CRN Na potrzeby swojej książki odbył Pan wiele rozmów na temat rozwiązań smart oraz Internetu Rzeczy. Okazało się, że przebija z nich żal, smutek, gorycz i pretensja ze strony użytkowników. Winni mają być sprzedawcy, media, kiepska edukacja, nieodpowiednie prawo… O sprzedawcach napisał Pan, że wręcz zatrzymują rozwój tego rodzaju technologii. A ponieważ niektórzy nasi czytelnicy to właśnie ci sprzedawcy, proszę powiedzieć, co można im zarzucić?

Marcin Sikorski Tak właściwie była to opinia moja i moich gości. I ja wiem, że handlowcy zaraz się na mnie obruszą, ale często ich rolą jest sprzedanie produktu za wszelką cenę. W końcu nawet, jeśli klient kupi coś, co nie jest mu potrzebne, to handlowiec na tym zarobi. W opinii moich rozmówców, nierzadko wybitnych specjalistów od IoT, na polskim rynku smart zabrakło osób zdroworozsądkowych, które by przyszły do potencjalnych klientów i powiedziały: ja się znam na tych technologiach, więc zanim cokolwiek wam sprzedam, przyjrzę się, czego potrzebujecie, a czego nie. Z drugiej strony trudno się dziwić, że wyczuli dobry moment na rynku, kiedy smart stał się modny. Niemniej wypaczyli ten rynek i teraz dużo trudniej idzie się do ludzi z propozycją rozmowy o produktach smart, które było nie było stanowią przecież przyszłość rynku IT.

A co można zarzucić mediom?

Media mają swoje ograniczenia, a największym z nich jest percepcja odbiorców, którzy nie lubią skomplikowanych komunikatów. W gruncie rzeczy więc, podobnie jak w przypadku handlowców, ciężko winić dziennikarzy, że kiedy mają przygotować jakąś przebitkę czy tak zwaną setkę, to wybiorą wypowiedź o znanym urządzeniu w rodzaju smartfona, a nie dyskusję na temat Internetu Rzeczy, gdzie spektrum rozwiązań jest wyjątkowo szerokie, począwszy od zwykłych, maleńkich czujników po samochody autonomiczne, czy też począwszy od mierzenia jednego drobnego parametru po machine learning, algorytmy i „ciężką” matematykę. W mediach masowych sprzedaje się coś, co jest „sexy”. Na przykład drony, które łącząc się w chmary, wyświetlają słowa i napisy, jak to było na tegorocznej olimpiadzie, czy drukowanie obiektów na urządzeniu 3D. W efekcie odbiorcy, którzy chętnie to obejrzą i o tym poczytają, będą kojarzyć Internet Rzeczy i rozwiązania smart z gadżetami, które może są fajne, ale za to mało przydatne w ich życiu i firmach. Zwłaszcza, gdy pojawiają się niedopowiedzenia i teorie, że na przykład większość danych z przemysłowych systemów IoT wykradają Chińczycy.

A nie wykradają?

Po części to prawda, że wiele informacji w świecie IoT jest słabo szyfrowanych. Jednak w sektorze Przemysłu 4.0, gdzie wszystko musi być ustandaryzowane, certyfikowane, jest bardzo bezpiecznie. Zresztą nawet, jeśli jakieś dane wyciekną, co jest mało prawdopodobne, to są one wyrwane z kontekstu i na ich podstawie bardzo trudno coś wydedukować o rodzaju produkcji, czy jej aktualnym stanie. Tak naprawdę dużo łatwiej przekupić jakiegoś pracownika fabryki, żeby wyniósł poza bramę określone tajemnice. Poza tym w zakładach przemysłowych są takie wolumeny danych, że już sama ich ilość przytłoczyłaby każdego złodzieja. W przypadku większej fabryki nawet jeden dzień przechwytywania informacji oznacza ich ogromne ilości. Poza tym informacje te są tak zanonimizowane, że dojście do tego, co znaczy dany parametr i czego dotyczy, jest bez znajomości wszystkich meandrów produkcyjnych potwornie trudne. Obawiajmy się nieufnych pracowników, którzy mogą zapisać notatki na kartce lub wynieść dokumenty na pendrivie, nie zaś smart rozwiązań.

A co z jakością powszechnej edukacji o nowych technologiach. Jak ją poprawić?

Warto przyjrzeć się, jak to robią Chińczycy. Tamtejsze władze, w ramach projektu „Made in China 2025” niejako wymusiły na obywatelach przykładanie wagi do rozwoju technologicznego i przekonanie, że jest on bardzo ważny. Jednym z efektów jest bliska współpraca różnych firm z uczelniami, których celem jest poszukiwanie potencjału wśród studentów – tak, żeby jak najszybciej angażować ich w realnym biznesie, w ramach praktyk czy pełnego zatrudnienia. W ten sposób młodzi ludzie, do których regularnie przychodzą przedstawiciele takich firm, jak Huawei, dość wcześnie zapoznawani są między innymi z faktycznym potencjałem Internetu Rzeczy czy technologii smart.

