bardziej potrzebne firmie. Zaczęliśmy z nich korzystać dopiero wtedy, kiedy byliśmy pewni, że możemy sobie na to pozwolić, że nie musimy już dłużej rozważać różnych za i przeciw.

Adrian Markowski: To brzmi tak, jakbyście dopiero trzy lata temu doszli do przekonania, że firma ma mocno ugruntowaną pozycję.

Anka Bielińska: Ależ nie. Zaraz… jak to było… jasne – trzy lata temu po raz pierwszy wzięliśmy dywidendę. I wreszcie przestaliśmy się wahać. A swoją drogą, mieszkanie w jednym pokoju dobrze dzieciom zrobiło. Marcin i Małgosia są ze sobą bardzo związani. Nie wiem, czy ich emocjonalny związek byłby tak silny, gdyby od początku mieszkali oddzielnie.

Adrian Markowski: Pytałem o mieszkanie nie bez powodu. Nie wiem, czy chęć wzbudzania podziwu albo zazdrości sąsiadów jest charakterystyczna dla naszej nacji, niemniej jednak ci, którzy się bogacą, często ulegają tej pokusie. Kiedy usłyszałem o dwupokojowym mieszkaniu, pomyślałem, że musicie stanowić wyjątek.

Anka Bielińska: Tak czy inaczej, nie zachłysnęliśmy się, jeśli to masz na myśli. Może dlatego, że dochodziliśmy do wszystkiego powoli. Firma powstawała krok po kroku. Poza tym, zanim zaczęła prosperować, nie obracaliśmy większymi pieniędzmi, naturalną koleją rzeczy później podchodziliśmy do każdego wydatku z namysłem.

Adrian Markowski: Czy nie czujesz, że jesteście, by tak rzec, pod lupą? Ci, którzy wiedzą kim jest Piotr i jakim obraca majątkiem, zapewne są skłonni uważniej przyglądać się państwu Bielińskim niż ludziom o bardziej przeciętnym statusie.

Anka Bielińska: To bardzo komplikuje życie. Piotr jest naprawdę wyjątkowo skromnym człowiekiem. Nigdy niczego nie potrzebuje. Z jednym jedynym wyjątkiem. Naprawdę długo się wahał, zanim kupił to swoje audi RS6. Zastanawiał się, czy to nie ekstrawagancja, czy nie ma żadnych ważniejszych wydatków. Dużo rozmawialiśmy na ten temat. Fakt, to wyjątkowo dobry samochód, ale nie taki, żeby ktokolwiek obejrzał się za nim na ulicy. Wygląda jak każde inne kombi. Piotr nie ma potrzeby wzbudzania w innych podziwu czy zazdrości. Przez całe lata nie jeździł niczym specjalnym, chociaż jak zauważyłeś mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy. O tym samochodzie i tak wypisywano później w Internecie różne niestworzone rzeczy. A to jedyna rzecz wykraczająca poza najbardziej oczywiste potrzeby, na jaką sobie kiedykolwiek pozwolił.

Adrian Markowski: Czy kiedy Piotr znalazł się na liście najbogatszych Polaków, poczuliście na sobie czujny wzrok otoczenia także poza branżą?

Anka Bielińska: Ta lista to z całą pewnością ostatnie miejsce, gdzie chciałby się pojawić którykolwiek z najbogatszych Polaków. Nie muszę chyba wyjaśniać, dlaczego. Jak to zwykle bywa, o tym, że wymieniono tam Piotra, dowiedzieliśmy się jako ostatni. Któregoś dnia Marcin przyszedł ze szkoły i powiedział, że na liście 'Wprost’ jest jakiś Piotr Bieliński. Dowiedział się tego od kolegi z klasy, którego rodzice zwrócili uwagę na brzmiące znajomo imię i nazwisko. Odpowiedziałam, że tak nazywa się bardzo wiele osób. Nie jestem pewna, czy mi uwierzył, bo zaraz zapytał, czy to dotyczy także firm komputerowych. Dzieci nie muszą zdawać sobie sprawy z naszej sytuacji i o ile wiem nigdy im nie przyszło do głowy, żeby chwalić się, kim są rodzice. Opowiadają rówieśnikom o tym, co same osiągnęły. W każdym razie staram się robić wszystko, żeby nie wzbudzać niczyjego zainteresowania. Odnoszę wrażenie, że jak dotąd mi się udaje.

