Kto pamięta, co to za dziwo: PCMCIA? Ci co pamiętają, to pamiętają, a dla tych, co młodsi, albo z gorszą pamięcią, tłumaczę: to akronim, czyli skrót od pierwszych liter słów, opisujący niegdysiejszy standard podłączenia do komputerów różnych kart funkcjonalnych, a zwłaszcza kart dodatkowej pamięci. W całości PCMCIA oznaczał Personal Computer Memory Card International Association. A zatem ambicja tego akronimu była nawet szersza, ogólniejszej natury, gdyż budowała coś na kształt związku firm, które przyjmowały do stosowania w swoich rozwiązaniach pewien standard, mający mieć charakter rozwiązania uniwersalnego i przyszłościowego.

Jak ta przyszłość wyglądała, niech świadczy fakt dzisiejszej popularności tego standardu. Natychmiast, wraz z powstaniem tego pojęcia pojawiło się złośliwe inne, zarówno co do znaczenia, jak i „pola eksploatacji” (jakby dzisiaj powiedzieli biegli w stosowaniu pojęć z zakresu praw autorskich i pokrewnych) tłumaczenie tego akronimu. A brzmiało ono mniej więcej tak: People Can’t Memorize Crazy Informatics Acronyms. Nie muszę chyba tego znaczenia tłumaczyć. Powiem tylko, że był to swojego rodzaju protest, veto, głos „non possumus” środowiska, które już nie wytrzymywało masowego stosowania skrótowców i, z czasem, ich coraz większego wydłużania, aby precyzyjniej zdefiniować ich treść.

Jest taka firma o nazwie będącej skrótowcem, której pracownicy już kilkanaście lat temu (nie wiem, czy dziś to nadal w tym koncernie jest stosowane) mówili: „daj mi dowolne trzy litery, a ja znajdę ci w dokumentach naszej firmy pojęcie, które one oznaczają”. To był taki firmowy slang, po którym pracownicy się rozpoznawali. Ktoś, kto wiedział czym się różnią od siebie funkcje w dziale sprzedaży opisywane akronimami LRM, TPM, DAM, KAM, był naszym człowiekiem – inni wara od nas, nie rozumiecie, jesteście obcy, z innej planety… A czy czytelnicy wiedzą, co te skrótowce mówią? Jesteście z planety charakteryzującej się kolorem blue, czy wprost przeciwnie – jesteście „alienami”? Głos rozsądku i złośliwości spełniły swoją rolę i od „czasu PCMCIA”, przynajmniej w informatyce, nie spotkałem dłuższych i bardziej tajemniczych akronimów.

Ale informatyka to nie całe nasze życie i nasz cały świat. Jest jeszcze życie społeczne i komunikacja, chociażby na linii władza – społeczeństwo. A czas dyskusji o Funduszu Odbudowy jest idealną okolicznością, aby wymyślać nowe skróty do „sprzedawania ich ludowi”. Kto wie, co oznacza i jaką inicjatywę w ramach Funduszu Odbudowy opisuje akronim SIMSMS? Nie, to nie jest żadne opisanie standardu karty SIM, aby używać techniki „krótkich informacji tekstowych”, o nie! To nie jest też Sojusz Inteligentów Mających Się Marnie albo Średnio – przepraszam za nieudolną kreatywność. Zresztą każdy może w tej dziedzinie próbować swoich sił – zapraszam. I spieszę z rozszyfrowaniem prawdziwego znaczenia tego dzisiejszego „pcimciania”. Otóż jest to nic innego, ale Społeczna Inicjatywa Mieszkaniowa Świętokrzyskie, Małopolskie, Śląskie. Ładne?

Mnie się podoba, bo jak ulał przystaje do wyznawanej przeze mnie tezy. Tezy, że od lat, od czasu wymyślenia propagandy (w czym kluczową rolę odegrały totalitaryzmy, głównie populistycznej proweniencji), w komunikacji społecznej nie chodzi o jasność, otwartość, szczerość, tylko o coś wprost przeciwnego: konsolidacji swoich, wyizolowania obcych, wskazania „naszym” przekazu dnia, aby mogli rozumieć, co się dzieje, ukrycia prawdziwych intencji i metod działania, aby nikt za nic nie mógł być w przyszłości skazany. Nazizm z tego musiał się ze światem rozliczyć w Norymberdze. W stalinowskiej Rosji „kierowniczej sile” upiekło się, choć tak „miłe słowa” jak: WKP(b), CzKa, NKWD, czy Gułag odeszły do lamusa (jako terminy, bo desygnaty słów pozostały w postaci choćby FSB czy GRU).

