No to doczekaliśmy się rekordowej od ponad dwudziestu lat inflacji. Tak zbudowane zdanie nie budzi wątpliwości komunikacyjnych i pytań w stylu „a o co chodzi”, bo wszyscy wiemy, że chodzi o rekordowy wzrost cen produktów i usług, a tym samym faktyczny spadek naszych dochodów wyrażonych w danej jednostce monetarnej. Jest nią polski złoty, który w oficjalnej nomenklaturze od dnia denominacji nosi jeszcze określenie „nowy” i oznaczany jest jako PLN. Widać, że w oznaczeniu jest brak literki, która by odsyłała do złotego, bo „z” tam nie uświadczysz. Z kolei „n” jako „nowe” jest fajne, bo w większości europejskich języków „nowe” zaczyna się na „n”. Mamy new, neues, nuovo, novyj… Pojechałem w stronę językową, by nieco namieszać czytelnikom w głowach i na koniec „wyjść na swoje”, czyli na pewien apel.

Zanim do tego dojdę, to jeszcze podrążę temat słowa inflacja, bo jednoznaczność jego znaczenia jest złudna. Źródłosłów jest oczywisty – to język łaciński, w którym „inflare” oznacza „nadymać”. Zjawisko inflacji w ekonomii znane było od początku pojawienia się pieniądza. A już na pewno od momentu oderwania wartości pieniądza od kruszcu, do którego wartość obiegowych środków płatniczych referowała, czyli złota (stąd polski „złoty”, niemiecki „das Geld”) lub srebra.

Mimo że określenie utraty wartości jednostki monetarnej jako inflacja nie było zbyt często używane, to sam fenomen był na tyle ważny i dla ludzi, i państw oraz uciążliwy, że zajmowały się nim już jakieś 500 lat temu najtęższe umysły z Mikołajem Kopernikiem na czele. 

Zatem inflacja to nadymanie, w ekonomii zjawisko szkodliwe i mało pożądane, choć semantycznie mówi o wzroście, a wzrost w ekonomii zazwyczaj jest czymś dobrym. I to jest „sedno tarczy”, jak mawiał bohater jednego z filmów czasu przełomu. Bo inflacja w ekonomii, choć może być zabójcza dla gospodarki, jest atrakcyjna dla rządzących, zwłaszcza patrzących na finanse jako na narzędzie propagandy i to w krótkim okresie, „byle do wyborów”. W dobie wysokiej inflacji państwo zbiera znacznie więcej (liczbowo!) podatków, zwłaszcza pośrednich – dlatego też łatwiej zamyka mu się budżet, mniejsza jest tzw. „dziura”, a przy tym poprawia się wyrażony w lokalnej walucie bilans handlowy (zwłaszcza w gospodarce nastawionej na eksport). Ponadto, choć Państwo musi w czasie inflacji rekompensować licznym grupom społecznym spadek dochodów (patrz czternasta emerytura i inne pseudoprogramy), aby uniknąć niebezpieczeństwa masowego wybuchu niezadowolenia, to zawsze robi to ze znaczącym opóźnieniem i na tym zarabia. Przy czym „programy osłonowe” i inne „tarcze” sprzedaje naiwniakom jako troskę o najsłabsze grupy, o to, aby „inflacja, której źródła leżą poza naszym krajem (do wyboru na dziś: koszty emisji CO2 ustalane w UE lub koszty nośników energii narzucane przez złowrogie koncerny paliwowe, głównie rosyjskie) nie niszczyła stopy dobrobytu emerytów i rencistów oraz rodzin wielodzietnych”.

Powyższy cytat czytelnik może sobie dopasować do głosiciela tej gładkiej propagandy, poczynając od Gierka (to pierwszy w mojej pamięci facet o takim politycznym PR, jaki znamy po dziś dzień), poprzez Millera i Buzka (walczących z inflacją przedakcesyjną – tak, coś takiego też było), aż po dziś dzień nam panujących (chyba to słowo najlepiej oddaje sprawowane role) Morawieckiego, Kaczyńskiego i Glapińskiego.

Powód wywołania w Polsce epidemii inflacji jest tym razem banalnie prosty: 500+ i wszystko, co mu towarzyszy, plus arogancja i oderwanie od rzeczywistości ekonomicznej, a wręcz dyletantyzm ekonomiczny. Tylko proszę mi nie mówić, że wieloletni prezes dużego banku, a historyk z wykształcenia, ma jakąś wiedzę ekonomiczną nabytą poprzez siedzenie w fotelu prezesowskim. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że de facto nie odróżnia inflacji bazowej od inflacji CPI.

