To nie pierwszy raz w historii, gdy Chiny odgradzają się od świata murem. Nie od całego i nie w pełni, ale jednak. Pierwszy raz taki manewr wykonali bardzo dawno temu, tworząc linię umocnień znanych jako Wielki Mur Chiński. Miał on jednak znaczenie militarne i nie służył izolacji od światowego handlu czy przepływów kapitałowych i kulturowych. Izolacjonizm w ścisłym rozumieniu tego słowa miał miejsce około 400 lat temu, kiedy ówczesne chińskie władze poczuły się zagrożone wpływami Zachodu.

Wcześniej ze Starego Kontynentu zaczęli do Państwa Środka masowo przybywać kupcy, misjonarze, dyplomaci, a wraz z nimi zachodnie towary i kapitał, czemu towarzyszyły rosnące wpływy kulturowe, polityczne i militarne. Chińczycy zdecydowali się w końcu na zamknięcie granic przed obcymi wpływami, co marnie się dla nich skończyło. Zamiast wzmocnić niezależność Chin, mimowolnie doprowadzili do większego niż kiedykolwiek uzależnienia Chińczyków od… opium.

Dilerem byli Brytyjczycy, którzy zaczęli sobie w ten sposób odbijać straty poniesione na zakazanym imporcie herbaty, porcelany czy jedwabiu. Popyt był bardzo duży i systematycznie rósł, a opium bez większych problemów trafiało do celu w masowych ilościach przez rzadkie sito skorumpowanych lokalnych urzędników. W drugą stronę jechały chińskie towary (w ramach barteru), a z czasem coraz częściej srebro, którego odpływ z kraju zaczął w końcu odczuwać nawet chiński budżet (kruszec ten służył do płacenia podatków). Dość powiedzieć, że skończyło się wygranymi przez Anglików wojnami opiumowymi, które były początkiem upokarzania Chin przez międzynarodowe mocarstwa w kolejnych stuleciach.

Teraz, po upływie kilkuset lat, Chiny znowu zaczynają się izolować, ale tym razem pod względem technologicznym. Wewnętrzny przemysł „xinchuang”, wytwarzający chińskie rozwiązania teleinformatyczne, rośnie jak na drożdżach i ma docelowo uniezależnić Państwo Środka od oprogramowania i sprzętu z Zachodu. Podobne kroki podjęła Rosja na kilka lat przed agresją na Krym. Przy czym Rosjanie, pomimo prób, nie stworzyli własnej Doliny Krzemowej, własnego Microsoftu i własnego Della. Natomiast Chińczycy to już inna liga i w ich przypadku może się to udać jeszcze w tej, a najpóźniej w kolejnej dekadzie. A to nie byłaby dobra wiadomość dla światowego ładu, gdyż status tech-mocarstwa uodporniłby Chiny na ewentualne amerykańskie i europejskie sankcje technologiczne po wywołaniu przez Pekin konfliktu na Tajwanie (czego niestety nie można wykluczyć).

Zainteresowanych rozwojem przemysłu „xinchuang” odsyłam do artykułu Alberta Borowieckiego i deklaruję, że będziemy uważnie obserwować ten jeden z najważniejszych globalnych trendów na rynku IT.