Sukcesja jest interesującym i przyciągającym uwagę tematem. Niezależnie od tego, czy dotyczy władzy politycznej czy zmiany w szefostwie firmy. Że to temat ważny przekonują nas między innymi autorzy serialu „Sukcesja”, którego kolejny sezon właśnie zagościł na jednym z popularnych w Polsce kanałów streamingowych, ale też wypowiedzi wielu szefów firm, którzy stworzyli swe imperia jakieś 20–25 lat temu, a teraz chcą się wycofać i szukają rozwiązania problemu, kto tym dziedzictwem będzie zarządzał po ich, nolens volens, odejściu na zasłużoną emeryturę. Nie jest to pytanie błahe i jako mentor i doradca czasami z nim się spotykam, będąc inwigilowanym na okoliczność takiej właśnie chęci zgłaszanej podczas moich rozmów. A że właśnie teraz twórcy, pionierzy naszego sukcesu gospodarczego, królowie rynków, odkrywcy nowych możliwości, którzy zaczynali swoją aktywność tuż przed lub tuż po przełomie roku 1989 dobiegli, dobiegają, bądź niebawem dobiegną do tego etapu, pytanie i idący za nim problem staje się coraz powszechniejszy i coraz bardziej widoczny.  

Oczywiście w polityce, nauce i innych dziedzinach życia występuje to zjawisko również, ale ponieważ jesteśmy w magazynie branżowym, a nie biuletynie partyjnym, czy merkuriuszu jakiejś instytucji naukowej, zajmować się będziemy sukcesją w biznesie. Poza tym, czy mówimy o biznesie sensu stricto, przywództwie politycznym czy o luminarzach nauki, proces sukcesji, jej nieuchronność, mechanizmy nią rządzące i zjawiska niepożądane są wszędzie takie same. Dlaczego? Bo wbrew pozorom sukcesja nie jest problemem merytorycznym, czy odnoszącym się do posiadania lub nieposiadania wiedzy, czy jeszcze innych aspektów dość łatwo poddających się opisowi i przepisowi (czyli procedurze). To zjawisko magiczne, wręcz bajkowe, więc – jako że forma felietonowa na to dozwala – opowiem Wam baśń. Baśń ta to krótka historia krainy w Europie, państwa, już dziś nieistniejącego, ale będącego znakomitym przykładem zarządzania następstwem sprawowania ustroju i władzy.

Jednak najpierw pytanie. Czy ktoś z moich szanownych czytelników wie, jakie państwo w historii ludzkości było nieprzerwanie najdłużej istniejącą republiką? Republiką, czyli państwem o władzy pochodzącej z wyborów. Państwem, w którym każdy, kto cieszył się tytułem obywatela, mógł sprawować stanowisko przywódcy, jeśli tylko inni mający prawo głosu na niego chcieli zagłosować. Nie trzymając nikogo w napięciu odpowiadam: tym państwem była Republika Wenecka, zwana przez swych obywateli Serenissima, czyli coś jakby „Najjaśniejsza”. Istniała 11 stuleci! Od VII wieku naszej ery do połowy wieku XVIII. I zrządzeniem cynicznego losu zakończyła swój żywot z powodu ruchów oświeceniowych, które na sztandary wpisały hasła obywatelskie: Liberte, Egalite, Fraternite i masowo (czy skutecznie, to inny temat) zamieniały dynastie na parlamenty i prezydentów.

Dlaczego Wenecja jako państwo przetrwała tak długo i cieszyła się zasłużoną opinią państwa zarządzanego skutecznie i dobrze? Historycy odpowiadają: najważniejszym z czynników, poza znakomitym na ówczesne czasy położeniem geograficznym, był jej ustrój. Ustrój republikański z wybieralną dożywotnio głową republiki, którą był doża. Doża sprawował swój urząd od wyboru do naturalnej śmierci, a wybierany był po odejściu swego poprzednika przez 41 osobowe kolegium elektorskie. Zatem w Wenecji obowiązywał system wyborów pośrednich. Przy czym elektorem nie mógł zostać byle chudopachołek, który marzył o zdobyciu pozycji poprzez wybór, a następnie wzbogaceniu się poprzez kupczenie swoim głosem. Musiał to być osobnik o ustalonym i to od pokoleń cenzusie majątkowym i intelektualnym. Tyle w skrócie o tych, co wybierali. A jak już wybrali dożę, to wpadał on w sieć pisanych i niepisanych powiązań, rad, instytucji i prokuratorii, które nie tylko patrzyły mu na ręce, ale wspierały go w każdym aspekcie sprawowanej władzy i uprawianej polityki. Cel był jeden: Serenissima miała panować nad morzem Śródziemnym od Ziemi Świętej po Gibraltar i musiała się permanentnie bogacić. To było warunkiem jej przetrwania i niepodległości. Stąd możemy po dziś oglądać wzniesione przez Wenecjan twierdze w odległych krainach oraz wiele miast, z których najlepiej nam znane, to miasta nadmorskie dzisiejszej Chorwacji. System był na tyle sprawny i odporny na różne pokusy ludzkie, którymi byli targani i poszczególni dożowie, i elektorzy, i członkowie rozlicznych Rad, że w historii Republiki tylko jeden doża zasłużył na miano przeklętego i jego portret w galerii dożów Palazzo Ducale został zamazany czarną farbą.

