Powszechne jest
przekonanie, że porażki uczą więcej niż zwycięstwa. Jeśli byłaby to prawda,
polska drużyna piłkarska po 30-letnim paśmie bezustannych porażek grałaby
w finale UEFA 2012, a Niemcy i Hiszpanie wróciliby do domu już
po fazie grupowej. Mamy zatem w rękach oczywisty dowód, że proste tezy nie
zawsze sprawdzają się w życiu. Czyli co? Tezy są nieprawdziwe? Czy może
należy je czytać głębiej, jak to dziś mówi się w szkole: „ze
zrozumieniem”? Czego trzeba, aby porażka nie była jedynie frustrującym
i destrukcyjnym doświadczeniem?

Po
pierwsze potrzebna jest sprawiedliwa i spokojna analiza jej przyczyn.
Oszukiwanie się, że jest efektem niesprzyjających okoliczności, braku szczęścia
lub sprzysiężenia złych mocy (a takie przekonanie zdaje się wyraził
trener polskich piłkarzy Franciszek Smuda w tydzień po wyeliminowaniu jego
„chłopców” z turnieju w Polsce i na Ukrainie), to prosta droga
do powtórnej klapy. Przeciwstawnym przykładem może być seria decyzji Greckiego
Związku Piłki Nożnej sprzed 35 lat, kiedy otwarto drzwi zagranicznym trenerom
(nomen omen wówczas głównie Polakom!), którzy całkowicie zmienili cykl
i koncepcje szkolenia klubów greckich, co najpierw zaowocowało
wzmocnieniem ich pozycji w rozgrywkach europejskich, a później
– w roku 2004 – tytułem mistrzów Europy. A Niemcy? Tylko
raz nie awansowali do finału wielkiego turnieju klasy mistrzostw świata czy
Europy. Ale ta porażka spowodowała taki szok, że całkowicie przerobiono system
szkolenia młodzieży.

Po drugie należy nakreślić strategię eliminacji przyczyn
niepowodzenia. Trzeba ją też wyraźnie zakomunikować i uzyskać consens
wszystkich zainteresowanych. To chyba najtrudniejszy element procesu
zamieniającego porażki w sukces. Dlaczego? Bo wymaga realizmu, cierpliwości
i odporności na wszechobecne naciski oraz przełamania imperatywu „tu
i teraz”. Któż jest gotów przyznać, że najpierw, przez długi czas trzeba
akceptować „krew, pot i łzy”, zanim można będzie odnotować pozytywne
rezultaty zmiany? Ilu potrafi to zakomunikować z przekonaniem i wiarą
oraz zdobyć poparcie dla swoich idei? Do tego trzeba dyplomacji, autorytetu
i zaufania.

Po
trzecie procesem zmian musi kierować charyzmatyczny lider, guru, któremu
wszyscy wierzą i pozwalają działać, podporządkowując się jego woli
i wizji bez reszty. Przykłady? Trenerzy klubów angielskich: sir Alex
Ferguson – trener Manchesteru United od roku 1986 (!), Arsene Wenger
– trener Arsenalu Londyn od 16 lat. A u nas na porządku dziennym
są zmiany trenerów nawet kilka razy w ciągu sezonu. Można, tylko po co?
Takie zmiany bardziej demoralizują i demotywują lidera oraz tych, którym
przewodzi. Po co się wysilać, skoro przy pierwszym lepszym potknięciu
i tak mnie wyrzucą. Po co się podporządkowywać trenerowi i angażować
w trening, skoro i tak jego dni są policzone.

Po czwarte zespół musi być właściwie ukształtowany
i zmotywowany. Pełen wiary w to, co robi, i świadom swojej
wartości jako team, a nie zbiór indywidualności. Czynniki te muszą
występować łącznie, bo gdyby w piłce nożnej decydowało jedynie wyszkolenie
techniczne, to Holendrzy graliby w finale Euro 2012. To oni mają najlepsze
szkółki piłkarskie na świecie i procentowo największy odsetek
społeczeństwa uprawiającego ten sport od najmłodszych lat. Czego im zabrakło?
Ano zespołu. Pozbierana z kilkunastu czołowych klubów europejskich grupa
supergraczy nie miała siły taktycznej i chyba właściwej motywacji, aby coś
osiągnąć. W przeciwieństwie do nich drużyny niemiecka i hiszpańska
oparte były na graczach zaledwie dwóch – trzech lokalnych superklubów.

Pewnie niektórzy czytelnicy CRN-a zadadzą teraz pytanie: co
to ma wspólnego z moim biznesem? Moja odpowiedź jest prosta: WSZYSTKO.

 

* Autor od
1996 roku do lutego 2012 roku pełnił funkcję dyrektora
zarządzającego Tech Data Polska.