CRN Jesteście dosłownie o krok od zawarcia układu z wierzycielami. Jakie jest ryzyko, że znowu pójdzie coś nie tak i sprawa się przedłuży, jak to działo się ponad rok temu?

Piotr Bieliński Przede wszystkim osiągnęliśmy porozumienie z kluczowymi wierzycielami, wobec których nasze zobowiązania przekraczają 2/3 wszystkich wierzytelności. A tyle jest wymagane do zawarcia układu.

A pozostali wierzyciele? Też przecież mają prawo zabrania głosu.

Do wszystkich, czyli do prawie 1,6 tys. wierzycieli, wysłaliśmy za zgodą naszego zarządcy i sędziego specjalne pismo dotyczące układu wraz z kartą do głosowania. Może się tak zdarzyć, że kilku czy kilkunastu drobnych wierzycieli będzie miało jakieś obiekcje, ale dzięki temu, że jesteśmy dogadani z największymi, sędzia już niebawem będzie miał wolną rękę, by zamknąć proces sanacji.

Kiedy mija termin na zebranie głosów i przekazanie ich do sądu?

Musimy dostarczyć sędziemu kompletną listę do 10 stycznia 2020 r.

A jeśli układ zostanie zawarty, ale ktoś po kilku dniach wniesie jakiś protest, chociażby formalny? Czy nie obawiacie się takiego scenariusza?

Mamy doświadczonego i profesjonalnego zarządcę, otrzymanego z urzędu jako spółka w restrukturyzacji. Zatrudnił on renomowaną kancelarię prawną, która sprawdziła wszystkie dokumenty i procedury pod kątem tego, żeby nie było żadnej formalnej możliwości protestu już po głosowaniu. Zatem z tej strony jesteśmy zabezpieczeni, choć niestety cała obsługa prawna kosztuje nas bardzo dużo pieniędzy.

Czy będziecie domagać się odszkodowania od skarbu państwa?

To nie jest teraz priorytetem. Na razie koncentrujemy się na zakończeniu sanacji, następnie spłacie zobowiązań i dalszym rozwoju. To jest dziś dla nas najważniejsze.

Niedawno sędzia komisarz nieoczekiwanie wykreślił dywidendę ze spisu wierzytelności. Tymczasem restrukturyzacja zadłużenia z dywidendy to część propozycji układowych, które mają być teraz głosowane. Czy ta decyzja nie storpeduje lub opóźni głosowanie nad układem?

Akurat to nie przeszkodzi w kontynuowaniu układu. Także w tej chwili, powiem raz jeszcze, jestem pewien na 99,9 proc., że wszystko pomyślnie się zakończy. To by oznaczało, że w styczniu wyjdziemy z procesu sanacji, a najpóźniej od drugiego kwartału 2020 r. zaczniemy długo wyczekiwany nowy etap w naszej działalności.

 

Układ zakłada, że będziecie spłacać długi przez kolejnych ponad siedem lat. Jednocześnie przewidujecie 10 lat zysków. Z czego wynika aż tak duży optymizm w kwestii rentowności? Na polskim rynku IT nie widać przecież jakiejś euforii, w powietrzu unosi się widmo światowego kryzysu, a nowych produktów, które mogłyby ten wzrost podkręcić, jak nie było, tak nie ma…

Po pierwsze, po zakończeniu procesu sanacji odejdzie nam bardzo dużo kosztów. Wydajemy teraz po kilkaset tysięcy złotych miesięcznie na prawników, firmy audytorskie, zarządcę i inne rzeczy, które wymusza na nas sanacja. Dodatkowo w ramach tego procesu przeprowadziliśmy wiele działań restrukturyzacyjnych. Zamknęliśmy kilka spółek, połączyliśmy nasze biznesy, wyszliśmy z rynku niemieckiego, uporządkowaliśmy bilans, zwolniliśmy kilkuset pracowników. Zresztą w przypadku niektórych z nich wciąż trwają okresy wypowiedzenia, poza tym wypłacamy każdemu należne odprawy. Także już w tej chwili jesteśmy mocno odchudzeni i nie mamy wcześniejszych, dużych obciążeń finansowych, z wyjątkiem oczywiście wierzytelności. Najniższy spodziewany pułap kosztów osiągniemy w lutym lub marcu przyszłego roku.