Zatem podsumujmy: władza jednoosobowa i jednoosobowa odpowiedzialność; władza dożywotnia pochodząca z co najmniej dwustopniowych wyborów. Ograniczona i bezpośrednio ze swoim elektoratem powiązana liczba elektorów; system ciał kontrolujących i wspierających władzę doży, aby nie dopuścić do deprawacji z jednej, ale aby też nie związać całkowicie swobody i kreatywności decyzyjnej z drugiej strony. Przepis prosty, by nie powiedzieć prostacki. Dlaczego więc dziś nie jest on w użyciu? Bo człowiek zbytnio uwierzył w oświeceniowe miazmaty, które stawiając człowieka i jego prawa jako prawa jednostki na pierwszym miejscu robią pewien skrót myślowy, który zobrazuję przykładem rzeźby Dawida dłuta Michała Anioła, choć to twórca przed oświeceniowy. Rzeźba Dawida to wzór piękna męskiego ciała, który mówi: oto człowiek. A człowiek w całej rzeczywistości, zarówno co do swojej fizyczności, czy też duchowości bardziej w swej masie przypomina postaci z obrazów Jerzego Dudy-Gracza, niż rzeźbę Dawida. I właśnie dla takich „dudo-graczowych” ludzi trzeba kroić systemy władzy. Nie dla pięknoduchów, intelektualistów, wrażliwców i teoretyków. Poza tym władza musi być związana ze swoimi obywatelami. Odległość okien i tarasów Pałacu Dożów od posadzki placu Świętego Marka, gdzie na co dzień odbywał się targ i pulsowało życie Serenissimy była stokroć mniejsza niż odległość okien jakiejkolwiek dzisiejszej rezydencji prezydenckiej od płotu ją okalającego, z Białym Domem na czele, o Pałacu Kremlowskim nie wspominając.

Jakie z tego wszystkiego płyną (wedle mnie) wnioski dla poszukujących sukcesji w biznesie? Oczywiście nie jako żelazna zasada, ale wskazówka dla tych, co zadają lub chcieliby zadać pytanie, jak taki problem powinno się rozwiązywać. Widać, że dwa najpopularniejsze sposoby doboru sukcesora raczej nie zdają egzaminu, a myślę tu o: a) poszukiwaniu następcy przez agencje executive search; b) wykształcanie członka rodziny lub dobrego zaufanego osobnika na następcę w wyniku dość długiego wewnętrznego procesu (metoda najczęściej używana w firmach „rodzinnych”). Każde z nich ma inne wady, ale z obserwacji wynika, że choć popularne, nie prowadzą do sukcesu w większym stopniu niż rzut monetą. Można dywagować, dlaczego tak się dzieje, ale to one w prostej linii odpowiadają za coś, co każdy doświadczony manager obserwuje – do huśtawki sukcesyjnej, w której zwykle po charyzmatycznym i wybitnym przywódcy na lidera wybierany jest średniak starający się bezkonfliktowo kontynuować linię poprzednika lub, co gorzej, nieświadomie przez wykorzystanie zasobów i pozycji, którą osiągnięto wcześniej, podejmujący ryzykowne i woluntarystyczne decyzje, często  prowadzące do kłopotów.

Czy zatem nie lepiej zastosować inną metodę? Nazwę ją dla potrzeb tego felietonu „wenecką”, a polegającą na tym, że dobrego managera trzyma się i walczy o utrzymanie jego przywództwa jak najdłużej. Jednocześnie wewnątrz firmy nieustająco trwa proces, zwany z angielska succession planning, w wyniku którego wybiera się 2–3 wewnętrznych kandydatów na następcę i pracuje się z nimi inaczej, na przykład włączając ich w najistotniejsze firmowe procesy decyzyjne. Powinni oni być dobierani kluczem osobowościowym i z oceną ich potencjału, a nie jak blisko do właściciela, bądź centrum decyzyjnego, byli dotąd. Ostateczny wybór między nimi, kiedy do takiej konieczności dojdzie, prowadzony powinien być z udziałem mądrości zbiorowej przede wszystkim tych, co w firmie pozostaną dalej, czyli na ten proces wpływ odchodzącego lidera powinien być przyczynkowy, a wpływ tych, których przyszłość zależna jest immanentnie od sukcesu sukcesora bardziej istotny i eksponowany.