A Polska, z jej wschodnimi predylekcjami i fenomenem wyrosłych na nich zachodnich ambicji, to gdzie się plasuje i jaka będzie? Otóż pokuszę się o prognozę. Wedle mnie z owych SIMSMS’ów nie pozostanie nic. Jako społeczeństwo nie znosimy „pcimciania”, wolimy zamiast nich niki. Zamiast Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (oficjalnie: WRON) używaliśmy bardziej swojskiej „WRONy”, tak jak w Ameryce zamiast na przykład Ministerstwo Obrony mówią Pentagon, a w Wielkiej Brytanii zamiast Kancelaria Premiera mówią Dawning Street.

Zresztą to, co mówią i jak mówią do nas autorytety (których nota bene ze świeczką szukać), nie ma dla nas znaczenia. Dla nas liczy się kasa, i to tu i teraz. Owe TCO (Total Cost of Ownership) to nie dla nas Polaków. My patrzymy nie na koszty w okresie dłuższym. Dla nas ma znaczenie, ile to, co chcemy posiadać, kosztuje dziś. A jutro „choćby potop”. Ktoś, kto w działalności politycznej, społecznej i zawodowej nie bierze na poważnie tego, jako fundamentu budowania swojego przekazu, jest skazany na porażkę. Dla nas churchilowskie „pot, krew i łzy”, to dziś zbyt wiele i za długo. My wyznajemy zasadę, że „jutro to dziś, tylko, że jutro”. To nasza skaza i wada genetyczna. Wada wynikająca z historycznie ukształtowanego i zmutowanego w określonych uwarunkowaniach genotypu. Wychodzi z tego hybryda, o niedoskonałości której, jako fenomenu mieszańca, pisałem w tym miejscu kilka numerów wstecz.

Zatem wieszczę, że będziemy hybrydą. Społeczeństwem o wysokim mniemaniu o sobie, ogromnych ambicjach i schizofrenicznej ocenie swojej wartości. Schizofrenicznej, bo z przekonaniem, że jesteśmy lepsi, godniejsi, bardziej doświadczeni, lepiej rozumiejący świat i ludzi, bardziej kreatywni i gospodarczo aktywni, a jednocześnie gotowi kłaniać się w pas bogatszym, pracując za kasę „tu i teraz”, gdzie lepiej płacą, najchętniej jako wyrobnicy, naśladujący wszystko co przychodzi z zewnątrz jako kolejny trend czy moda, z kompleksem sztokholmskim w stosunku do tych, co nas „pilnują” (w zależności od wyznawanych poglądów raz to są Ruscy, raz Amerykanie, a raz Bruksela), jednocześnie odczuwający ogromną wyższość moralną w stosunku do tych „pilnujących”.

Tak się nie da! Ta mieszanina tworzy polskie piekło, które uniemożliwia nam pójście do przodu. Coś w stylu sytuacji z piosenki z kabaretu studenckiego z lat 70-tych ubiegłego wieku autorstwa Agnieszki Osieckiej: „Co się polepszy, to się popieprzy. Kroczek pod górkę, trzy kroki w dół…”. I tak dalej. Niestety „i tak dalej” będzie, bo nie ma dziś żadnej siły, żadnej idei, żadnej grupy, która byłaby zainteresowana i mentalnie gotowa do zmiany tego stanu. Będziemy, a w zasadzie to większość z was, moi drodzy czytelnicy, bo dla mnie to zbyt odległa perspektywa, czekać na „zryw”, „powiew”, czy jak tam chcecie, przynoszący „odnowę oblicza tej ziemi”.

Ja mogę powiedzieć tak, jak o roku 1812 pisał Mickiewicz, że tylko jedną wiosnę w swoim życiu miałem, a była to wiosna roku 1989, kiedy wydawało się, że wszystko, co dobre jest możliwe. I prawie tak było. A jak wiadomo z reklam, „prawie robi wielką różnicę”. Zatem „pcimciajcie”, stabilizujcie wasze firmy i życie rodzinne, budujcie więzy przyjacielskie, grillujcie i podróżujcie do ciepłych krajów, jak tylko będzie można, a przede wszystkim bądźcie zdrowi. Na pewno kiedyś, ktoś, gdzieś przeskoczy jakiś płot i się znów zacznie. Tylko nie przeoczcie tego faktu.