A i końcówka tego roku zapewne też będzie piłkarska, za sprawą Mundialu, który rozegra się na boiskach w Katarze. A pomiędzy? To się zobaczy. W dużej mierze zależeć to będzie od naszych wyborów i to niekoniecznie sprowadzających się do wyboru oglądanego kanału telewizyjnego. A na okoliczność ostatnich wydarzeń wokół polskiej reprezentacji w „piłkę kopaną” genialnym prorokiem okazał się Jeremi Przybora z jego tekstem piosenki o Portugalczyku Osculatim, który oszukał rzeszę zafascynowanych nim Polek i po prostu „nie zaplatil”. Ten drugi ma podobno zapłacić… Poza mną skojarzenie Paulo Sousy z Osculatim przyszło na myśl także znakomitemu dziennikarzowi sportowemu – Stefanowi Szczepłkowi z Rzeczpospolitej. Zwracam na to uwagę, aby ktoś nie posądził mnie o plagiat. A skoro kojarzących jest kilku, to coś musi być na rzeczy.

Co prawda piłka nożna, obok polityki, była tym tematem, którym obiecywałem się niezbyt zajmować, ale po pierwsze: ciągnie wilka do lasu, a po drugie: obserwacje, zjawiska, błędy i zaniechania z boiska łatwo i wdzięcznie przenoszą się na pole biznesu i szerzej – zarządzania. Zatem obiecuję: o piłce ani słowa, ale o jej ludziach będzie jeszcze trochę.

Na początek szybki przegląd faktów: obaj Polacy, selekcjonerzy kadry A za czasów prezesa „Zibiego”, uchodzącego za geniusza wszelkich spraw piłkarskich, byli (wedle niego) niewłaściwi. Jeden, bo wstecznik, konserwatysta, egocentryk, przywiązany do nazwisk i nieumiejący zarządzać wymianą pokoleniową reprezentantów. Drugi, bo prostak bez doświadczenia, zaściankowy coach o słabych podstawach teoretycznych, nie dający szans na awans reprezentacji w kolejnych eliminacjach, a na dodatek brak mu było jakoby wśród zawodników nieodzownego autorytetu. Z takich to „beletrystycznych” powodów zmianę trzeba było przeprowadzić w trybie „overnight”.

Tymczasem te „niezdary” wprowadziły Biało-Czerwonych do finałów wszystkich rozgrywek klasy mistrzowskiej, a w jednym z tych turniejów nasze Orły otarły się o ćwierćfinał. Kiepsko? Najlepiej od roku 1982! Od czasów reprezentacji trenera Piechniczka z boiskowym herosem w osobie Bońka. Że drużyna w eliminacjach grała dobrze, a w turniejach słabo, to były strachy byłego już prezesa, który stając po raz trzeci czy czwarty przed odegraniem kolejnego spektaklu o tym samym scenariuszu zdecydował: non possiamo (co w ulubionym języku prezesa oznacza: nie możemy) i – rachu-ciachu Osculati bez obciachu – przeprowadził zmianę z uzasadnieniem: „oto jest trener klasy TOP”.

Między „trener TOP”, a „trener od wtop” różnica taka, jak między Osculati a Sousa. Nie dość, że mimo pozorów światowca okazał się prostakiem, egoistą, facetem o zerowej inteligencji emocjonalnej, to sportowo „mniej, niż zero”. Rok 2021 dla polskiej reprezentacji wedle statystyk był najgorszym od wielu lat. Nie dość, że nie wywalczyliśmy awansu do finału Mistrzostw Świata, to jeszcze kadrowo i sportowo drużyna znalazła się w rozsypce. Dwadzieścia kilka indywidualności, zero taktyki, zero planu, zero ducha drużyny, a na koniec zero autorytetu i poważania dla trenera i jego sztabu, który zresztą niespecjalnie o te wartości zabiegał.