Dzisiaj prawie wszyscy są zwolennikami 500+, nawet zagorzali liberałowie, a ja nie! Uważam, że program ten wypełnił tylko jedną, jedyną rolę: był skutecznym programem wyborczym koalicji, która rządzi nami do dziś. Poza tym nie spełnił pokładanych nadziei, ani w sferze demografii, ani poprawy struktury zatrudnienia i zwiększenia aktywności zawodowej (zapraszam na Podlasie, aby pokazać, ile zatrudnionych w MŚP osób zrezygnowało z pracy i pogrążyło się w bierności), ani poprawienia struktury dochodów gorzej uposażonych. Co do ostatniego stwierdzenia konkret: jak inaczej czytać dane, że w ciągu ostatnich 6 lat liczba osób uposażonych poniżej najniższego świadczenia wzrosła o 300 tysięcy. Nie wiem jak i dlaczego, ale to fakty.

Niestety inflacja ekonomiczna to nie jedyna inflacja, z jaką w ostatnim czasie mamy do czynienia. Znacznie większe spustoszenie w naszych głowach czynią i do tego podsycają złe emocje inne inflacje, jak inflacja arogancji, kłamstwa, prostactwa, bezczelności i niekompetencji. Każdy może sobie zrobić swoją listę w zależności od poglądów, wieku czy miejsca w społeczeństwie. I to jest zjawisko nowe, a właściwie jego skala jest nowa, bo inflacja tych czynników występowała zawsze, ale nigdy na tak masową skalę, tak dobitnie i właściwie bezkarnie.

Kiedy ten i ów satrapa w zaciszu swego państewka, zwłaszcza leżącego na uboczu globalnej sceny politycznej lub uznawanego za endemit w normalnym społeczeństwie, „cichaczem zabił stryjca” (skąd cytat, proszę poszukać), nie wywoływało to masowych reakcji, sankcje były minimalne, a i znaczenie też. Ale w odpowiedzi na to powstawały organizacje śledzące takich delikwentów w różnych obszarach – od praw człowieka poczynając, aż po śledzenie zanieczyszczenia lodu na Grenlandii. Ich gwizdki były słuchane, zajmowały się tym organizacje międzynarodowe, które podejmowały potępiające uchwały itp. itd. Gdyby dzisiaj na każdy fakt naruszenia czegokolwiek i tylko w naszym kraju, ktoś by „gwizdał”, jako ów omalże nie mityczny sygnalista, to wyjście na ulice naszych miast groziłoby natychmiastowym uszkodzeniem błony bębenkowej.

Na szczęście dla naszego słuchu, tak nie jest. A może zabrakło już gwizdków? Oczywiście część pracy w obszarze sygnalizowania przeniosła się w okolice mediów społecznościowych, ale i to nie pomaga, a na odwrót – szkodzi, bo odbiorca zamiast potępiać, protestować, poddawać ostracyzmowi, czy wypalaniu żywym ogniem ulega takim oto miazmatom jak: „skoro wszyscy kradną, a ja nie, to chyba jestem jakiś idiota”, albo „jak mnie łoją na podatkach, czy Polskim Ładzie, to trzeba się jakoś zrewanżować, pójść w szarówkę, pokręcić w deklaracjach, uciec do raju (oczywiście chodzi mi tylko o raj podatkowy)”, jak mnie obrażają, naruszają godność indywidualną bądź zbiorowości, z którą się identyfikuję w stylu: „pokaż lekarzu, co masz w garażu”, „wykształciuchy”, „liberały-aferały”, „nauczycielu ucz się sam” (oj, chyba coś mi się już miesza od natłoku tych haseł, obraźliwych zawołań i wykluczających kwantyfikatorów), to napisać coś na Twitterze, YouTube lub Facebooku jest o niebo prostsze i z większym zasięgiem, niż napisanie w ubikacji „Trump to świnia” albo sprawnego nakreślenia tamże ośmiu gwiazdek. Tylko dokąd nas to prowadzi?

Procesy inflacji w ekonomii są już dość dobrze zbadane. Niektórzy odebrali za te badania Nagrodę Nobla. Wiadomo, co należy zrobić, aby znów wzrost cen był pod kontrolą. A czy wiemy jak pogodzić wyłaniające się w Polsce, wrogie na śmierć i życie plemiona? I to nie dwa, a wiele i coraz więcej? Bez tego nie osiągniemy wymarzonego przez niektórych poziomu rozwoju cywilizacyjnego. Tymi inflacjami cech etycznych i moralnych, a właściwie inflacją cech przeciwnych do nich, martwię się bardziej. Z mojej perspektywy, w istniejących uwarunkowaniach coraz bardziej uwidacznia się nowy model emigracji napędzany dodatkowo pandemią covidową i wojną: wyjazdy ludzi w średnim wieku do krajów o lepszym położeniu geopolitycznym, lepszym klimacie i niższej inflacji tego wszystkiego, co powyżej. Pracę zdalną dla firmy z Warszawy można wykonywać z Gdańska, Poznania, Olsztyna. Ale można też z Malagi, Kadyksu, Porto, Tuluzy, Nicei, Salonik, Iraklionu i wielu, wielu innych miejsc.

I tak inflacja, ta nieekonomiczna, doprowadzi do deflacji ekonomicznej, albo jeszcze gorszej stagflacji. Dlatego apeluję: nie ulegajmy tym różnym inflacjom, nie bierzmy w nich udziału.