Podobnie jak ilustracja skutecznej sukcesji na przykładzie Republiki Weneckiej, o której pisałem w felietonie Sukces sukcesji, tak i ta przypowieść ma swój rezonans w wielu dziedzinach życia. Sferę religijną zostawię katechetom i prezbiterom, a zajmę się egzegezą (okrutnie nadużywane ostatnio w publicystyce słowo) tej przypowieści w realnym życiu, zarówno społecznym, jak i biznesowym.

Zacznę od tego: kto z czytelników nie słyszał, ba, świadomie w swych decyzjach i wyborach nie stosował powiedzenia przypisywanego Heraklitowi z Efezu, żyjącemu w VI w. p.n.e: „Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki”. Z gruntu Heraklitowi chodziło o to, że zmienność czasu i rzeczy powoduje, że nic nie jest takie samo i po prostu rzeka, jako synonim zmienności, za każdym razem, gdy nią chcemy przejść, jest innym bytem. W czasach znacznie późniejszych dokonano twórczego przekształcenia tego powiedzenia na zalecenie: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, czyli nie powinno się wracać do tego, co było w przeszłości. Nie wdając się w zbytnie dywagacje na temat różnic w podejściu Heraklita i tego, co później zrobiono z jego tezą, wystarczy zauważyć, że podmiotem aktywnym u Heraklita jest rzeka, szerzej otoczenie, a w naszych czasach podmiotem jest człowiek, który powinien wybierać zawsze nowe, a nie wracać do starego.

Jaki to ma związek z przypowieścią o synu marnotrawnym, od której zacząłem felieton? Podstawową: syn wrócił, czyli wszedł do tej samej rzeki, wrócił do ojca i poprzedniego życia. Zatem nie stosował zasad wpajanych na szkoleniach typu: stosuj „ucieczkę do przodu” albo „nie oglądaj się za siebie”. Bez powrotu młodszego syna do ojca cała przypowieść wzięłaby w łeb. Postawa syna marnotrawnego jest dość dokładnie zanalizowania i z punktu emocji człowieka dość oczywista. Oto młody chłopak, młodszy z synów, nie mogąc liczyć na benefity związane z pierworództwem, które należą się jego bratu, zabiera swoją część majątku i rusza w świat. Tam dzieje mu się coraz gorzej. I tak doprowadzony do skraju fizycznej egzystencji postanawia wrócić i prosić ojca o przebaczenie, czyli się ukorzyć. Zatem wraca, a ojciec wita go z otwartymi ramionami i natychmiast urządza mu ucztę, wybaczając wszystko, z utratą jego części zasobów rodzinnych na czele.

Czy ojciec postępuje właściwie? Otóż ojciec na pewno postępuje wielkodusznie, miłosiernie i wspaniałomyślnie. Te atrybuty w rozumieniu autora przypowieści miał mieć Bóg, którego ojciec był synonimem. Bóg może postępować po bożemu i nagradzać rozgrzeszeniem „dobrego łotra” z Golgoty. Nie musi się nikomu tłumaczyć i rozważa wszystko w kategoriach innego niż nam znany świat. Taki jest Bóg, ale czy jego przypowieściowe alter ego, czyli ojciec, postąpił mądrze? Tego nie można powiedzieć. Swoim zachowaniem tylko roznieca konflikt pomiędzy synami i dodatkowo pomiędzy sobą, a synem starszym. Wzbudza w nim frustrację i poczucie niesprawiedliwości. A jego słowa skierowane do pierworodnego: „synu, przecież wszystko co moje jest twoje”, mogą syna tylko bardziej rozeźlić, bo trzeba było tak mówić od zawsze, a nie dopiero po powrocie marnotrawnego brata.

