Ostatnio poruszają mnie rzeczy małe, niejednokrotnie ukryte w zakamarkach internetowych mediów społecznościowych. Nikt na nie (z różnych zresztą powodów) nie zwraca uwagi, a mnie biją w oczy i zmuszają do refleksji. Aby nie szukać daleko przykładu wyjaśniającego prostotę tego zagmatwanego problemu, podam przypadek najbliższy z możliwych. Pochodzi, co prawda, z LinkedIna, ale stworzyli go moi redakcyjni koledzy: redaktor naczelny i jego zastępca. Ten drugi umieścił ot tak sobie, posta opisującego jego zainteresowanie opiniami ludzi z innych narodów o Polsce i Polakach, a Tomek Gołębiowski odpowiedział opisem swoich doświadczeń w tej mierze. Swój post zakończył stwierdzeniem: „ …i tak to zostałem nacjonalistą”. Tak, wiem, to był sarkazm. Kto znający Tomka może na poważnie powiedzieć, że „to taki polski nacjonalista”? Ale… czy aby na pewno można potraktować to jego stwierdzenie tylko jako chęć lekkiej odpowiedzi koledze na jego opis rzeczywistości, w której „polski nacjonalizm” rodzi się z sukcesów sportowych Igi Świątek, Roberta Lewandowskiego oraz polskich firm IT i polskich programistów?

Taki przypadek powoduje, że pytam sam siebie: czy my jako Naród, a jego warstwa inteligencji w szczególności – ta, która pisze i czyta w obcych językach coś więcej niż znaki drogowe na autostradach i menu w knajpach na rozlicznych nadmorskich wybrzeżach ciepłych krajów, nie stworzyliśmy sami tego fantoma z przesadą i bez refleksji? Fantoma, bo jest to twór zastępczy. Określenie polski nacjonalizm jest dla mnie do pewnego stopnia podobne stwierdzeniu „polskie obozy koncentracyjne”. Przez wrogów Polski (albo tych, co chcą bronić jej racji stanu, tylko się nadmiernie, wręcz fobicznie boją, że do głosu dojdą ekstremizmy) jest używany jako bat na niepokornych lub nie dość „światowych” obywateli Europy. Co ciekawe, nigdy takich głosów nie usłyszymy, ani nie wyczytamy w wypowiedziach i książkach takich ludzi, co Polskę i jej historię naprawdę znają, a pochodzą z innych kręgów kultury. Ludzi takich jak Norman Davis, Timothy Snyder, Steffen Möller czy Klaus Bachmann.

Skoro przytoczyłem te nazwiska niejednokrotnie związane ze znajomością Polski i jej historii to pogłębmy ten temat, aby nie zostać jak port w Elblągu bez możliwości manewru. W Polsce nigdy nie było zinstytucjonalizowanej niechęci do narodowej inności. No, może z małym wyjątkiem roku 1968. W setkach polskich miast lokowanych na prawie niemieckim, gdzie dominującą rolę odgrywało mieszczaństwo przeróżnej proweniencji, w tym czeskiej i ormiańskiej, że wspomnę te najmniej znane narody zamieszkujące tereny Polski. Po zitalianizowaniu naszego kraju przez naprawdę potężny zaciąg urzędników, prawników, lekarzy, artystów, których pociągnęła za sobą królowa Bona de domo Sforza, po zeszwedczeniu kręgów arystokracji dworskiej przez przedstawicieli miłościwie nam panującej dynastii Wazów, po sturczeniu w wyniku złożonych relacji polsko-tureckich dużej części handlu głównie towarami orientalnymi, po… (etc. etc. etc.), my o sobie możemy powiedzieć, że byliśmy (o teraźniejszości za chwilę) nacjonalistami?

W Polsce każdy mógł znaleźć dla siebie miejsce do życia. Jeśli nie w miastach centralnej Polski, to w zależności od gustu albo na zachodzie i północy, gdzie silniejsze były wpływy krajów anglosaskich, albo na południowym wschodzie, gdzie w niektórych miejscach przyjezdny nie zdawał sobie sprawy, „że to Polska właśnie” (ale to cytat z innej epoki).

Tacy byliśmy do rozbiorów i nie dajmy sobie wmówić, że było inaczej! Grunt pod nacjonalizmy zaczął się tworzyć w Polsce, w Europie też, w XIX wieku za sprawą (po kolei): w Prusach Fryderyka II, a potem ojca zjednoczenia Niemiec – Bismarcka. We Francji Napoleona z jego dekretami i kodeksami. W Austrii Marii Teresy i jej ekspansjonizmem, którego spadkobiercą został Franciszek Józef. We Włoszech za czasów Garibaldiego i jego „agenta” króla Wiktora Emanuela – zjednoczycieli Italii. W Rosji za sprawą Niemki z pochodzenia, Katarzyny II.

To powyżsi spowodowali, że sprawy Narodu stały się ważne. A cele tego były dwa: skupić wokół siebie jak największe terytorium i poddanych, których można używać jako mięsa armatniego (nota bene, czy dziś największym nacjonalistą nie jest aby Prezydent Rosji wysyłający na ukraiński front głównie Buriatów, Jakutów, Tatarów, Ewenków i innych nierosyjskich obywateli Federacji). A drugi powód: zjednoczyć obywateli wyznających tę samą wiarę, tradycję, mających to samo podglebie językowe i kulturowe, aby obronić swoją wolność i odeprzeć agresję tych najsilniejszych.