A gdyby przyszedł kryzys? Będziecie mieli środki na spłatę długów?

Nasza bardzo spokojna i realna strategia zakłada, że w kolejnych latach będziemy trzymać przychody na stabilnym poziomie, które będą rosnąć co najwyżej o pojedyncze procenty, za to zadbamy o rentowność. Kapitał na spłatę długów w kolejnych dwóch latach już mamy, ale nawet gdyby – czego nie zakładamy – spadła nam po tym czasie rentowność, to wciąż mamy wartą kilka milionów złotych nieruchomość w Krakowie, a także ziemię pod Warszawą o wartości kilkunastu milionów złotych. Mamy też możliwość leasingu zwrotnego na naszym obiekcie w Zamieniu, a to nie wszystkie nasze opcje, bo jest więcej instrumentów finansowych na takie okazje. Także wystarczy nam nie tylko na spłatę, lecz także na dalszy rozwój, o to się nie martwię. Myślę, że na tym właśnie polega dojrzałe, odpowiedzialne zarządzanie biznesem: nie tylko koncentrowanie się na tu i teraz, lecz także patrzenie cały czas do przodu i bycie gotowym do działania w różnych warunkach.

Jak powiedział niedawno Sławomir Harazin, wiceprezes Action: „Nasze ponowne – i to ofensywne – wejście do gry oznacza przywracanie równowagi rynkowi, zakłóconej dziś dominacją z jednej strony dużego podmiotu, a z drugiej strony obcego kapitału, który rozszerza swoją działalność na polskim rynku”. Czy nie przesadziliście trochę z tym „ofensywnym wejściem”? Nie macie przecież podpisanych umów z kluczowymi producentami na rynku…

Teraz dystrybuujemy głównie marki własne, a także produkty, które pozwalają nam realizować jak najlepsze marże. A jeśli chodzi o największych producentów, to już otrzymujemy pierwsze sygnały, że jak tylko zakończymy proces sanacji, to usiądą z nami do stołu i będą rozmawiać. Co leży w ich interesie, bo liczba dystrybutorów na polskim rynku się kurczy i ten proces będzie postępował. A niedobrze dla vendora, gdy jest zależny tylko od jednego czy dwóch dystrybutorów. Podobnie ci resellerzy i integratorzy, którzy w czasie sanacji nie do końca nam ufają, bo nie są pewni, co dalej będzie z Actionem, wrócą do nas, jak tylko zaczniemy normalnie działać. Także jedynie z tych dwóch powodów, bez żadnego dodatkowego wysiłku, urośniemy w mojej ocenie o jakieś 10–15 proc. A mam nadzieję, że nowych możliwości do współpracy po zatwierdzeniu układu będzie więcej.

Ostatnio Wasza średnia marża nieco przekracza 6 proc. W nowym roku według prognozy ma wynosić ponad 7 proc. Jak to możliwe w dystrybucji?

Wcześniej byliśmy zależni od dużych producentów. Niejednokrotnie zmuszali nas oni do zapychania magazynów towarem, który później musieliśmy gdzieś na rynku ulokować. Schodziliśmy więc z cen i obracaliśmy produktami z niskimi marżami, czasem wręcz po kosztach. Poza tym kiedyś, tak jak każdy duży dystrybutor, obsługiwaliśmy najpierw telekomy, potem retail, a na szarym końcu – pojedynczych, małych resellerów i integratorów. Teraz telekomów, a więc klientów niskomarżowych, nie obsługujemy, bo mają za długie terminy płatności, na co nas nie stać. Do retailu nadal sprzedajemy w dobrych marżach, głównie produkty naszych marek własnych lub te, na które mamy wyłączność. I w ten sposób kluczowymi klientami stali się ci mniejsi i najmniejsi, z których każdy robi niewielkie wolumeny, więc i nasze marże są lepsze, niż to było przez lata w retailu i telekomach.

