Drugi mit stanowi pomieszanie prawd z domysłami, niestety nie do końca trafnie dobranymi. Dolina Krzemowa jest jedna i nie może być jej kopii, czego najlepszym dowodem jest fakt, że nikomu, ale to nikomu na świecie, nie udało się jej zduplikować w choćby małym stopniu. Pierwsi polegli Amerykanie, którzy chcieli klona Silicon Valley umieścić w okolicach Bostonu i oprzeć na zasobach MIT i Cambridge. Drudzy byli Chińczycy, lokujący zalążki w okolicy Wuhan, a potem jeszcze w innych lokacjach. Zatem wkładanie pieniędzy w kopię czegoś, co powstało raz, trąci utopią, bo nie da się szybko wytworzyć klimatu, i tego biznesowego, i tego meteorologicznego, istniejących w okolicy Palo Alto, Cupertino i San Mateo. Nota bene Krzemowa Dolina zaczyna kończyć swoją misję (choć potrwa to dziesięciolecia), bo zauważono, że to, co jest dzisiejszym wabikiem dla high-techowych inwestycji (i rodzącym się „geniuszem” nowego „loci”) są okolice Tampy, Clearwater i Sarasoty.

Pod koniec obalania mitu numer 2 autor znów powraca do przestróg dla polskiego świata programistów, w stylu „jest nas największa w regionie kupa, a i tak jesteśmy d…”, bo lepsi od nas są Czesi i Rumuni, którym udało się wyprodukować różne systemy i programy powszechnie lepiej znane i stosowane niż jakikolwiek produkt z Polski. Winą za taki stan rzeczy autor obarcza strukturę zatrudnienia polskich programistów, w której polskie zasoby są wysysane przez niekreatywne i nietwórcze koncerny międzynarodowe. Tym sposobem nie ma na rynku mocy na rozwijanie własnych pomysłów, a tłuste i rozleniwione swym dobrostanem koty nie mają bodźców do tworzenia polskich Windowsów, Androida, Pegasusa czy komunikatorów i czego jeszcze chcecie, a co by w sobie niosło pierwiastek założycielski PolDolKrzem.

Przejdźmy do mitu numer 3, czyli zarobków. Tu, po raz wtóry, ta sama taktyka: najpierw dane, że jest niby świetnie. Do tego służą dane z porównania dynamiki wzrostu wynagrodzeń pomiędzy programistami z Polski i ze świata oraz USA. Tu bijemy wszystkich, choć przyczyna tego może być na przykład czysto matematyczna. Bo wzrost o 5 w stosunku do bazy 100 to, wiadomo, 5 procent, a te same 5 wzrostu od bazy 25, to już 20 procent. I już po argumencie. Jak już pisałem, to zabieg autora, aby pozornie poprzeć „mitologię”. Natychmiast po tym przykładzie przechodzi on do wartości bezwzględnych, czyli do tego, co nazwałem „bazą” w moim przykładzie matematycznym.

I teraz kilka liczb autora, aby odwrócić uwagę od zasadniczego wątku: mediany, umowy o pracę, umowy typu B2B i na koniec teza trochę z kapelusza, a w każdym razie bez logicznego związku z danymi wcześniejszymi: w Polsce poniżej 5 procent populacji programistów zarabia 15 tysięcy zł i więcej na miesiąc, co ma wypełniać jakoby kryteria „szczęścia”. Potem kilka danych z regionu, z których wynika, że jedynie programiści z Ukrainy zarabiają mniej niż Polacy. I koniec mitów.

Zgadzam się z autorem co do wniosków. Żałuję jedynie, że zebranych danych użyto do obalenia mitów, których istnienie jest wątpliwe i raczej populistycznej natury. Odniosłem wrażenie, że autorowi bardziej zależało na pokazaniu iloma i jakimi danymi dysponuje, niż na argumentacji wniosków, które zapewne uznał za oczywiste. Do tego przyjął w niektórych fragmentach mentorski ton i podrażnił emocjonalnie wytykaniem słabości branży. I stąd te negatywne posty i komentarze czytelników. Oj, nie lubimy być gorsi.