Finał zamieszania: nowy prezes Związku bez doświadczenia międzynarodowego z nowym składem podobnych mu działaczy i mnóstwem dobrych chęci. Stary prezes w centrali związku europejskiego, zdystansowany, jak zawsze pewny siebie i nieprzyjmujący krytyki. A na zarzut, że Sousa to jego projekt, umieścił odpowiedź na Twitterze w stylu: bez Sousy polska piłka da sobie radę (!). Przepraszam, a 11 miesięcy temu nie dawała? Czego piłkarski Osculati dokonał, co zmienił, jakie podjął strategiczne i taktyczne decyzje, że wcześniej bez niego obejść się nie mogła, a teraz może? Czy to aby nie jest jedna wielka ściema?!

Dlaczego tak mnie to nurtuje? Dlatego, że na tym przykładzie można zbudować idealny case na studia MBA, na przykład „Jak nie zarządzać sytuacją trudną i dlaczego najwięcej błędów i o największym ciężarze gatunkowym popełnia się na początku, a nie na końcu”. Grzechem pierworodnym popełnianym przez prezesów Związku Piłkarskiego, który w świecie biznesu można porównać do Rady Nadzorczej, czy wręcz właściciela firmy, jest pomyłka w przyjętych założeniach i fałszywie stawiane cele, a konsekwencje tych błędów niebawem wykażę. Pod naciskiem opinii publicznej i mediów utarło się w Polsce przekonanie, że mamy reprezentację piłkarską o niedoszacowanej, czy wręcz obrażającej naszą dumę narodową pozycji w światowych rankingach. Że nas nie może zadowalać miejsce na pograniczu drugiej i trzeciej dziesiątki reprezentacji krajów świata. Naszym celem jest (niezwerbalizowanym i nie do końca racjonalnym) bycie o 10–12 miejsc wyżej. Czyli w okolicy 8–10 miejsca w Europie i około 12 miejsca w rankingach światowych. To wishful thinking!

Zadam pytanie: a dlaczego powinniśmy być wyżej? Co robi właściciel, aby jego „firma” była lepsza? Niewiele! Te cztery stadiony zbudowane na Euro 2012 i jeszcze następne, pewnie w liczbie około sześciu, wzniesione ambicjami lokalnych działaczy i samorządów, to w zasadzie całość, reszta to mniej lub bardziej obiektywne i subiektywne czynniki, dlaczego nie może być lepiej. Zaczyna się od klimatu, który uniemożliwia posiadanie boisk z odpowiedniej klasy nawierzchnią, a tym samym trenowanie w odpowiednich warunkach zapewniających optymalne procesy fizjologiczne organizmu zawodników o skrajnych obciążeniach. Pod tym względem (uwarunkowań zewnętrznych i obiektywnych) możemy być co najwyżej na poziomie Danii, Szwecji, Rosji. 

A teraz sprawy bardziej subiektywne, jak szkolenie młodzieży, szkolenie trenerów (proszę wskazać jednego polskiego trenera odnoszącego sukcesy na arenie międzynarodowej!), szkolenie i pozycja polskich sędziów (jeden Szymon Marciniak i wśród kobiet Monika Mularczyk, którzy dobili się ciężką pracą do klas najwyższych w tym zawodzie), właściciele klubów piłkarskich i ich inwestycje i wpływ na prowadzone zespoły ligowe, poziom dyrektorów sportowych tych klubów, prace skautingowe, polityka transferowa etc. Można by mnożyć czynniki, które w większości ocierają się w naszym kraju o poziom amatorski. A to przecież alfabet i podstawa każdej reprezentacji. Do tego dochodzą nie zadane, i tym bardziej bez odpowiedzi, pytania o politykę transferową piłkarskich talentów z Polski do lig stojących na najwyższym poziomie. Zazwyczaj wytransferowany osiemnasto- czy dwudziestolatek w nowym klubie grzeje ławę lub gra w rezerwach. I tak traci cenny czas, bo w pierwszych zespołach debiutują siedemnasto- i osiemnastolatkowie z własnego kraju, albo pochodzący z Brazylii, Argentyny, Kolumbii, czy Afryki, a ostatnio dołączyły do tego grona Stany Zjednoczone. I tak źle i tak niedobrze.