Wiosną 2015 r. kurs akcji Actiona przekraczał 50 zł. Teraz oscyluje wokół 3 zł, więc można się spodziewać nacisków ze strony udziałowców i analityków na szybki wzrost. To może kłócić się z Waszą spokojną strategią, zgodnie z którą nie zamierzacie się z nikim ścigać na przychody.

Na razie nie mamy żadnej presji na wzrost, bo i tak po zakończeniu procesu sanacji z obecnych 3 zł zapewne kurs skoczy co najmniej o 100 proc. w górę. W przyszłości zamierzam dokładnie wyjaśniać akcjonariuszom naszą strategię. Jest ona realna i wiarygodna, oparta na naszym ogromnym doświadczeniu też dzięki sanacji, a nie czysto marketingowa, szukająca uznania. Będziemy spokojnie pracować, spłacać długi, a po ich spłacie nasza rentowność przecież siłą rzeczy wzrośnie, więc nie ma też obawy o wypłaty dywidendy. Moim zdaniem giełda nie będzie nam stała na przeszkodzie.

A czy połączone Also i ABC Data będą stanowić dla Was znaczące zagrożenie?

Od dwóch lat trzymałem za to kciuki i wreszcie się połączyli. Dla nas to raczej szansa, bo z dwóch graczy zrobił się jeden. Zwłaszcza że w tym przypadku, czyli przejęć, 1+1 rzadko daje efekt wynoszący więcej niż dwa, to raczej jest półtora. Ale nie będę tego tematu rozwijał. W każdym razie dla nas to dobra wiadomość.

Przypomnijmy jeszcze, ile spraw ze skarbówką macie teraz w toku…

Jedną sprawę mamy w WSA wygraną, a jedną przegraną. I obie sprawy idą teraz do NSA, ale kiedy zostaną rozpatrzone, tego nie wiem. W Polsce wszystko jest możliwe.

Czy zakładacie scenariusz, w którym po wyjściu z sanacji znajdujecie branżowego inwestora, np. Ingram Micro? On w Polsce nie ma części broadline’owej ani odpowiedniej do tego logistyki.

Życie mnie nauczyło, żeby nigdy nie mówić nigdy, bo wszystko się zmienia, także nie wykluczam i tego scenariusza. Ale najpierw musimy wyjść na prostą, a potem zobaczymy, jaki model działania będzie dla nas najlepszy. Na pewno Ingramowi czy Tech Dacie łatwiej nie będzie na polskim rynku, więc możemy być otwarci na takie rozmowy. Ale pod jednym warunkiem: żeby to oznaczało dalszy wspólny rozwój biznesu. Tak żeby być graczem numer jeden, a w najgorszym przypadku numerem dwa. Tylko wtedy taka gra miałaby w ogóle jakiś sens. A co będzie, zobaczymy.

I jeszcze pytanie o biznes spożywczy w Chinach. Rozmawialiśmy o tym trzy lata temu. Co się od tamtej pory zmieniło?

Mamy podpisaną umowę z dużym partnerem na wyłączność i sprzedajemy różne polskie produkty za jego pośrednictwem. Dopóki nam płaci i się rozrasta, będziemy kontynuować tę współpracę. Ale jeśli nie będzie się dalej rozwijać, wycofamy się stamtąd. Obecnie w Chinach panuje ogromna konkurencja, więc nie ma sensu próbować zaistnieć za wszelką cenę. Poza tym teraz koncentruję się na wyjściu z sanacji i dalszym rozwoju w Polsce, więc o Chinach na co dzień nie myślę.

Rozmawiał
Tomasz Gołębiowski