Tak więc, mamy epokę post-PC, która objawia się tym, że
najczęściej używanym narzędziem służącym do surfowania w sieci stał się
smartfon. Nic dziwnego: jest szybki, ma ekran dostatecznie duży, żeby dało się
na nim przeczytać to, co nas interesuje, a jego dotykowa klawiatura
pozwala napisać tweeta czy szybko zmienić status na Facebooku. I co
najważniejsze, jest zawsze pod ręką.

Tymczasem sztandarowe urządzenie epoki post-PC, a więc
tablet, w którym swojego czasu upatrywano następcy komputera, zaczyna mieć
kłopoty. Po pierwsze, nie jest wymieniany tak często jak smartfon, więc kto już
tablet ma, ten trochę poczeka zanim kupi następny. Po drugie, jest od smartfonu
mniej osobisty i często wystarczy jedna sztuka na całą rodzinę. Wreszcie,
poza większym ekranem, nie oferuje niczego, czego nie dawałby smartfon, który
zresztą z roku na rok ma coraz większy wyświetlacz…

Natomiast wbrew obawom – czy może raczej oczekiwaniom
– niektórych, smartfonowo-tabletowa rewolucja nie sprawiła, że komputery
stały się nagle niepotrzebne. Wciąż są niezastąpione wszędzie tam, gdzie liczy
się wysoka wydajność, duża powierzchnia robocza ekranu, aplikacje
o potężnych możliwościach, precyzja no i przede wszystkim pisanie,
pisanie, pisanie…

Powyższej trójce zaczyna wyrastać jeszcze jedna konkurencja,
która zresztą wydaje się mieć świetlaną przyszłość, a więc hybrydy. Oczywiście
nie jest to kategoria nowa. Microsoft promował Tablet PC i urządzenia UMPC
(Ultra Mobile PC) dobrych dziesięć lat temu, a ich pomysł powracał
w różnych odmianach i wcieleniach praktycznie co roku. Pojawiły się
Transformery Asusa z Androidem i cała rzesza ich naśladowców, którym
towarzyszyła falanga hybryd z systemem Windows 8, a potem 8.1,
prowadzona przez flagowego Surface’a Microsoftu. Hybrydy przez większość
swojego czasu nie stały się jednak ważnym elementem rynku.

A więc, dlaczego teraz i dlaczego akurat one?
Przede wszystkim, zgodnie z oryginalnym pomysłem zapewniają uzyskanie
całkowitej mobilności, łącząc ją z wydajnością i produktywnością. Są
jak ultrabooki – lekkie, eleganckie, wydajne i długo działają na
baterii, ale jednocześnie tak, jak tablety oferują możliwość wygodnej
konsumpcji treści, a także dostęp do naturalnego interfejsu dotykowego
i rysika.

A dlaczego teraz? Bo procesory Core M i Atom są na
tyle wydajne, żeby umożliwić i pracę i rozrywkę na poziomie takim,
jak w ultrabookach i tabletach, na tyle energooszczędne, żeby
zapewnić komputerowi ważącemu 600 g czas pracy rzędu 9 godzin bez
potrzeby aktywnego chłodzenia i co ważne, na tyle niedrogie, że tańsze
hybrydy kosztują tyle, co tablety, a nie tyle, co ultrabooki. Wreszcie
chyba najważniejsze: Windows 10 w końcu spełnia obietnicę daną przy
premierze „Ósemki” i płynnie łączy świat „desktopowy” z „mobilnym”.

W potencjał hybryd wierzy nie tylko ich stwórca
i apostoł, a więc Microsoft. Dołączane klawiatury mają też „flagowe”
tablety jego konkurentów – Google Pixel oraz iPad Pro. IDC przewiduje, że
sprzedaż hybryd urośnie w przyszłym roku o ponad 70 proc.
W liczbach bezwzględnych to nadal nie będzie dużo, ale każda lawina
zaczyna się od pierwszego kamienia.

 

Autor jest redaktorem
naczelnym miesięcznika CHIP.