W Polsce też utalentowani studenci szybko znajdują pracę…

Tak, ale ja mówię o tym, żeby przez te kilka lat studiów młodzież miała stały kontakt z praktykami biznesu. Tymczasem w Polsce, jak ktoś ma firmę, to nie ma czasu szkolić studentów, a jak ktoś jest profesorem, to nie zdoła być na bieżąco z teorią i do tego praktykiem. Potrzebne byłoby również wypracowanie metod na współpracę praktyków ze studentami, ale nie tylko w ramach przekazu do osób technicznych – przyszłych inżynierów, ale także do grafików, analityków, prawników, a nawet etyków, którym stawia się pytanie, co można z pozyskiwanymi danymi robić, a co jest niezgodne z prawem czy moralnością.

No właśnie, z Pana książki wynika, że rozwój technologii smart jest spowalniany przez nieodpowiednie prawo. W jakim zakresie?

W tej sprawie od czasu, kiedy zacząłem pisać książkę, sporo się zmieniło. Cały czas działa w zakresie legislacji Grupa Robocza ds. Internetu Rzeczy przy Ministerstwie Cyfryzacji. Generalnie nie jest więc tak źle, ale wciąż istnieje problem, jak prawo ma działać na korzyść użytkownika technologii, a nie przeciwko niemu. Przykładowo, do pewnego czasu obowiązywało prawo, że autonomiczne samochody nie mogą jeździć po danej ulicy, dopóki nie zgodzą się na to jej wszyscy mieszkańcy. Zapanowała długa dyskusja – co z tym zrobić i jak najskuteczniej rozwiązać problem – aż w końcu weszła megaustawa, która to zmieniła. Takich dylematów będzie więcej.

A jak rozumieć wymieniony przez Pana we wstępie do książki „brak technologicznej tożsamości”?

Jeśli pada hasło Internet Rzeczy to raz, że to mało znaczy, bo można pod to podpiąć wszystko, a po drugie sektor IoT nie jest kojarzony w zasadzie z niczym konkretnym. Kiedy mówimy o sektorze gier, to wszyscy wiedzą, jak dużą wartość ma ta branża w Polsce i jak dobrych mamy twórców. Krótko mówiąc, na świecie ludzie wiedzą, że robimy dobre gry. Ale mamy też świetnych producentów rozwiązań IoT i smart, z tym, że mało kto o nich wie, bo produkują np. podzespoły do autonomicznych samochodów europejskich koncernów. Skupmy się, jako Polacy, na jakimś mniejszym kawałku i róbmy to najlepiej, jak się da. Nie będziemy liderem w produkcji samochodów – to wiadomo, ale w innych segmentach gospodarki wciąż jest potencjał do rozwoju i wygranej. Pytanie tylko jaką pozycję i kierunek obierzemy.

Jeśli faktycznie, jak to pada w książce, „branża sama na siebie ukręciła bat”, to co powinna zrobić, żeby wszystko potoczyło się lepiej?

Zacząć od prostego pytania: czego ten klient by chciał, zamiast promować konkretne technologie. Może chce mierzyć konkretny wskaźnik, np. temperaturę, a może zachowanie, jak naoliwienie lub wibrację maszyny? Użytkownicy muszą być świadomi, po co mają w to inwestować, jaki jest tego potencjał i co w zasadzie mieliby z tym zrobić. Właściwie każda moja rozmowa z osobami decyzyjnymi prowadziła do smutnego wniosku, że albo nie są pewni jaki jest sens biznesowy, albo nawet, jak ktoś z nich zainwestował w IoT czy produkty smart, to zwykle kosztowało go to o wiele za dużo – zarówno pieniędzy, jak i czasu. Liczę, że powiedzenie tego na głos, spojrzenie z punktu widzenia klientów, niejako odczaruje ten temat i skłoni dostawców do przemyślenia dotychczasowych strategii działania.

W książce pada postulat, że słowo „smart” nie powinno być tłumaczone na „inteligentny”, ale na „sprytny”. Dlaczego?

Słowa są bardzo ważne. Trzeba uważać na słowa przy stole negocjacyjnym czy podczas rozmów o jakimś wdrożeniu, bo pewne słowa znaczą co innego dla inżynierów po stronie sprzedawcy, a co innego dla klienta. Kiedy mówimy smart, to klient od razu odbiera to jako obietnicę, że urządzenie jest inteligentne, a skoro jest inteligentne, to z pewnością samo się uczy etc. A najczęściej urządzenia smart są, mówiąc kolokwialnie, durne i wykonują tylko to, do czego zostały zaprojektowane – to jest wąskiego obszaru, bardzo precyzyjnego zadania – a dopiero suma wielu, dobrze dobranych urządzeń w systemie IoT robi różnicę, dając klientowi możliwość wyciągania konkretnych wniosków. Ale wiadomo, ładniej brzmią „inteligentne czujniki” niż po prostu czujniki. A skoro tak, to przynajmniej nie obiecujmy klientowi na wyrost „inteligencji”, ale zwykły „spryt”. Będzie uczciwiej.

Rozmawiał Tomasz Gołębiowski