Lepiej w tekstach Kościoła przeanalizowana jest postawa starszego syna. Ją katecheci wykorzystują do kształtowania postaw spolegliwości, pokorności, zgodności, tolerancji w stylu „jeśli ktoś cię uderzył w jeden policzek, nadstaw mu drugi”. Taka postawa jest wiodącą prosto do nieba, ale czy jest po ludzku użyteczna? Czy nie prowadzi w dłuższej perspektywie do zabijania aktywności, indywidualizmu, kreatywności? Przecież syn pierworodny już na taką „chorobę” zapadł. Czy poprosił kiedykolwiek ojca o kasę, o możliwość zaproszenia przyjaciół i zabawienia się z nimi, czy chciał gdzieś pojechać i zobaczyć, jak żyją inni ludzie? Tego przypowieść nie mówi, ale podskórnie wiemy, że nie, to nie ten typ charakteru.

Głębiej myśląc o tej przypowieści i stosując jej morały do naszego życia ziemskiego, a nie niebieskiego widzimy, że syn marnotrawny nie jest taki zły, syn pierworodny jest nie tylko zawistnym, ale też jest ofiarą postępowania ojca, a ojciec niewątpliwie miłosierny i dobroduszny, za to nie ma zbytnio pojęcia o kształtowaniu charakterów i wychowywaniu synów, jak też zarządzania sytuacjami nadzwyczajnymi.

Po co to wszystko piszę? Niech na to pytanie odpowiedzą ci, co po pierwsze mają dzieci i prawie codziennie muszą rozwiązywać różne dylematy związane z ich wychowaniem, po drugie szefowie zarządzający ludźmi, którzy doświadczają rozmów „szefie, chcę odejść”, ale też „szefie, może bym wrócił”. Warto chyba na te okoliczności być nieco przygotowanym i mieć lepsze scenariusze na podorędziu, niż mają politycy, którzy wywołując w szeregach swej partii niezadowolenie kupują „synów marnotrawnych” za stanowiska ministerialne, aby utrzymać niezbędną większość. Bo menadżer powinien na dylemat ojca syna marnotrawnego być gotowy, jako że jest on jednym z najczęściej występujących wzorców sytuacji wymagających mądrego, a nie dogmatycznego rozwiązania. Sprawny menadżer powinien w sekundę przeanalizować za i przeciw i podjąć nie- dogmatyczną decyzję, czy takiego powracającego pracownika powinien zatrudnić i na jakich warunkach. Powinien wiedzieć, czy w przypadku powtórnego zatrudnienia jego zespół go wesprze, czy się zbuntuje, czy decyzja będzie kontestowana, czy przeciwnie – zaakceptowana.

Oczywiście na to nie ma jednej recepty. Nie można zawsze i konsekwentnie mówić, że nie będę wracał do przeszłości, albo że będę miłosiernym ojcem i wszystkie zagubione owieczki tulił do serca. Menadżer to nie Bóg, choć pewne boskie cechy powinny być mu nieobce. Jakie? A na przykład cierpliwość, wielkoduszność, sprawiedliwość i stałość zachowań. Ilu znacie menadżerów zmieniających zdanie z godziny na godzinę, w stylu: „idziemy w prawo”, by za chwilę zakomenderować „idziemy w lewo”. A może zanim się wyda komendę, to może lepiej usiąść na czterech literach i pomyśleć, jaka taktyka będzie w danej sytuacji najlepsza. A jeszcze lepiej, antycypować wszystko wcześniej i mieć rozwiązania wariantowe. Na pewno wówczas nie będzie wchodziło się do tej samej rzeki i bez presji okoliczności i czasu podejmowało lepsze i skuteczniejsze decyzje. Skuteczny i dobry menadżer powinien być jak dobry szachista, który nie tylko przewiduje na kilka posunięć w przód, ale wie, kiedy zrobić gambit i wie, kiedy partię poddać, bo jej kontynuacja byłaby tylko stratą czasu bez uzyskania lepszej pozycji.

To byłoby na tyle tej egzegezy przypowieści o synu marnotrawnym i jej innych, niedocenianych aspektach i podtekstach. A jak mówili starożytni dictum sapienti sat, co się wykłada jako „mądrej głowie dość dwie słowie”, ale tego passusu chyba kiedyś już użyłem. Widać mądry.