Powodem jest to, że z mojego bliższego kręgu odeszło kilka osób. Gdybym spędzał lato w Warszawie, to pewnie co tydzień uczestniczyłbym w czyimś wiecznym pożegnaniu, ale nawet tu, na Podlasiu, miałem do tego kilka sposobności. Co się dzieje? Odpowiedź najbardziej racjonalna, na jaką mnie stać, to taka, że przekroczyłem pewien wiek i wylądowałem na półce, z której los, Bóg, przeznaczenie, czy co tam jeszcze być może (zgodnie z wyznawanymi poglądami) zbiera co swoje. Te wszystkie kazania i mowy nad grobami nasunęły mi inny wymiar naszego bytowania zarówno zawodowego, jak i osobistego: czy umiemy się żegnać i rozstawać. Tak po ludzku. Jak często wpadamy w pułapkę, którą pięknie, acz chyba zbyt delikatnie, sformułował ks. Twardowski: „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”.

Rzeczywiście, do niektórych rozstań nie dane jest nam się przygotować. Są nagłe, nieoczekiwane. Ale w wielu przypadkach o nich wiemy. Znamy daty i wszystkie okoliczności, które im powinny towarzyszyć. Czy je wykorzystujemy? Czy właściwie te chwile są przez nas aranżowane i celebrowane? Czy wówczas aby nie jest tak, że wychodzi z niektórych fałsz, obłuda, brak dobrych manier i dojmujący deficyt zwykłego człowieczeństwa. Mam tu na myśli nie sytuacje terminalne, ale takie, kiedy rozstajemy się z podwładnym w sytuacji zawodowej lub z kimś bliskim, z kim przestało nam być po drodze w życiu prywatnym.

Dobrze jest to analizować na powszechnie znanych przypadkach, albo na osobistym doświadczeniu. Pierwszym z brzegu takim przykładem, który z oczywistych powodów wzbudza nawet do dziś zainteresowanie, jest zmiana barw klubowych Roberta Lewandowskiego. W tej historii jest wszystko od miłości do nienawiści, od naiwności po cwaniactwo, od wspierania po chęć zemsty i na koniec od emocji do wyrachowania. Początek tego, co później nabrało cech opery mydlanej, jest mało znany, a w nim tkwi praprzyczyna całego później rozegranego na oczach wszystkich dramatu.

A było tak… RL9 ani myślał rozstawać się ze swoim pracodawcą, dla którego pracował ostatnie 8 lat, i dla którego wywalczył wiele, bo 8 tytułów mistrza kraju, Puchar Europy Mistrzów Klubowych i kilka innych. Dla siebie i swojej mołojeckiej sławy Robert ustanowił kilka rekordów bijąc głównie liczby ustanowione przez legendę Bayernu Gerharda Müllera. Tego Müllera (bo w Niemczech to nazwisko dość popularne wśród piłkarzy), który w roku 1974 jednym kopnięciem na basenie, bo tego nie można było nazwać boiskiem, wyeliminował drużynę Orłów Górskiego z finału turnieju Mistrzostw Świata.

Dość na tym, że para Bayern – Lewandowski wyglądała na zgodne małżeństwo i darzące się silnym uczuciem. Tymczasem z upływem czasu licznik wieku piłkarza dobił do liczby 33, a jego pensja (co w końcowym rachunku nie będzie bez znaczenia) osiągnęła absolutne niemieckie maksimum. A ponieważ podpisany kontrakt formułował związek piłkarza i klubu do 30 czerwca 2023 roku,
piłkarz uprzejmie zwrócił się do władz klubu z pytaniem, jakie są ich plany w stosunku do niego i jednocześnie przedstawił własne oczekiwania. Były one w głównych zarysach takie, że umowa zostanie przedłużona nie na rok, co było w zwyczaju tego klubu, ale na trzy lata i od następnego sezonu wynagrodzenie zostanie „nieco” podniesione.

Głównym punktem niezgody okazał się czas trwania umowy, bo z jednej strony, z piłkarzami w wieku ponad 30 lat klub nigdy nie prolongował umowy na dłużej niż rok, a z drugiej Lewandowskiemu zależało na takiej korekcie kontraktu, aby mógł w tym klubie zakończyć karierę lub – w razie dobrego stanu zdrowia – na ostatnie kilka sezonów przenieść się do ligi amerykańskiej MLS i „podnieść kwotę bazową” swojej przyszłej emerytury, a po powrocie do Europy ewentualnie dalej pracować dla klubu z Monachium.

Nieszczęśliwie dla sprawy stało się tak, że dwaj niby główni decydenci ze strony klubu z różnych powodów bali się wychylić głowę i dać Lewandowskiemu odpowiedź. Nowo mianowany dyrektor klubu Oliver Kahn był zbyt nowy i „rozmiar jego buta” był za mały na taką decyzję, więc musiał szukać wsparcia w starym zarządzie, a dyrektor sportowy Bośniak Hasan Salihamidżić był od czasów trenera Hansiego Flicka nieco pogniewany z częścią piłkarzy, nie mógł więc podejmować decyzji na zimno (najlepszym dowodem na to, że tkwi w tym zalążek prawdy jest fakt, iż Salihamidżić od nowego sezonu z ławki trenerskiej przeniósł się na trybunę VIP).

Zatem sprawa przedłużenia kontraktu zderzyła się z typową w biurokracji sytuacją (podjąć decyzję dobrą czy właściwą) i jej rozwój przebiegał zgodnie z zasadami tej sztuki. Co robi biurokrata, gdy nie wie, jak się zachować w obliczu trudnej lub przerastającej go decyzji? Oczywiście czeka, zwleka i mitręży. A jak czas zwłoki zaczyna działać na jego niekorzyść, odpowiada nie, bo „nigdy dotąd nikt tak w tym klubie nie robił”. I to uzmysłowiło piłkarzowi, że żyje de facto w innym świecie, niż mu się zdawało.

Bo świat okazał się taki: „Robert jest dobry, ale bez kolegów nic by nie osiągnął”. „Był boiskowym egoistą i jakby nie on, to inni by te bramki i tak strzelali”. „Nikt nie może być większy od klubu, w którym gra”. A tak poza tym „Robert jest ukierunkowany tylko na siebie, lekceważy kibiców, nigdy nie chciał zżyć się ze środowiskiem Bayernu” (cytuję wypowiedzi niemieckich dziennikarzy i działaczy z pamięci). Jednym słowem, jak w piosence Kabaretu Starszych Panów okazało się, że jest „zupełny chomont, łachudra i wół”. Ta konstatacja tylko wielce podniosła motywację Lewandowskiego do pożegnania się z Bawarią i rozpoczęcia rozdziału pod tytułem „Katalonia”.

A pożegnanie Roberta to cyrk i kpina z deklarowanych zasad. Tak właśnie w korporacjach zachodnich traktuje się pracowników, zwłaszcza tych z Europy za Odrą. Oto prosty schemat, który przedstawię za pomocą typowych odzywek zagranicznego bossa do (na przykład polskiego) podwładnego. Punkt pierwszy to „oswajanie i motywowanie”, co polega na prezentowaniu postaw paternalistycznych, klepaniu po plecach, rozdawaniu „błyskotek” w postaci pochwał i mejli gratulacyjnych, balansowaniu użyciem kija
i marchewki.