Cały czas mam świeżo w pamięci biografię Steve’a Jobsa pióra Waltera Isaacsona, choć przeczytałem ją już kilka lat temu. Twórca potęgi Apple’a dał wolną rękę autorowi, dzięki czemu poznajemy prawdziwego człowieka z krwi i kości. Steve Jobs z jednej strony jest przedstawiony jako świetny mówca i genialny znawca ludzkiego charakteru, który potrafi manipulować ludźmi. Z drugiej strony jawi się jako narcystyczna osobowość, o skrajnych stanach emocjonalnych, nie szanująca pracowników i raniąca bliskich. Szczególnie utkwił mi w pamięci fragment opisujący Jobsa leżącego na szpitalnym łóżku i pouczającego pielęgniarkę jak należy wkładać wenflon.

Wspominam o tym, gdyż odnoszę wrażenie, że następcy Jobsa podążają jego ścieżką. Co gorsza, zamiast dobrych wzorców, powielają te złe. Próbują nas pouczać jak żyć, odnoszą się z lekceważeniem do swoich podwładnych, którym nie udało się zgromadzić fortun, nie doceniając ich pracy i pragnień. Jednym słowem, wszystko wiedzą najlepiej.

Chyba wszyscy mamy świeżo w pamięci kontrowersyjne, wręcz butne wypowiedzi profesora Janusza Filipiaka, ale to – jak mawiają politycy – „mały miś”. Większe misie są jeszcze bardziej zuchwałe. Taki na przykład Elon Musk wyzywa na na Twitterze prezydenta Rosji Władimira Putina na pojedynek, w którym stawką ma być… Ukraina. Kilka miesięcy później oznajmia, że Rosjanie anektowali Krym, ponieważ półwysep jest dla nich równie ważny, jak Hawaje dla USA. Być może nie wszyscy wiedzą, ale Musk w 2001 r. odwiedził Moskwę, gdzie został mocno upokorzony przez Rosjan. Celem jego wizyty był zakup… odnowionej rakiety balistycznej. Rosjanie go wyśmiali i Musk wrócił do USA z niczym i właśnie wtedy zdecydował, że będzie od zera budować własną rakietę.

Tesla oraz SpaceX wytworzyły wokół Muska aurę nieomylnego menadżera, który niczym Midas, wszystko co tknie, zamienia w złoto. Jednak najnowsza historia Twittera pokazuje coś zupełnie innego. Specyficzny styl zarządzania, pycha i seria wygłupów sprawiły, że od serwisu odwróciło się wielu dużych reklamodawców. Dochody topnieją, a Musk przyznał, że firmie grozi bankructwo.

Z kolei Mark Zuckerberg – bóg mediów społecznościowych, zaczął budować dla nas wszystkich nowy wirtualny świat, zwany metawersem. Niestety (a może na szczęście?) idzie mu to jak po grudzie. W efekcie na bruku wylądowało 11 tysięcy pracowników Meta, a „czarodziej” bezradnie rozkłada ręce.

Przez pewien czas organy regulacyjne na całym świecie dwoiły się i troiły, aby zapobiec praktykom monopolistycznym Zuckerberga. Tymczasem niewykluczone, że wszystko załatwi wolny rynek. Akcje Meta spadły w tym roku o 70 proc., a produkty firmy mogą być w nieodległej przyszłości wyparte przez konkurencję. Przykładowo, TikTok niedawno poinformował o planach zatrudnienia tysiąca inżynierów do swojego nowego biura w Mountain View…

Jakby na to nie patrzeć, niewymuszone błędy poważnie podkopały wizerunek gigantów z Doliny Krzemowej. Największe amerykańskie koncerny technologiczne łącznie straciły na giełdzie ponad 2 biliony dolarów, co nie pozostaje bez wpływu na fortuny Muska oraz Zuckerberga, które stopniały niemal o połowę. Niestety, to nie oni ucierpieli najbardziej, lecz drobni ciułacze i zwalniani pracownicy. Naturalnym staje się pytanie: co dalej? Jednej z odpowiedzi udzielił na łamach The Wall Street Journal Phil Libin, CEO All Turtles: „teraz nadszedł czas na inwestowanie w realny świat”. I trudno się z tym nie zgodzić.