A teraz już czynniki absolutnie własne. Śmiem postawić ostrą tezę, że reprezentacja Polski w piłce nożnej nie jest drużyną, jest czymś na kształt pospolitego ruszenia. Podkreślam: nawet 20 najlepszych zawodników z listy France Football nie stanowi drużyny i przegra z kretesem z dobrym zespołem klubowym. Bo drużyna to w realiach sportu zespół ludzi rozumiejących swoje miejsce w grupie, zgadzających się na określoną strategię i taktykę postępowania i działania na boisku i poza nim, oraz ludzi którzy mają wzajemny szacunek do siebie i po ludzku się lubiących. Czy polska reprezentacja jest taka? Skąd! Przez zgrupowania prowadzone przez „Osculatiego od wtop” przewinęło się prawie pięćdziesięciu piłkarzy. Jak przy takiej zmienności budować charakter i ducha drużyny?

Nie wiem dlaczego przywiodło mi to wszystko na myśl pierwszą w Rzeczypospolitej Obojga Narodów wolną elekcję po śmierci Zygmunta II Augusta, kiedy to nasi przodkowie wybrali na króla Najjaśniejszej niejakiego Henryczka Walezjusza. Był to kandydat równie dobry na naszego polskiego króla (co później potwierdził, jak został królem Francuzów), jak Sousa na selekcjonera kadry narodowej. Co w nas jest i w naszym charakterze, że co wybory, to wybieramy fatalnie? Czy to są sprawy najwyższej wagi, jak wybór tych, co nami rządzą i od nich zależą nasze losy, czy wybór selekcjonera piłkarzy. Czy wybieramy wszyscy w wyborach powszechnych, czy o wyborze danego kandydata decyduje jeden człowiek, efekt ten sam: wtopa. Dlaczego? Może po prostu mamy zbyt rozdęte ambicje i oczekiwania, a swoją sytuację przeszacowujemy. Może dlatego każdy wybór to u nas czynność magiczna, poszukiwanie demiurga, czarodzieja, bóstwa wszechmogącego, wręcz zbawiciela. Bo aby rzeczywistość oczekiwana osiągnęła poziom odpowiadający hasłu „bo nam się to po prostu należy”, to zwykły, solidny, uczciwy profesjonalista nie wystarcza. Może zadowolić połowę z nas, może dokonać czegoś absolutnie nieznanego i oryginalnego (np. pokojowe rozbrojenie PRL lub wdrożenie Planu Balcerowicza), a i tak pewna grupa osądzi, że to stało się zbyt dużym kosztem, że inaczej działając powinniśmy osiągnąć więcej, czyli że to, za co inni nas podziwiają, my deprecjonujemy. Jako społeczeństwo jesteśmy maksymalistami w oczekiwaniach, ale jako jednostki to wstecznictwo, konserwa, zabobon, ciemnota. Wolność rozumiana jako „wolnoć Tomku w swoim domku”, a także „Polska to postaw sukna”, czyli rwać ile się da. A inni, słabsi, o bardziej wrażliwych sercach i umysłach, mają emigrować? Bo chyba zmienić Polaków będzie trudno.

Dlatego apel na Nowy Rok mam taki: nie dawajmy się wodzić za nos różnym głoszonym idiotyzmom! Jedyne, co możemy zrobić, to kilka prostych zabiegów w sferze emocji: polubić siebie samego i nas samych wzajemnie, jak też wyzbyć się nadmiernych oczekiwań i roszczeń. A na koniec przede wszystkim w wyborach, począwszy od rodzaju płatków owsianych na śniadanie, poprzez „szczepić się, czy nie”, aż po wybory polityczne, kierować się rozumem i wiedzą, a nie emocjami i własnym partykularnym i krótkotrwałym interesem. I między innymi dlatego starożytni uważali, że ars longa, vita brevis.