Internet of Things zaczyna
mi powoli pasować do tej właśnie kategorii. Robi się już na tyle idiotycznie,
że rozważam założenie bloga o nazwie „Internet of Stupid Things”. Nie
zrozumcie mnie źle. To nie jest tak, że nie wierzę w komunikację pomiędzy
coraz większą liczbą urządzeń. Uważam natomiast, że zaczynamy stawiać przesadny
akcent na „Thing”, włącznie z urządzeniami, które nie dają żadnych
korzyści i nie mają biznesowego uzasadnienia, żeby zyskać połączenie
z siecią, gdyż – krótko mówiąc – nie rozwiązują żadnych realnych
problemów.

Spróbuję
wyjaśnić, co mam na myśli, począwszy od żarówek. To przypadek dotyczący zarówno
polityków, którzy zakazali zwykłych żarówek dla dobra środowiska (co
doprowadziło do zarzucenia wysypisk śmieci tonami zużytych energooszczędnych
żarówek zawierających niebezpieczną rtęć), jak też inżynierów od zaawansowanych
technologii usiłujących usprawnić coś, co już od dawna dobrze działa. Patrzyłem
z niedowierzaniem na Marka Cubana (amerykański miliarder – przyp.
red.) inwestującego w firmę produkującą wycenione na 90 dol. żarówki,
które można włączać, wyłączać i ściemniać za pomocą smartfonu.

Czy naprawdę chcemy, żeby nasze żarówki miały własny adres
IP po to, abyśmy mogli nimi zarządzać przez jakąś aplikację w telefonie?
Większość ludzi i tak spędza za dużo czasu, patrząc w ekrany
smartfonów. Czy warto więc wydawać prawie sto dolarów na coś, co można mieć za
dolara? Czy musimy akurat przy pomocy telefonu robić romantyczny nastrój
i włączać światło, jeszcze zanim zbliżymy się do pokoju?

Bez sensu, tym bardziej że jakiś czas temu poprosiłem
elektryka, żeby umieścił włączniki światła na zewnątrz wszystkich domowych
pomieszczeń, żebym mógł zapalić światło, jeszcze zanim tam wejdę. Musiałem przy
tym trafić na prawdziwego geniusza, bo – nie uwierzycie! – zamontował
włączniki ze ściemniaczem (za 1 dol. sztuka). A co myślicie
o podłączonej do sieci toalecie? Spokojnie – nie zamierzam rozwijać
tego tematu. Ale jeśli zdecydujecie się na takie rozwiązanie, to korzystajcie
raczej z wyszukiwarki DuckDuckGo.com, bo Google będzie was na bieżąco
śledził wiecie-w-jakiej-sytuacji…

Albo weźmy podłączone do
sieci publiczne kosze na odpadki. Chodzi o to, że służby oczyszczania
miasta chciałyby wiedzieć, kiedy pojemniki są już pełne. To kwestia
logistyczna, która trapi nasze miasta od dziesięcioleci i – hurra!
– wreszcie mamy rozwiązanie. Czy aby na pewno? Czy mamy teraz wysyłać
śmieciarkę wzdłuż całej Piątej Alei, żeby opróżnić jeden pełny pojemnik?
Głupota. Podobnie jak „internetowe” pieluchy z czujnikiem zawartości bądź
pojemniczki z lekami, które sygnalizują, że nie wziąłeś swoich pigułek… No
dobrze, ten ostatni pomysł jest akurat całkiem niezły.

Generalnie to jednak niewiarygodne, ile wokół nas głupich
pomysłów na łączenie różnych rzeczy z Internetem.  W zdecydowanej większości przypadków ich
jedynym racjonalnym uzasadnieniem są potencjalne zyski dla jakiegoś mądrali.
Dlatego zdecydowanie nie kupię „internetowej” żarówki, bo moje domowe
przełączniki dobrze działają. Podobnie jak spłuczka w toalecie…
A kiedy będę chciał poznać zawartość dziecięcej pieluchy, nos wystarczy mi
w zupełności.