Adrian Markowski: Jesteś jednocześnie pracownikiem i żoną prezesa. Jak to pogodzić? Z jednej strony ograniczone kompetencje, z drugiej możliwość wywierania wpływu na decyzje podejmowane na samym szczycie.

Anka Bielińska: Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo, kto mógłby wpływać na decyzje Piotra. Taki się chyba jeszcze nie urodził. O tym, żeby nim kierować albo cokolwiek mu narzucić, w ogóle nie wspomnę. To najbardziej niezależna osoba, jaką znam. Czasem, kiedy rozmawiamy, okazuje się, że różnimy się w ocenach, ale mogę najwyżej wyrazić swoją opinię. Jeśli chodzi o firmę, decyduje wyłącznie Piotr. Ja podejmuję decyzje w sprawach związanych z marketingiem, na przykład wybieram wystrój wnętrz nowej siedziby. Naturalną koleją rzeczy dom i wychowanie dzieci jest przede wszystkim na mojej głowie.

Adrian Markowski: Jakkolwiek by na to patrzeć, masz dwa etaty.

Anka Bielińska: Pracujące zawodowo kobiety zawsze mają co najmniej dwa etaty. My przez lata wypracowaliśmy sobie naprawdę dobrą organizację, trudno byłoby mi dać sobie ze wszystkim radę bez pomocy. Na szczęście są rodzice Piotra, moja siostra, siostrzeniec… Dzięki mamie Piotra nie muszę codziennie gotować obiadów. Pewnie dlatego gotowanie sprawia mi jeszcze przyjemność. Parę razy przyjmowaliśmy w domu tego czy innego pana prezesa i dziwił się, że wszystko przygotowuję sama, a nie jakaś gosposia. Siostrę zawsze mogę poprosić o podrzucenie dzieci na urodziny czy dodatkowe zajęcia…

Adrian Markowski: Kiedy Piotr zakładał firmę, ty zaczynałaś właśnie dobrze zapowiadającą się karierę długodystansowca. W maratonie w Paryżu przybiegłaś na metę w pierwszej dziesiątce. Dlaczego się wycofałaś? Nie musiałaś się angażować w działalność firmy…

Anka Bielińska: Poznaliśmy się z Piotrem w Legii Warszawa, w jednej grupie treningowej. Na początku naszą wspólną płaszczyzną był przede wszystkim sport. Potem, w pierwszych latach małżeństwa, wciąż myślałam tylko o sporcie. Kiedy Piotr zajął się firmą, to co robił bardzo mi imponowało, ale przez pewien czas żyliśmy właściwie w zupełnie różnych światach. Chciałam wygrywać w mistrzostwach Polski, pojechać na olimpiadę… Miałam naprawdę dobre wyniki, sam wspomniałeś o Paryżu. W 1992 roku przygotowywałam się do maratonu w Chicago. Dobre miejsce w tym biegu pozwoliłoby mi wreszcie wypłynąć na szerokie wody. I wtedy okazało się, że jestem w ciąży… Po urodzeniu Marcina nie chciałam już wracać do sportu. Po prostu zmieniły się priorytety. Najważniejsze stało się wychowanie dziecka. To była moja decyzja.

Adrian Markowski: Nie żałujesz?

Anka Bielińska: Nie. Nie zastanawiam się, co by było, gdyby. Odnalazłam swoje miejsce w firmie. To także jest sukces. Każdy ma w życiu jakąś swoją bieżnię. Moją ostatecznie okazała się firma Piotra.