To zamach na demokrację i druga afera Watergate – zawrzeli oburzeniem przeciwnicy polskiego rządu, który z kolei zamieszanie wokół Pegasusa uznał za burzę w szklance wody. Niezależnie od tego, co uda się ustalić w tej sprawie, werdykt jest znany. Tomasz Lis napisze, że mamy do czynienia z aferą trzydziestolecia, zaś bracia Karnowscy oznajmią, że nic się nie stało, a rząd działał zgodnie z prawem.

Z kronikarskiego obowiązku warto przypomnieć, że w grudniu 2021 r. amerykańska agencja prasowa Associated Press poinformowała, że Ewa Wrzosek, Krzysztof Brejza i Roman Giertych byli inwigilowani przy pomocy opracowanego przez izraelską spółkę NSO Group oprogramowania Pegasus. Zaraz potem rozpoczął się festiwal kuriozalnych oświadczeń polityków Zjednoczonej Prawicy. Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości, zamieścił na Twitterze zdjęcie konsoli do gier Pegasus, a obok komentarz: „to Pegasus, który kupiłem”. Wojciech Skurkiewicz, wiceminister obrony narodowej, zapewniał, że Pegasus nie znajduje się na wyposażeniu polskich służb. Z kolei premier Mateusz Morawiecki, w odpowiedzi na pytanie o inwigilację, stwierdził, że to fake news. Wreszcie pięścią w stół uderzył sam prezes konstatując, że mamy Pegasusa i nie zawahamy się go użyć!

A co działo się po drugiej stronie barykady? Paweł Wojtunik, były szef CBA, powiedział, że takiego systemu jak Pegasus by nie kupił i chyba nie wyobraża sobie sytuacji, w jakiej mógłby go zastosować. Zaraz potem w internecie pojawił się mem ze zdjęciem, na którym funkcjonariusze ABW próbują wyrwać laptopa z rąk Sylwestra Latkowskiego, wówczas redaktora naczelnego tygodnika Wprost. Obrazek nosił podpis: „Pegasus za czasów PO”. Jednak ta zabawna grafika nieco zakłamuje rzeczywistość, bowiem w 2012 r. CBA zakupiło włoski system RCS służący nie tylko do szpiegowania smartfonów, ale również komputerów. Najzabawniejsze w tej historii jest to, że Hacking Team, twórca tego szpiegowskiego programu, sam został ofiarą ataku hakerskiego. Do sieci wyciekło 400 GB danych dotyczących klientów RCS-u, w tym Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Nie mnie oceniać, kto kupił lepszy system, aczkolwiek jak do tej pory izraelskie NSO Group nie padło ofiarą cyberataku. Poza tym, jakby nie patrzeć, w świecie nowych technologii akcje produktów „made in Israel” stoją zdecydowanie wyżej niż te ze znaczkiem „made in Italy”. Choć trzeba przyznać, że Pegasus ma wyjątkowo złą prasę. W ubiegłym roku The Washington Post napisał, że wśród osób śledzonych przez produkt izraelskiej firmy znaleźli się dziennikarze, politycy, urzędnicy rządowi, dyrektorzy dużych koncernów czy działacze walczący o prawa człowieka. Co smutne, w tym gronie pojawił się opozycyjny saudyjski dziennikarz Jamal Khashoggi, którego zamordowano wewnątrz konsulatu Arabii Saudyjskiej. Z drugiej strony Pegasus pomógł zlokalizować i ująć narkotykowego bossa „El Chapo”.

Warto też podkreślić, że izraelski system nie jest wykorzystywany wyłącznie przez autorytarne rządy. Jego użytkownikiem jest Niemiecki Federalny Urząd Kryminalny (BKA), a także hiszpańskie i węgierskie służby specjalne. Z Pegasusem jest trochę jak z Glockiem – łatwy w obsłudze pistolet pozwala unieszkodliwić terrorystę, ale równie dobrze może posłużyć do napadu na jubilera. Poza tym nie od dziś wiadomo, że żyjemy w świecie wszechobecnej inwigilacji, gdzie niemal wszyscy nawzajem się podsłuchują.

Swoją drogą może warto zastanowić się nad tym czy Polska nie powinna mieć własnego systemu szpiegującego. Dobrych programistów nam nie brakuje, a zakup takiego rozwiązania od obcych państw zawsze jest obarczony pewną dozą ryzyka. Kto wie, czy kompromitujące zdjęcia rodzimego polityka nie leżą już właśnie na biurku jakiegoś agenta Mosadu…