Nie ukrywam, że jestem tego samego zdania co KE. Tylko mam wrażenie, że zasiadają w niej schizofrenicy. Tak jak w dawnym radiowym skeczu – odgrywanym przez wielką trójkę nieodżałowanych artystów: Irenę Kwiatkowską, Wojciecha Pokorę i Jerzego Dobrowolskiego – w którym to przychodzi facet do lekarza i mówi „Panie doktorze, cierpię na schizofrenię”, a lekarz na to: „Panowie, proszę nie mówić jednocześnie!”. Skąd takie skojarzenie? Żeby nie być posądzonym o antyeuropejskość, posłużę się przykładem historycznym.

Weźmy taką gospodarkę PRL-u i zobaczmy, jak w całej okazałości ujawniła ona polską innowacyjność, a właściwie spryt (później wyjaśnię, jak rozróżniam te dwa pojęcia). Podam autentyczną anegdotę rodzinną z czasów, kiedy mięso było na kartki. Mój teść wówczas głodu nie cierpiał, bo miał dostęp do samochodowych części zamiennych. Przyjeżdżał więc nysą do masarni i wymieniał, dajmy na to, tłumik do dużego fiata na kiełbasę. Ale nie mógł tak po prostu z tą kiełbasą wyjechać, bo przy bramie wyrywkowo kontrolowano przyjezdnych. Ukrył więc pewnego razu kiełbasę pod maską, tuż obok silnika, a że nie chciało mu się po drodze zatrzymywać, to wiózł ją tak kilkanaście kilometrów do samego domu. I była to pierwsza tak dobrze zgrillowana przez niego – jakbyśmy to dziś określili – kiełba.

Takich ludzi w Polsce były miliony. Innowatorów, a właściwie spryciarzy, którzy musieli całą energię kierować na omijanie durnych przepisów, żeby w miarę godnie żyć. Podobnie jak polscy przedsiębiorcy w latach 90., kiedy to zaczęto masowymi nowelizacjami prawa psuć tzw. ustawę Wilczka. Co gorsza, proces ten niesamowicie przyspieszył po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Nasz parlament stał się wtedy gigantyczną kserokopiarką nakazów i zakazów wysyłanych do nas przez Komisję Europejską w ilościach wręcz gargantuicznych.

Idealnym przykładem jest RODO, przez które polscy biznesmeni i ich pracownicy zmarnowali mnóstwo energii, która mogłaby pójść na wymyślanie innowacyjnych produktów i usług. Ale nie poszła… I tym właśnie różni się innowacyjność – służąca temu, aby poprawiać byt ludzkości i dobrze na tym zarobić – od sprytu, który służy jedynie obchodzeniu lub dostosowaniu się do restrykcyjnych norm i przepisów, żeby nie dostać się w tryby urzędniczej machiny lub coś zachachmęcić. Czy nawołująca do innowacyjności, a jednocześnie zniewalająca nas gąszczem przepisów Komisja Europejska mnie słyszy?!