Nie rozumiem na przykład psychologii wirusów – i nie mówię tutaj o tych komputerowych – które, szczególnie w Polsce wydają się zachowywać zupełnie inaczej niż przypadku reszty świata (nie stanowiąc zresztą pod tym względem wyjątku). Nie rozumiem na przykład, dlaczego niektóre wirusy nie lubią sklepów meblowych? Czy jest to spowodowane szczególnymi właściwościami wirusobójczymi materiałów, z których wykonywane są sprzedawane w nich artykuły? Jeżeli tak jest, to może warto poprosić, aby restauratorzy (nie tylko sieciowi) wyposażyli się w meble z owych sklepów i już też będą mogli być otwarci, ponieważ  wirusy też ich nie będą lubić.

Albo galerie handlowe, gdzie tłoczenie się klientów w przepastnych korytarzach wykazuje działanie niemalże prozdrowotne. Ale już zjeżdżanie na nartach na świeżym powietrzu stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia. No przecież! Wirusy w Polsce wprost nienawidzą galerii handlowych (podobnie jak i ja zresztą), za to wprost uwielbiają jazdę na nartach, czyż nie?

Frustracje całej masy przedsiębiorców są więc zrozumiałe, ponieważ ci nie bardzo rozumieją dlaczego akurat siedzenie w restauracji, w kilkumetrowych odstępach miałoby być gorsze od stania w kolejce do sklepu z ubraniami, gdzie w środku może przebywać dziesięć osób, ale w kolejce do tego sklepu może już być tych osób kilka razy więcej. Wielokrotnie byłem świadkiem takiego absurdu, domyślam się więc, że paru właścicieli restauracji czy siłowni też było. A skoro ja się zastanawiam, to oni też się pewnie zastanawiają… Z tym że nie wiedzą tego, co wiem ja. A mianowicie, że najzwyczajniej w świecie wirusy wprost nie znoszą galerii handlowych! Ot, i cała tajemnica.

Z kolei właściciele stoków narciarskich i wyciągów na pewno w duchu przeklinają, że wirus tak narty lubi. Ale zapewne jednocześnie zachodzą w głowę, dlaczego tylko te zjazdowe? Przecież bieganie na nartach też jest fajne i dla serca zdrowe, a wirus tak jakby nie bardzo reflektował… Albo zjeżdżanie na sankach? Też przecież przyjemne, a wirusy się nim nie zachwycają.

Wygląda to zupełnie tak, jakby przebywające na terytorium naszego kraju wirusy przejmowały pewne nasze cechy „dziwności” i w związku z tym zaczęły działać w sposób, który dla większości jest trudny do zrozumienia, a także do zaakceptowania. Mianowicie oszczędzają wielkich i bogatych właścicieli, bezlitośnie za to odgrywają się na mniejszych podmiotach gospodarczych. Zupełnie ignorując przy tym możliwości przetrwania na rynku poszczególnych grup przedsiębiorców. A przecież nie od dziś wiadomo, że duży może więcej – i jakoś dziwnie mi to przypomina rodzimy rynek IT.

Ale nie bądźmy znowuż takimi pesymistami – w końcu wirusy stracą zainteresowanie jazdą na nartach, bo co to za frajda, jak nie ma śniegu? W restauracjach też będziemy od nich bezpieczni, przynajmniej w tych, które jeszcze pozostaną przy życiu.

A nam pozostaje mieć nadzieję, że przedsiębiorcy z branży IT będą jeszcze mieli komu swoje usługi sprzedawać.